Marcin Nowak Handel B2B
Temat: Obowiązkowa nauka chińskiego w polskich szkołach
Pan Chang. Twój nowy szefKatarzyna Zachariasz
2008-09-15
Buty dla Chińczyków szyte w Ameryce, księgowość dla indyjskich firm prowadzona w Europie, w polskich szkołach obowiązkowa nauka chińskiego - to nie science fiction. Tak niedługo może wyglądać nasz świat.
Może gdyby dyrekcja brytyjskiego hotelu w kolonialnym Mumbai zezwoliła na obsługiwanie Hindusów, dziś światowa gospodarka wyglądałaby nieco inaczej. Ale takiej zgody nie było, więc Jamsetij Tata nie został wpuszczony do środka. Niedoszły gość postanowił wtedy założyć własny hotel, w którym to Europejczycy obsługiwaliby Hindusów. Marzenie udało się spełnić w 1903 roku. W hotelu Taj Mahal Hindusom drzwi otwierali niemieccy portierzy, a angielscy recepcjoniści witali ciemnoskórych gości szerokim uśmiechem. Dzisiaj do sieci Taj, kierowanej przez Ratana Tata, wnuka Jamsetij, należy ponad 70 hoteli na całym świecie, w tym nowojorski nowojorski Pierre i londyński st. James Court.
Indyjski słoń i chiński smok
Ta historia, nawet jeśli nie jest prawdziwa, doskonale obrazuje sytuację, jaka od kilku lat ma miejsce w światowej gospodarce. Firmy z państw, które 100 lat temu były europejskimi koloniami, a 10 lat temu co najwyżej źródłem taniej siły roboczej, dziś wykupują swoich byłych mocodawców. Grupa Tata jest tego najlepszym przykładem. W ciągu ostatnich 8 lat koncern przejął ponad 50 firm na całym świecie. M.in. Tata Steel kupił brytyjską firmę Corus, Tata Tea przejęł Tetley, Tata Motors został właścicielem Deawoo i udziałowcem w Hispano Carrocera, jednym z największych w Europie producentów autokarów, Tata Consultancy Services wzbogaciło się o firmy oferujące usługi finansowe m.in. z Chile i Australii, a Tata Chemicals wykupił dwóch największych producentów węglanu sodu w Wielkiej Brytanii i USA. Do najnowszych, tegorocznych nabytków należą brytyjskie marki Jaguar i Land Rover, większościowe udziały w dwóch hiszpańskich producentach sprzętu budowlanego i 50 procent w China Enterprise Communication. Inne indyjskie firmy również uzupełniają swoje portfolio o światowe spółki. Dwa lata temu doszło do największego przejęcia w przemyśle stalowym, kiedy za 38 miliardów dolarów Mittal połączył się z Arcelor, stając się tym samym największym na świecie producentem stali. Zaś tylko w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy Siva Ventures wykupił norweskiego armatora JB Ugland Shipping, Suzlon Energy za 1,8 miliardów dolarów Repower, niemieckiego producenta turbin wiatrowych, za cenę 3,3 miliardów dolarów Hindalco, część grupy Aditya Brila, przejął Novelis, kanadyjskiego producenta aluminium, a za "zaledwie" 600 milionow Wipro został właścicielem amerykańskiego Infocrossing. Te największe transakcje wzbudzają zainteresowanie mediów, ale oprócz gigantów jak Tata czy Mittal także setki mniejszych firm indyjskich inwestują na całym świecie. W ubiegłym roku wartość zagranicznych przejęć przez firmy indyjskie wynosiła 33 miliardy dolarów. Kolejne 10 miliardów dolarów przeznaczono w 2006, według raportu UNCTAD, na bezpośrednie inwestycje zagraniczne.
W wyścigu o pierwszeństwo w opanowaniu globalnych rynków depczą Indiom po piętach Chiny. W 2006 roku chińskie spółki wydały jedne 16 miliardów dolarów na bezpośrednie inwestycje zagraniczne i kolejne 16 miliardów na zagraniczne przejęcia. Gigant CNOOC (China National Oil Offshore Corporation) jest obecny niemal wszędzie, gdzie są złoża ropy, w lutym Chinalco kupił część udziałów w australijskim Rio Tinto, TLC po przejęciu fabryk telewizorów należących do firmy Thomson, ogłosił chęć kupna producenta telefonów komórkowych, Automotive Industry Corporation (SAIC) wykupił Południowokoreańskiego Ssngyong Motors, a Greencool stał się właścicielem brytyjskiego producenta silników i francuskiego producenta części samochodowych.
"Ekspansja krajów azjatyckich jest bardzo widoczna" - mówi Michał Poła, analityk z New World Alternative Investments. "Dla Państwa Środka to długofalowa zmiana polityki gospodarczej, która zakłada zwiększanie udziałów w globalnym rynku. By w nim uczestniczyć, konieczne jest tworzenie "kolonii" w różnych rejonach świata. Podobnie Indie chcą podnieść swoją pozycję na świecie i dlatego zdobywają globalne rynki. To zjawisko jest logicznym następstwem ekspansji tamtejszych firm, które na swoim "podwórku" mają ugruntowaną pozycję. Oczywiście dynamika popytu tam utrzyma się, ale niemniej pokusa globalnej dominacji jest silna. Stąd ta wielka fala".
Od koloni do kolonizatora
Jeszcze 15 lat temu Indie i Chiny były przede wszystkim celem dla inwestorów. Na zlecenie zachodnich firm Chińczycy produkowali niemal wszystko - od plastikowych zabawek, poprzez odzież, a skończywszy na najnowszym sprzęcie elektronicznym. Z kolei wyspecjalizowani w usługach Hindusi prowadzili księgowość i pomagali w callcenter zdezorientowanym Amerykanom. Zdaniem części ekonomistów na tym właśnie miała polegać globalizacja - kraje rozwijające oferują proste dobra i podstawowe usługi, zaś Zachód skupia się na rozwoju zaawansowanych technologii. Produkcja dóbr czy też outsorcing usług finansowych wymaga sprzętu i wiedzy, stąd też wraz z inwestycjami do Azji płynęła szeroka fala nowoczesnych technologii. "Inwestorzy z całego świata nauczyli przedsiębiorców z Azji wielu rzeczy, nie tylko technologii czy też zarządzania. Pokazali im, że inwestowanie i prowadzenie własnego biznesu, i to na skalę ponadnarodową, nie jest takie trudne. W ten sposób firmy z Azji znacznie się wzmocniły. Jest to znane w ekonomii zjawisko - podmioty lokalne uczą się od podmiotów, które przyszły i z czasem zaczynają z nimi konkurować" - wyjaśnia Adam Żołnowski z PricewaterhouseCoopers.
Uzbrojone w wiedzę i technologie, napędzane galopującym wzrostem gospodarczym chińskie i indyjskie firmy zaczęły początkowo walczyć na rynku krajowym, ale ten bardzo szybko okazał się za mały. Jedyne co pozostało to wyjść na zewnątrz. Szczególnie, że globalne rynki wydawały się ziemią obiecaną. Inwestując na świecie, firmy azjatyckie chciały zdobyć dostęp do tego wszystkiego, czego nie mógł zapewnić rynek krajowy, a więc do nowych technologii, wiedzy, surowców naturalnych i setek milionów klientów. W tym momencie w sukurs przyszła zmiana nastawienia rządów obu krajów.
Na początku lat 90. władze w Delhi przeprowadziły głębokie reformy gospodarcze, które umożliwiły indyjskim przedsiębiorcom działanie poza granicami kraju, a bank centralny zliberalizował reguły dotyczące inwestycji zagranicznych. W efekcie obecnie przedsiębiorcom, marzącym o globalnych rynkach, o łatwiej jest rozpocząć i sfinansować działalność. Do tego wszystkiego doszedł jeszcze jeden element- moda na inwestowanie zagranicą. "Coś się zmieniło w psychice indyjskich przedsiębiorców" - twierdzi ekonomista Lakshman Vashdev. "Szybki wzrost ekonomiczny spowodował, że uwierzyli w siebie, jak nigdy przedtem. Jest pragnienie, aby rosnąć, rozszerzać się i spełnić ambicje, które były uśpione przez wiele lat". Z kolei w Chinach wychodzenie na świat zostało uznane za oficjalną strategię narodowej gospodarki. Z jednej strony rząd w Pekinie zaczął zachęcać prywatne firmy do działalności zagranicą upraszczając procedury uzyskiwania zgody na podjęcie inwestycji, dopuszczając do tego więcej podmiotów, zwiększając możliwości finansowania m.in. poprzez tanie pożyczki i gwarancje rządowe i ... wydając przewodniki o krajach i sektorach polecanych jako miejsce chińskich inwestycji. Z drugiej strony spółki państwowe grają coraz ostrzej na arenie międzynarodowej. W zeszłym roku szeroki echem odbiła się informacja o powstaniu China Investment Corporation, rządowego funduszu inwestycyjnego, który z budżetem w wysokości 200 miliardów dolarów ma jedno zadanie - inwestować zagranicą. "Chiny dysponują rezerwami w postaci 1,8 biliona dolarów. Tak znaczna suma (oczywiście całość nie jest alokowana w innych krajach) może wstrząsnąć niejednym rynkiem akcji. Chiny stają się potężnym graczem na rynku międzynarodowym- mówi Michał Poła.
Koniec specjalizacji
Jak na razie globalna ekspansja Azji nie tylko już zmieniła układ sił Wschód- Zachód, ale także zaczyna chwiać dotychczasowym podziałem specjalizacji pomiędzy Chinami a Indiami. Jeszcze niedawno można było wyraźnie określić, które państwo jakimi sektorami i regionami jest zainteresowane. W latach 90. firmy z Państwa Środka inwestowały przede wszystkim w przedsiębiorstwa związane z wydobyciem ropy naftowej i gazu, głównie w Afryce. Obecnie coraz większe zainteresowanie wzbudzają rozwinięte rynki, stąd coraz więcej chińskich przedsiębiorców pojawia się w naszym najbliższym sąsiedztwie. Chiny rozszerzają działalność w Polsce, Niemczech, Czechach, w Wielkiej Brytanii czy Francji już są w czołówce zagranicznych inwestorów. " Firmy chińskie chcą rozwijać produkcję na terenie Europy, z drugiej strony polityka celna UE zmusza je do tego. Tam, gdzie możliwe będą przejęcia, tam będą przejmować. Gdzie nie będzie nic do przejęcia, tam będą budować od podstaw" - mówi Adam Żołnowski. Ostatnio zaczęły również upadać teorie co do sektorów, w które inwestuje Pekin. Wraz z przejęciem amerykańskiego AppTec Laboratory przez WuXi PharmaTech Services Chińczycy wkroczyli do branży farmaceutycznej. Coraz większe zainteresowanie wzbudza dział IT, badania i rozwój oraz finanse. Jak przewidują eksperci, proces ten będzie się nasilał.
Indyjskie inwestycje zagraniczne wydają się bardziej różnorodne, chociaż na początku boomu większość zagranicznych fuzji odbywała się w ramach tych sektorów, w których świadczono usługi dla zachodnich firm. Obecnie hinduskie firmy inwestują niemal we wszystko i niemal wszędzie - informatykę, finanse, przemysł stalowy, samochodowy, komunikację, farmaceutyczny, badania i rozwój, produkcję, Europa, Azja, obie Ameryki, Australia. Podobnie jak Chiny, Indie zwiększyły swoje zainteresowanie zasobami naturalnymi w Afryce i podobnie jak one, coraz częściej wykorzystują zagraniczne przejęcia jako sposób na zdobycie technologii, których wcześniej nie posiadały. "Na początku oba państwa inwestują tam, gdzie mają przewagę, a potem rozszerzają swoje zainteresowania. Na szerszą skalę chcą inwestować na wielu płaszczyznach, w jednakowych segmentach gospodarki. Docelowo mogą ze sobą konkurować" - podsumowuje Michał Poła.
Obudzenie protekcjonizmu
Na razie uwagę ekonomistów i mediów wzbudzają nie ewentualna konkurencja, ale obecne skutki azjatyckiej ekspansji dla zachodniej gospodarki. Z jednej strony pojawienie się inwestorów z Chin lub Indii przynosi niewątpliwe korzyści. Zdaniem zwolenników pojawiają się nowe, innowacyjne pomysły na prowadzenie biznesu, nowa jakość, ożywia się życie lokalne i, przede wszystkim, napływa kapitał. Niejednokrotnie przejęcie przez azjatycką spółkę ratowało zachodnie firmy przed upadkiem. Z drugiej strony pojawiają się wątpliwości, czy taka ilość obcych inwestycji nie zagraża bezpieczeństwu gospodarki. Przeciwnicy zwracają uwagę, że napływ kapitału może być krótkotrwały. Otoczenie biznesowe firmy może przenieść się wraz z główną siedzibą do nowego kraju. W wypadku kryzysu gospodarczego obcy właściciele szybciej będą skłonni zlikwidować miejsca pracy w zagranicznych oddziałach niż u siebie w kraju. Ponadto, głównie w wypadku inwestycji chińskich, są obawa, czy w sytuacjach konfliktowych z innymi podmiotami z danego kraju właściciele nie będą działali na korzyść swoich państw, a ze szkodą dla firmy.
Te obawy przyczyniają się do odrodzenia na Zachodzie, zdałoby się już zapomnianego, protekcjonizmu. Po przejęciu od IMB-u przez chińskie Lenovo produkcji komputerów osobistych, W Stanach Zjednoczonych odezwały się głosy nawołujące do zwiększenia ochrony przed wykupieniem przynajmniej niektórych gałęzi gospodarki. Kilka tygodni temu niemiecki rząd przyjął prawo zabezpieczające strategiczne sektory przed obcymi inwestorami. Również Komisja Europejska zapowiada, że przyjrzy się, czy motywy polityczne nie są głównym powodem przejmowania europejskich przedsiębiorstw. Zdaniem Michała Poły takie ruchy rządów europejskich nie przyniosą zamierzonego efektu. "Ekspansja będzie postępować, mimo iż często inwestycje funduszy z Bliskiego Wschodu czy Chin próbowano blokować. Jeśli pozycja Chin będzie silna, to jest niebezpieczeństwo, że w pewnym momencie mogą grać nieczysto. Jednak dotychczas nie było sygnałów, iż mają takie intencje." "Obecność azjatyckich inwestorów rozpatrywałbym głównie w kategoriach korzyści" - dodaje Adam Żółnowski. "Chociaż widzę małe znaki zapytania. Problemem mogą okazać się różnice kulturowe. Ale to raczej kwestia indywidualna zarządzającego menadżera. Może nie być kłopotów, a mogą pojawić się poważne trudności". Zachód, Indie i Chiny reprezentują odmienne sposoby prowadzenia biznesu. Ich zmieszanie może przynieść ciekawe rezultaty. Siedziba wspomnianego Lenovo jest przykładem połączenia chińskiej dyscypliny i amerykańskiego luzu. Codziennie praca każdego robotnika jest oceniana przy pomocy kolorów: czerwony - źle, fioletowy - dobrze, niebieski - normalnie i co piątek dyrekcja spotyka się na popołudniowej kawie ze wszystkimi pracownikami.
Nowy, wspaniały(?) świat
Jeszcze pięć lat temu Tarun Khanna, profesor w Harvard Business School przypuszczał, że Indie przerosną Chiny. Dzisiaj, kiedy gospodarka chińska jest już trzykrotnie większa od indyjskiej, wycofuje się z tego pomysłu na rzecz idei o przyszłej współpracy indyjsko-chińskiej. Nie tak dawno analitycy z Goldman Sachs twierdzili, że w 2035 Chiny przegnią Stany Zjednoczone. Dziś sądzą, że nastąpi to w już 2027. Patrząc na rosnącą potęgę Pekinu, coraz więcej ekonomistów skłania się do opinii, że wkrótce głównym graczem na arenie międzynarodowej będą Chiny. "Rząd chiński ma niesamowite ilości pieniędzy, więc sytuacja może wyglądać bardzo ciekawie, zwłaszcza jeśli okaże się, że Chiny zaczynają budować swoją sieć dystrybucyjną. Wtedy gospodarka europejska będzie zagrożona. Może Chiny ograniczą produkcję u siebie i przeniosą ją tutaj" - zastanawia się Żołnowski. Według Roberta Samuelsona, redaktor gospodarczy w amerykańskim Newsweeku, zagrożenie jest bliżej niż myślimy: "Chiny doprowadzą do destabilizacji światowej ekonomi. Wypaczą handel, podsycą wielką, finansową nierównowagę i wywołają nieustanny wyścig o rzadkie surowce. Objawy niestabilności już widać i jeśli się one wzmocnią, wszyscy, łącznie z Chińczykami, możemy ucierpieć".
Na razie jedno jest pewne - oznak zwolnienia azjatyckiej ekspansji nie widać. Wręcz przeciwnie, wszystkie dane wskazują na przyspieszenie. Władze w Pekinie ogłosiły, że w ciągu 6 miesięcy tego roku chińskie inwestycje zagraniczne podwoiły się w porównaniu z zeszłym rokiem. Podobnie Indie spodziewają się, że w 2008 roku pobiją zeszłoroczny rekord jeśli chodzi o liczbę zagranicznych fuzji i inwestycji bezpośrednich. "Jeśli mamy się przygotować, to nie na obronę naszej ziemi, ale przeplatanie kultur" - mówi Michał Poła. "Żyjemy w epoce globalnej, będziemy mieć chińskich szefów i będziemy kierować chińskimi pracownikami. Możliwe, że nasze dzieci lub wnuki na równi z angielskim będą uczyły się chińskiego"
http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,33181,5698758...Marcin Nowak edytował(a) ten post dnia 15.02.09 o godzinie 20:36