Temat: Dyrektywność a niedyrektywność w coachingu
Artur Król:
Jeden z klasyków amerykańskiej psychoterapii Irvin Yalom, w swojej książce "Dar Terapii" zwraca uwagę na to, że większość terapeutów wybiera kierunek terapeutyczny jaki uprawia, ze względu na swoje słabości.
U mnie tak było :)) Oczywiście, jeśli jest to świadomy wybór (albo przynajmniej uświadomiony później), to można nad tym pracować. Mało tego - to może być zasób.
Obserwując czasem pewnych trenerów - niektórzy z nich byli osobami nieśmiałymi, którzy borykali się z niskim poczuciem własnej wartości. I co? I wybierają zawód szkoleniowca, po to, by pokonać własnego demona w sobie.
Poza tym... "moc w słabości się doskonali" (1Kor 12,9) :))
Jak o jest w wypadku coachingu i dyrektywności/niedyrektywności w coachingu?
Gdzieś utarł się mit, że terapeuta rogeriański tylko mruczy "uhm", "aha" i "rozumiem", albo nazywa uczucia. Fajne i ciepłe. Wątpię, żeby działało. No chyba, że jako zwykłe wysłuchanie, czyli środek przeciwbólowy.
Jeśli dyrektywność rozumieć jako "stanowienie i wyznaczanie zasad działania" to tak naprawdę każde podejście jest dyrektywne. Jeśli klient przychodzi na coaching czy terapię na wstępie ma kontrakt - a to już pierwszy przejaw dyrektywności.
Niedyrektywność zwykle rozumiana jest tak, że to klient określa cel i sam znajduje rozwiązania dla siebie. To podstawa większości systemów coachingowych czy terapeutycznych (np. Gestalt). Tyle, że jest to po prostu... naturalny proces rozwoju. W końcu ile razy sam rozwiązywałeś swoje problemy? Mogłeś korzystać z pomocy innych, ale nie było to konieczne. Niedyrektywność oznacza po prostu, że ktoś ma wystarczające możliwości/zasoby, żeby poradzić sobie z własną zmianą.
I koniec końców okazuje się, że w coachingu jest zarazem dyrektywność i niedyrektywność. Są to dwie strony tej samej metody. Mogę pytać "niedyrektywnie" klienta, nad czym chce popracować, ale również mogę "dyrektywnie" dać mu zadanie lub informację zwrotną. Klient może to przyjąć lub nie - "(nie)dyrektywność" jest więc relatywna i tak naprawdę sprowadza się do RELACJI.
Zwykle przesuwamy się na kontinuum "niedyrektywność-dyrektywność" w zależności od relacji z konkretnym klientem. Jeśli klient jest silny, kreatywny i zdeterminowany - tym więcej będzie niedyrektywności ze strony coacha. Im bardziej klient potrzebuje wsparcia, motywacji i im mniej ma zasobów (albo trudno mu do nich dotrzeć), tym bardziej stosujesz podejście dyrektywne. Jeśli potrafisz przemieszczać się płynnie między różnymi formami komunikacji z klientem, tym bardziej potrafisz się dopasować i elastycznie dobrać styl pracy do danego klienta. Nawet z tym samym klientem różnie można pracować: pierwsze sesje mogą być niedyrektywne, potem możecie umówić się na "dokręcenie śruby". Albo odwrotnie - jeśli podejmuję się pracy z młodzieżą, jestem na początku "megadyrektywny". Potem na następnych zajęciach mam spokój, przechodzę w tryb coraz bardziej "niedyrektywny" i w końcu coraz bardziej młodzież kreuje swoje własne zajęcia, czerpiąc z tego satysfakcję i wzrastając w DOJRZAŁOŚCI za swoje własne wybory (cele) i rozwiązania (rozwój).
Na ile styl pracy coacha jest wyrazem jego własnych ograniczeń?
Jeśli pozostajesz przy stylu, który jest dla ciebie kompensacją słabości, to rzeczywiście - będzie on wyrazem twoich ograniczeń. Natomiast uważam, że kto jak kto, ale coach może ROZWINĄĆ się w dowolnym kierunku. Tym, których NLP określa mianem kontrsugestywnych (a do których niewątpliwie sam się zaliczam) wskazywanie słabości może być silnym bodźcem do rozwoju. Jeśli mam problemy z odzwierciedlaniem uczuć, to nie tylko nie uciekam od tego, ale permanentnie ćwiczę ten aspekt aktywnego słuchania. Trochę poreklamuję SPC - jeśli jakiś student ma większą trudność w jakimś obszarze pracy coachingowej - dostaje dodatkową porcję zadań i mocny feedback.
Oczywiście finalnie okazuje się, że i tak wracasz do tego, co dla ciebie łatwiejsze i co jest wyrazem twoich własnych ograniczeń. Ale wtedy jest to już wybór, a nie faktyczne ograniczenie. Dlatego mamy różnych coachów :))