Marcin Nowak Handel B2B
Temat: Polska katastrofa w Chinach
Rynki Zagraniczne / Biznes.Onet.pl 07.04.2007Wóz postawiony przed koniem
Cały cywilizowany świat zwraca się w stronę Azji. Kontynent ten bowiem to już nie tylko tacy giganci światowej gospodarki, jak Chiny i Indie, czy Japonia, Tajwan, lub Korea Południowa, ale też Indonezja, Malezja, Tajlandia, Wietnam… Rozwinięte kraje świata, np. USA, Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Włochy, Rosja i wiele innych, szukają więc tam swoich przyczółków, biznes robi interesy, a międzynarodowe koncerny masowo przenoszą swoją produkcję. A co my...? A my odwrotnie. Właśnie dowiadujemy się, że kolejne polskie placówki dyplomacji gospodarczej przeznaczamy do likwidacji. Gdzie? Właśnie w Azji.
Idea likwidacji kolejnych pięciu Wydziałów Promocji Handlu i Inwestycji, m.in. placówek w Malezji i Indonezji, ujrzała światło dzienne na początku lutego 2007 r., czyli mniej więcej po roku od podpisania niesławnego „Porozumienia między Ministrem Spraw Zagranicznych a Ministrem Gospodarki o utworzeniu dyplomacji ekonomicznej” z 7 lutego 2006 r. Doprowadziło ono do niemal całkowitego paraliżu w działalności administracji promującej polskie interesy gospodarcze. Likwidacja 35 z 70 byłych Wydziałów Ekonomiczno Handlowych, przekształcenie pozostałych w Wydziały Promocji Handlu i Inwestycji, przejęcie przez MSZ niemal 300 stanowisk etatowych i ryczałtowych na placówkach zagranicznych i prawie 40 mln zł na ich funkcjonowanie skutkuje załamaniem całego dotychczasowego systemu wsparcia dla naszych eksporterów za granicą. Stan ten trwa do dzisiaj. Sytuacja dotychczasowa była wprawdzie daleka od ideału, ale chyba lepsze takie wsparcie niż żadne. To po pierwsze. Ale po drugie, gdy ocena stanu rzeczy jest negatywna, to oczywiste jest podejmowanie działań na rzecz jej poprawienia. To w Polsce się nie stało. Złego nie poprawiono; złe jeszcze pogorszono. A zatem obecnie na większości rynków świata nie funkcjonują polskie przedstawicielstwa handlowe, gdyż nie sposób uznać za takie Wydziały Ekonomiczne naszych ambasad i konsulatów, nadzorowane przez MSZ, a stworzone właśnie kosztem misji handlowych. Wydziały, które zajmują się zbieraniem nikomu nie potrzebnych, a przede wszystkim niedostępnych, danych.
Idea wprowadzenia omawianych zmian, nazywana przez rząd PiS reformą, została oparta na całkowicie fałszywych przesłankach. Warto przypomnieć, że nie autorstwa PiS-u, ale interesująca wizja ekonomizacji polskiej dyplomacji zagranicznej, ma się nijak do wprowadzanego obecnie modelu dyplomacji ekonomicznej. Według odpowiedzialnego za całe zamieszanie wiceministra spraw zagranicznych, została już zresztą zrealizowana, właśnie dzięki przejęciu etatów, pieniędzy, budynków i samochodów; gdzieniegdzie nawet kierowców i ogrodników... I to tyle! Co natomiast w sferze merytorycznej tego rodzaju ekonomizacja zmienia? Nie wiadomo. Pewnie nic. Ministerstwo Spraw Zagranicznych z radością „wyrwało” z Ministerstwa Gospodarki ile mogło, pilnując jednak, by przypadkiem nie przejąć tego, na czym może politycznie się potknąć, czyli kompetencji. Jednym słowem wygląda na to, że wcale nie chodziło o to, by polskie placówki dyplomatyczne i konsularne, wzorem placówek innych państw, w znacznie większym niż dotychczas stopniu zajęły się promocją interesów gospodarczych Polski, tylko o to, by jeden resort kosztem drugiego powiększył stan swego posiadania. Jak to się ma do interesów całego państwa, nikogo najwyraźniej nie interesuje.
No, ale porozumienie MSZ – MG zostało podpisane, bo były premier Marcinkiewicz koniecznie potrzebował mieć jakiś sukces z okazji pierwszych 100 dni swojego rządu. Jaki więc stan mamy, każdy widzi. W związku z tym sytuacja jest kuriozalna. Prawie 100 Wydziałów Ekonomicznych MSZ zajmuje się, przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce większość nadal nie funkcjonuje, analizami makroekonomicznymi i realizacją nie wiadomo komu potrzebnych zadań. Z drugiej zaś strony 38 Wydziałów Promocji Handlu i Inwestycji, a za chwilę być może tylko 33, które powinny działać na rzecz podmiotów gospodarczych i promocji polskiego eksportu, niewiele robi, bo i nie ma dla kogo. Wydziały te bowiem miały stać się oddziałami zamiejscowymi Polskiej Agencji Handlu i Inwestycji, która planowo winna zastąpić krytykowaną Polską Agencję Informacji i Inwestycji Zagranicznych. Niestety, nowa agencja nie powstała (rząd zablokował prace nad nią w Sejmie), a stara agencja nadal działa, ale nie ma wydziałów za granicą i nie posiada uprawnień oddziaływania na obecne WPHiI. Postawiono więc wóz przed koniem i stworzono unikalną w skali świata konstrukcję, w której na placówkach analityków-teoretyków jest trzy razy więcej niż handlowców-praktyków. Nic dziwnego, że nasz biznes niczego dobrego ze strony rządu się nie spodziewa i jest mu głęboko wdzięczny, że dotychczas niewiele zdążył w gospodarce zepsuć.
Wracając natomiast do ostatniego pomysłu zamknięcia Wydziałów Promocji Handlu i Inwestycji w krajach Azji Południowo-Wschodniej, trudno nie zauważyć, iż jest to, jak już wspomniano na wstępie, kolejny krok pod prąd światowych tendencji. Nie tak dawno na przykład Czesi zapowiedzieli ograniczenie ilości swych placówek handlowych w Europie właśnie po to, by zwiększyć ich sieć w Azji. W obrotach z Malezją i Indonezją mamy znaczny deficyt handlowy, rosnący wraz ze wzrostem obrotów. Jednak polskie firmy przejawiają rosnące zainteresowanie tymi rynkami. Nie mówię tu tylko o sektorze obronnym, który jest aktualnie liderem w eksporcie, ale też o przemyśle górniczym, kolejnictwie czy przemyśle stoczniowym. Sprzedajemy do tych krajów produkty wysoko przetworzone, w znacznym stopniu poprzez pośredników w państwach Europy Zachodniej czy w Singapurze. Likwidacja WPHiI w Kuala Lumpur i Dżakarcie sprawi, że naszym producentom będzie jeszcze trudniej bezpośrednio dotrzeć do miejscowych odbiorców, tak więc konkurencyjność ich produktów będzie niższa.
Trudno zgadywać, jakie były przesłanki tej decyzji Ministra Gospodarki. Na pierwszy rzut oka wygląda ona na kontynuację działań niedawno zdymisjonowanego podsekretarza stanu w Ministerstwie Gospodarki, który zamiast racjonalizacji umiejscowienia poszczególnych Wydziałów dążył do ich konsolidacji, tj. tworzenia większych struktur, ale w mniejszej liczbie. Taka polityka korzystna jest być może dla ministerstwa i jego pracowników, jednakże z punktu widzenia biznesu jest niezrozumiała. Czy kosztem zamknięcia placówki w Dżakarcie warto wzmacniać Wydział w Berlinie czy Paryżu...? Nie jest to jednak ani pierwsza, ani zapewne – niestety – ostatnia niezrozumiała i moim zdaniem nietrafna decyzja tego rządu. Ktokolwiek go w przyszłości zastąpi, będzie musiał włożyć sporo pracy, by posprzątać tworzony obecnie bałagan.
Adam Szejnfeld
biznes.onet.pl/12,1403677,prasa.html