Temat: Jaka płaca taka praca ... (rozterki)
Pani Ewo, Panie Bartłomieju,
Moja wypowiedź rzeczywiście wygląda trochę rewolucyjnie i niepotrzebnie potem schodzimy z tematu. A więc, bardzo przepraszam. Zacznę po kolei.
Już byłem i pracownikiem i pracodawcą, wszystko ma swoje dobre i złe strony, consulting to też nie takie znowu kokosy - bywa, że klient jest gorszy od najgorszego pracownika i od najbardziej wkurzającego szefa. Ale praca jest wtedy, gdy jest klient, a zrobienie czegoś bardziej skomplikowanego wymaga organizacji i stąd bierze się pracodawca. (trochę truizmów, troche mi głupio wyszło)
Pracodawca to tez klient, tyle że wewnetrzny. Dlatego jeżeli od firmy żąda się wiarygodności finansowej, to dlaczego pracownik tejże miałby - przynajmniej na dłuższą metę - ponosić koszty tego, że firmy na niego nie stać? Zresztą skąd miałby wiedzieć, że pracodawca "dorósł", ale go nie stać? Niesymetria wiedzy, to podstawa wszelkich relacji biznesowych - tzw. "wartośc postrzegana" się kłania. U nas postępowanie wielu szefów trąci amatorszczyzną i wtedy powstają (nawet niezamierzone) problemy etyczne. Jest giełda, venture capital, i akcjonariat pracowniczy, banki, czyli można pozyskiwać zarówno kapitał finansowy jak i intelektualny, zrobić wszystko w miarę etycznie i nie bawić się w Boga Ojca. (Zawsze mam poważne opory, gdy widzę że pracownicy szukaja u pracodawcy presonifikacji cech nadprzyrodzonych i absolutnych.)
Pani Ewa porusza sprawę koleżeństwa, korzystającego z naszych umiejętności. Tu rzeczywiśćie mam zadrę, bo mi kiedyś firma kazała robić w języku obcym, który nie był im potrzebny, więc nie był początkowo uwzględniony w mojej gaży, a jednocześnie wypromowała moją koleżankę, która w innym nie miała szans na sukces. Ona była po HZ, ale to nie wystarczało do opisów zaawansowych technologii po angielsku. Dziewczyna żądała ode mnie pomocy koleżeńskiej (na poziomie amerykańskiego doktoratu), a ja miałem i tak dołożone inne zadania. Więc zostałem niekoleżeński, a ona szybko odeszła (po 7 latach na innym stanowisku) z pracy i ma teraz kłopoty finansowe. Tylko Panie Błażeju, niech mi Pan teraz nie mówi, że to była wpadka przy "mierzalnym poziomie wartościowania pracy". To się dzieje wszędzie, i niejeden menedżer tak robi udając, ze wszystko jest w porządku. Coś za nic.
Natomiast, I do feel offended! W dalszej części pozwala sobie na niezbyt szczere życzenia: "Teraz trzeba bawić się pracą, tworzyć z pasją - czego i Panu życzę, a nie tylko "matematyki kupowania usług"". Skąd Pan zna moje pasję? Jeżeli teraz Pańska firma tak dobrzez żegluje, jesteście zgranym zespołem, to fajnie, ale różnie to w biznesie bywa, zwłaszcza w informatyce, prawda? Jak coś nie wypali i ludzie zażądają zapłaty za zapał, zaufanie i poświęcenie, to co im Pan powie? "Zaczynacie jak ten tam Jerzy?"
Założenie, którego się Pan domyślił, a ja o nim nie pomyślałem, jest chyba takie:
Praca, przychód i wiedza użyteczna są przesunięte wzajemnie w czasie, Pan jest na fali, a rachunki, jak zawsze prędzej czy później trzeba zapłacić. I tu jest ten związek, który ma jak najbardziej związek z tematem. Czym Pan płaci ludziom i jak to Pan dzieli, bo ten "logical framework" dla nie trąci nadmiarem entuzjazmu. Jeżeli rzeczywiście ludzie są na 100% zaangażowani, to to bardzo drogo potem wyjdzie. To z autopsji.
pozdrowienia
jerzy