Marcin Nowak

Marcin Nowak Handel B2B

Temat: Wielka wojna z Chinami - Dziennik.pl

Wielka wojna z Chinami

W rozmaitych analizach stosunków międzynarodowych Chiny zwykle przeciwstawia się Rosji. Ta ostatnia ma być mocarstwem agresywnym, zaborczym, skłonnym do prowokowania napięć w relacjach z innymi państwami. Na tym tle Państwo Środka prezentuje się jako partner przewidywalny, któremu zależy przede wszystkim na utrzymaniu ogólnoświatowej równowagi - czytamy w DZIENNIKU.

Jego ambicje kierują się "do wewnątrz", ku własnemu rozwojowi gospodarczemu. Nie chce prowokować konfliktów, bo jest zbyt zajęty reformowaniem gospodarki. Zadowala się rolą regionalnego mocarstwa, a jego zewnętrzna ekspansja jest co najwyżej ekspansją ekonomiczną. Czy rzeczywiście ambicje Chińczyków ograniczają się tylko do tego? Thérèse Delpech, wybitna specjalistka w dziedzinie studiów strategicznych, w tekście, który dziś publikujemy, przedstawia zupełnie inny obraz Państwa Środka. To ojczyzna żywiołowego nacjonalizmu, który pozostaje podstawowym spoiwem dla bardzo zróżnicowanej wewnętrznie populacji. To także kraj błyskawicznie modernizujący własną armię i uważnie śledzący światowe trendy w dziedzinie technologii militarnych. To wreszcie państwo, dla którego solą w oku jest istnienie niepodległego Tajwanu i amerykańska obecność wojskowa w rejonie Pacyfiku. Jeśli w ciągu najbliższych 30 lat wybuchnie kolejna wojna światowa, jej zarzewiem będzie właśnie konflikt w trójkącie Chiny-Tajwan-Ameryka - twierdzi Delpech. Wyniku takiego starcia nie sposób przewidzieć. Dziś Amerykanie mają co prawda ogromną przewagę technologiczną, ale Chińczycy bardzo szybko nadrabiają dystans.

Thérèse Delpech*

Wciągu najbliższych 20 lat w Chinach może dojść do pokojowego przejścia ku demokracji, do wojskowego zamachu stanu albo do wojny z Tajwanem. Kraj może też pogrążyć się w chaosie. Wszystkie te ewentualności są teoretycznie możliwe i idzie o to, której z nich kraje zachodnie chcą sprzyjać. W tym celu trzeba jednak być przekonanym o doniosłości stawki, o którą toczy się gra. Tego poczucia nie ma w dzisiejszej Europie, Ameryka natomiast zaczyna rozumieć, że to właśnie jest prawdziwy strategiczny problem XXI wieku. Dwadzieścia lat to okres, jakiego Chiny potrzebują, by zmodernizować swoje wojsko. Wtedy ich regionalne ambicje mogą się ujawnić i będzie za późno, by je powstrzymać. Do tego czasu Pekinowi może się udać jego zamiar uzyskania statusu wielkiego mocarstwa i będziemy mieli do czynienia z mniej romantyczną wizją świata wielobiegunowego. Chiny interesują się Europą tylko jako dostawczynią najbardziej zaawansowanej technologii albo jako alternatywą polityczną wobec Stanów Zjednoczonych, w której to roli bryluje Francja. W przeciwieństwie do Moskwy nie zadają sobie nawet trudu okazywania choćby fasadowej sympatii dla modelu europejskiego.

Najgroźniejsze scenariusze

W przeciwieństwie do dzisiejszej Europy Chiny nie zadowolą się rolą regionalną. Od lat przygotowują się ze zdecydowaniem i inteligencją do zastąpienia Rosji w roli supermocarstwa współzawodniczącego za Stanami Zjednoczonymi. Jeśli w roku 2025 świat stanie w obliczu Chin autorytarnych, ekonomicznie mocnych i mających za sobą 30 lat wzrostu budżetu wojskowego w tempie dziesięciu procent rocznie - zakładając, że reformy ekonomiczne pozwolą na sfinansowanie modernizacji wojska - nie będzie już można wywrzeć na nie żadnego wpływu. Problemy z nimi związane nie będą już ograniczać się do Tajwanu i Japonii - co samo w sobie jest wystarczająco groźne - ponieważ tworzą one bazy na całej drodze łączącej je z Bliskim Wschodem i mają ambicję zbudowania godnej tej nazwy marynarki na Oceanie Spokojnym. Ta znajdzie się tam szybko naprzeciw amerykańskiej VII floty, dziś najpotężniejszej na świecie, ale wyższość technologiczna Stanów Zjednoczonych, która przez najbliższe 20 lat się utrzyma, nie zapewni im wcale systematycznej przewagi nad dobrze przygotowanym, bardzo zdeterminowanym przeciwnikiem, który w dodatku bardzo dokładnie przestudiował wojny prowadzone przez Amerykę po roku 1991. Jednym z problemów, z którymi trzeba się będzie uporać na Pacyfiku, będzie przyszłość wyspy Guam leżącej bardzo blisko Chin, której potencjalnej roli w razie konfliktu zbrojnego z Tajwanem Pekin nie może nie zauważyć. W najbardziej nawet sprzyjającej sytuacji istnieje więc ryzyko, że będziemy mieli zimną wojnę między dwoma krajami, z regularnymi incydentami - wybitnie niebezpiecznymi w ogólnym kontekście napięcia - takimi jak wiosną 2001 roku, kiedy samolot zwiadowczy Lockheed EP-3E amerykańskiego lotnictwa morskiego patrolujący międzynarodową przestrzeń powietrzną został zmuszony do lądowania na terenie Chin.

Jeśli chcemy zapobiec najgroźniejszym scenariuszom, musimy zacząć od rozpoznania możliwych wariantów rozwoju sytuacji, bo tylko pod tym warunkiem kwestia chińska zostanie potraktowana poważnie w stolicach europejskich. Nie zdajemy sobie sprawy, o jak wysokie stawki toczy się gra, a tylko uświadomienie sobie tego pozwoli nam opracować strategię postępowania wobec Pekinu, a także przygotować się do odparowania najbardziej nieprzyjemnych niespodzianek strategicznych, które mogą się przydarzyć w regionie i przynieść znacznie rozleglejsze skutki. Można oczywiście marzyć, że stopniowo pojawią się Chiny pluralistyczne, które rozpoczną reformy polityczne i będą pamiętały o swej odpowiedzialności regionalnej i światowej, a nie myślały wyłącznie o wzroście własnej potęgi. Nie do takiej jednak refleksji skłania dzisiejsza sytuacja, a realizm nakazuje raczej uznać nacjonalizm za jedyną siłę spajającą ludność kraju i jedyną dopuszczalną tam pasję zbiorową. Europa doświadczyła potęgi tego rodzaju namiętności. Oczywiście niewiele może zrobić, by ją kontrolować, ale nie musi jej podsycać ani dostarczać jej militarnych narzędzi demonstrowania swej siły. Dziś i jeszcze przez wiele lat Chiny są i będą importerem zaawansowanej technologii. Tej dźwigni trzeba używać.

Wojna była w Europie przedsięwzięciem, które do 1914 roku wolno było jeszcze uważać za szlachetne. Tamten konflikt odebrał jej to prawo, a po nim druga wojna światowa istotnie pogłębiła tę tendencję, podobnie jak lęk przed zagładą jądrową w czasach zimnej wojny. Wnioski z tego troistego kryzysu wyciągnął jednak tylko Zachód. To z tych doświadczeń zrodziły się studia międzynarodowe jako odrębna dyscyplina intelektualna, której głównym przedmiotem jest niedopuszczenie do nawrotu minionych katastrof. Dlatego nowoczesna nauka o polityce poświęca tyle wysiłku sprawie zapobiegania konfliktom. Przemyślenia będące ich skutkiem, a także wiążąca się z nimi retoryka, w większości państw azjatyckich budzą w najlepszym wypadku wątpliwości. A jak mówił Clausewitz, "z bagnetem można zrobić wszystko, tylko nie można na nim bardzo długo siedzieć". Jest to pogląd, o którym imponująca modernizacja armii chińskiej przypomina co roku dobitniej.

Wojna Chin z Tajwanem

Wojny, do których doszło na Bałkanach, w Afganistanie i Iraku nie mogą dać żadnego pojęcia o tym, czym byłoby starcie chińsko-amerykańskie na tle sprawy Tajwanu. Do roku 2025 ta wojna być może wybuchnie ku zaskoczeniu Europejczyków, którzy nie chcą nawet dopuszczać takiej możliwości. Ich zdaniem taki konflikt jest nieprawdopodobny ze względu na stosunki gospodarcze między Chinami a Tajwanem (jak gdyby w XX wieku współzależność ekonomiczna między krajami europejskimi zapobiegła dwóm wojnom światowym). Kwestia zaangażowania Europy na Dalekim Wschodzie w związku z Tajwanem znalazła się już raz na porządku dziennym. Pięć lat po wojnie w Korei, w roku 1958, doszło do ostrego sporu między komunistycznymi Chinami a Tajwanem o wyspy Quemoy i Matsu. Churchill uprzedził Eisenhowera, że "otwarta wojna o to, by pozwolić Czangowi zachować te wyspy, mogłaby nie spotkać się z poparciem" w Wielkiej Brytanii. Obawiano się amerykańskiej interwencji w Azji, która na nowo pogrążyłaby świat w wojnie. Ten epizod odegrał pewną rolę w podjęciu przez Wielką Brytanię decyzji o sprawieniu sobie bomby H, która miała zwiększyć wpływ Londynu na politykę Waszyngtonu i mogłaby go zniechęcić do wdawania się w niebezpieczne awantury.

Ale warunki bardzo się zmieniły. Poprawiła się sytuacja prawna Tajwanu - mimo że uznanie dyplomatyczne dla niego jest bardzo ograniczone - a Tajwańczycy z powodów ekonomicznych i politycznych nie sprzyjają zjednoczeniu. Dochód na głowę mieszkańca Tajwanu jest cztery razy wyższy niż w Chinach kontynentalnych, podczas gdy ludności jest w Chinach 70 razy więcej niż na Tajwanie. Demokracja jest już mocno zakorzeniona w tajwańskim społeczeństwie. Dysproporcja ekonomiczna i przeciwieństwa polityczne są poważnymi przeszkodami na drodze do zjednoczenia. Istnienie dwóch państw chińskich to dla Pekinu perspektywa nie do przyjęcia. Możliwość konfliktu jest więc całkiem rzeczywista: od ostatniego dziesięciolecia ubiegłego wieku polityka trzech głównych aktorów (Stanów Zjednoczonych, Tajwanu i Chin) jest coraz bardziej niestabilna. Ryzyko, że któryś z nich błędnie oceni czy fałszywie zinterpretuje stanowisko dwóch pozostałych, jest bardzo wysokie. Chiny myślą, że Waszyngton nie poświęci Los Angeles za Tajwan, Stany Zjednoczone - że Pekin nie poświęci za Tajpej 20 lub 30 lat rozwoju gospodarczego, Tajwan zaś wierzy, że może postawić Pekin przed faktem dokonanym, nie ponosząc konsekwencji. Są to trzy niebezpieczne błędy. Jeśli wybuchnie konflikt w sprawie Tajwanu, reakcje sojuszników Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza europejskich, są absolutnie nie do przewidzenia. Stanowiska aktorów regionalnych natomiast stopniowo się wyjaśniają. Japonia zacieśniła stosunki bezpieczeństwa ze Stanami Zjednoczonymi po kryzysie w Zatoce Tajwańskiej na wiosnę 1996 roku, a w lutym 2005 roku oświadczyła otwarcie, że nie pozostanie bezczynna w wypadku konfliktu między Chinami a Tajwanem. Zaczęła płacić za to cenę już w kwietniu tegoż roku, kiedy w Chinach wybuchły gwałtowne manifestacje antyjapońskie. Rosja starałaby się pozostać neutralna, nawet gdyby zwycięstwo Chin miało być dla niej z czasem źródłem problemów we wschodniej części Syberii.

Europa nie mogłaby zająć takiej postawy, nie tylko dlatego że Stany Zjednoczone są sojusznikami, ale również dlatego że w razie konfliktu zbrojnego europejskie interesy gospodarcze i bezpieczeństwo linii morskich łączących Bliski Wschód z Dalekim byłyby natychmiast narażone na szwank. Nie można wykluczyć, że w roku 2025 będziemy mieli do czynienia z regionem bardzo mocno nasyconym bronią jądrową, bo dysponowałyby nią Japonia, obie Koree (albo Korea zjednoczona), Indonezja i Malezja. Konflikt w tej części świata nabrałby zatem bardzo szybko niezwykle niebezpiecznego charakteru i Europejczycy powinni co najmniej przyczynić się do zapobieżenia zwycięstwu chińskiemu i rozszerzeniu się pożaru na cały region. W tym celu należałoby już teraz ustalić odpowiednie scenariusze ze Stanami Zjednoczonymi, Japonią, a nawet Indiami. Region dowiódł swego potencjalnie wybuchowego charakteru w roku 1996 (kryzys w Cieśninie Tajwańskiej), w 1998 (próba z północnokoreańską rakietą Taepodong) i ponownie w roku 2005 (gwałtowne demonstracje antyjapońskie w Chinach). Jeśli konflikt wybuchnie, będzie za późno na improwizowanie.

Wojny błyskawiczne

Skończyć wojnę jak najszybciej - taka była zawsze ambicja wojskowych ze względu na koszty ludzkie i finansowe konfliktów zbrojnych oraz rosnącą z upływem czasu niepewność wyniku. To stałe dążenie nasiliło się jednak znacznie wraz z pojawieniem się nowoczesnych technik i związanych z nimi możliwości sparaliżowania centrów nerwowych nieprzyjaciela jeszcze zanim będzie on zdolny na dobre podjąć walkę. Dobrą ilustracją tej rewolucji była wojna w zatoce: 17 stycznia 1991 roku, od razu w pierwszych minutach konfliktu po pierwszych atakach bombowców B-52, Irak był już praktycznie pozbawiony infrastruktury komunikacyjnej. Myśl, że zmierzamy odtąd ku konfliktom krótkim, szybko wygranym dzięki opanowaniu pola walki, na co pozwalają nowe technologie, narzucała się coraz mocniej aż do końca drugiej wojny irackiej w roku 2003. Została ona rozstrzygnięta w rekordowym tempie, budząc podziw w sztabach całego świata, ale tym, co obecnie wszyscy dostrzegają, są raczej trudności z ustabilizowaniem kraju, którego wojsko zwyciężono, stolicę zdobyto po miesiącu walk, a reżim obalono, aresztując prawie wszystkich jego dygnitarzy z prezydentem na czele. Ukazujące się w początkach wojny artykuły zatytułowane "Shock and Awe" miały krótki żywot. W rezultacie Stany Zjednoczone musiały powołać w Pentagonie specjalny organ do zajęcia się skomplikowanymi operacjami odbudowy kraju.

W wieku XXI o pojęciu wojny błyskawicznej trzeba myśleć w kontekście Dalekiego Wschodu. W wojnie z Tajwanem Chiny staną przed absolutną koniecznością odniesienia bardzo szybkiego zwycięstwa, żeby postawić resztę świata przed faktem dokonanym i nie dopuścić do tego, że będą musiały bić się z Tajwanem, Stanami Zjednoczonymi i Japonią jednocześnie. Pekin może być pewien zwycięstwa nad Tajwanem tylko w razie wojny błyskawicznej. Jest to jedna z przyczyn, dla których Chiny poświęcają znacznie więcej uwagi od Europejczyków rewolucji w sprawach wojskowych, która dokonuje się w Stanach Zjednoczonych - to jedyny obok Izraela kraj, który traktuje ją aż tak poważnie. Dwaj pułkownicy chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, którzy po wojnie w Zatoce napisali książkę pod tytułem "Wojna bez granic", przedstawiają oryginalną wersję tych przemian. Nawet jeśli książka ta nie wyraża oficjalnego stanowiska chińskiego, zasługuje na uwagę. Celem Chin ma być zneutralizowanie poczucia wyższości, jakie daje Amerykanom posiadanie bardzo wyrafinowanych typów broni konwencjonalnej, przez użycie zaskakujących strategii, do których wojsko amerykańskie nie jest przygotowane, a polegających na połączeniu najnowszej technologii z najprostszymi sposobami działania, zastosowaniu niekonwencjonalnych typów broni i terroryzmu. W rozumieniu autorów taka wojna - której naczelną regułą jest właśnie brak reguł - mogłaby zdezorganizować amerykańską machinę wojenną i skazać ją szybko na bezsilność. Ta książka, która odniosła duży sukces czytelniczy w Chinach, wyraża zwłaszcza chińską niecierpliwość. Znajdujemy w niej ten sam błąd, który Chińczycy zarzucają Amerykanom: wiarę w krótkotrwałe i decydujące operacje, mimo że liczne wchodzące tu w rachubę zmienne powinny raczej skłaniać do liczenia się z wojną straszliwą, długą i na dłuższą metę globalną.

Starcie gigantów

W XXI wieku pojawią się nowe mocarstwa, takie jak Indie, co do których warto się zastanowić, jak będą sterowały swymi przyszłymi stosunkami z Chinami. W okresie zimnej wojny przymierze między Indiami a ZSRR opierało się, jak przyznawał sam Nehru, na istnieniu wspólnego chińskiego przeciwnika. Od kilku lat, po okresie burz wywołanych przez indyjskie próby jądrowe, Chiny i Indie starały się zbliżyć do siebie, dokonując kilku skromnych postępów w kwestiach granicznych. Można się jednak spodziewać ponownych napięć po roku 2008, jeśli po tej dacie chiński wzrost gospodarczy ulegnie spowolnieniu, z konsekwencjami społecznymi, jakie można sobie wyobrazić. Nie można wykluczyć wystąpienia problemów bilateralnych w Ladakh, w Arunachal Pradesh albo na tle Tybetu. Nie sposób jeszcze przewidzieć tego, co może z nich wyniknąć dla stosunków między dwoma najludniejszymi krajami planety, ale na dłuższą metę konfrontacja wydaje się prawdopodobna. W scenariuszu sięgającym horyzontu 2025 roku można sobie wyobrazić starcie osłabionych gospodarczo i społecznie Chin z o wiele bardziej ufnymi w swe siły niż obecnie Indiami. Detonatorami mogłyby być incydenty między flotami obu krajów w Zatoce Bengalskiej albo zaciekłe współzawodnictwo o surowce energetyczne. Nacjonalizm chiński już teraz przybiera takie rozmiary, że rząd w Pekinie mógłby znaleźć się w sytuacji dramatycznej w dniu, kiedy ludność Chin odkryłaby, że Indie biorą górę i będą wkrótce dysponować środkami pozwalającymi zdziesiątkować flotę chińską poza zatoką Malakka. Co do Indii, to warto odnotować, że najnowsze indyjskie dzieła historyczne prezentują odmienny od dotychczasowego obraz Gandhiego i nie składają mu już hołdów jako apostołowi niesprzeciwiania się złu.

*Thérèse Delpech, francuska politolog, specjalistka w dziedzinie studiów strategicznych, pracuje w Centre détudes et de recherches internationales (CERI) oraz w Commissariat a` l'énergie Atomique. Jest także członkiem rady prestiżowego londyńskiego International Institute for Strategic Studies. Opublikowała m.in. książki "L'héritage nucléaire" (1997), "Politique du chaos" (2002) oraz "Powrót barbarzyństwa w XXI wieku" (2005, wyd. pol. 2008). W "Europie" nr 146 z 20 stycznia ub.r. zamieściliśmy wywiad z nią "Nowa wojna światowa wybuchnie na Dalekim Wschodzie"

http://www.dziennik.pl/dziennik/europa/article281635/W...

konto usunięte

Temat: Wielka wojna z Chinami - Dziennik.pl

A na razie Chiny I USA toczą "pełzającą wojnę" z Rosją. Cel Azja
Środkowa.

Za OSW:

http://osw.waw.pl/news/aktu.htm#kaz

Uzbekistan i Chiny zacieśniają współpracę gospodarczą
Rozwój uzbecko-chińskiej współpracy politycznej i gospodarczej, w tym energetycznej i w dziedzinie bezpieczeństwa, współdziałanie na arenie międzynarodowej, a także problemy związane z przezwyciężaniem skutków światowego kryzysu finansowego były głównymi tematami rozmów, jakie z prezydentem Uzbekistanu Islamem Karimowem i przedstawicielami rządu przeprowadził 28 czerwca w Taszkencie wicepremier Chin Li Keqiang. W ramach wizyty strony podpisały kilkanaście porozumień, w tym o współpracy w sektorze naftowo-gazowym, budowlanym i transportowym oraz w dziedzinie geologii.
2009.06.29, http://ferghana.ru, http://uzreport.com, http://ca-news.org, http://gazeta.uz

Amerykański emisariusz w Uzbekistanie
28 czerwca dwudniową wizytę w Taszkencie zakończył amerykański kongresman Eni Faleomavaega. Ambasada USA w Taszkencie podała, że jej celem było omówienie możliwości zacieśnienia stosunków pomiędzy USA i Uzbekistanem w kontekście rosnącego geopolitycznego znaczenia Azji Centralnej. Faleomavaega spotkał się z szefem uzbeckiej dyplomacji Władimirem Norowem i wicepremierem nadzorującym sektor paliwowo-energetyczny, petrochemiczny i metalurgiczny Ergaszem Szaismatowem.
2009.06.29, http://ferghana.ru, http://gazeta.uzMichał A. edytował(a) ten post dnia 01.07.09 o godzinie 09:43

Następna dyskusja:

Zimna wojna na pokaz




Wyślij zaproszenie do