Tomasz Dulewicz

Tomasz Dulewicz Coach, trener

Temat: Dlaczego coaching nazywam sztuką możliwości?

Dlaczego coaching nazywam sztuką możliwości?

Na to pytanie odpowiem później. Teraz zadam pytanie Tobie:

Czy możliwe jest, żeby:
- pewien Afrykańczyk postanowił wygrać puchar świata w skokach narciarskich;
- w sytuacji, gdy nie ma skoczni narciarskiej, nart, ani nawet śniegu;
- nie ma trenera, ani jakiegokolwiek ośrodka w którym mógłby trenować;
- wszyscy się z niego śmieją;
- a on po kilku latach treningów bez nart, skoczni i śniegu, jedzie na zimowe igrzyska olimpijskie, ustala rekord skoczni i o mały włos nie zdobywa złotego medalu?
Myślisz, że coś takiego mogłoby się wydarzyć naprawdę?

Zanim powiesz „NIE”, opowiem Ci o 4 Jamajczykach, którzy dokonali czegoś równie „niemożliwego”.

Wiesz na czym polegają wyścigi bobslejów?
Przypomnę Ci. Dwóch lub czterech zawodników wbiega na tor lodowy pchając bobslej – takie zabudowane sanki na płozach. Potem do nich szybko wskakują i mknął z zawrotną prędkością w dół toru. Wygrywa ta ekipa, która najszybciej dotrze do mety.

Słyszałeś o filmie „Reggae na lodzie”?
Film opowiada o zespole jamajskich bobsleistów, którzy postanowili dojść do mistrzowskiej formy w tym sporcie nie mając żadnego doświadczenia, pieniędzy, co więcej nie mając nawet bobsleja, ani lodu. Film przedstawia owych sportowców, jako słodkich nieudaczników, którym dopisuje szczęście. Jednak w rzeczywistości ludzie ci byli bardzo poważni i rozsądni.

W wielu europejskich państwach bobsleje są bardzo popularnym sportem o wieloletniej tradycji. Dziesiątki lat doświadczenia narodowych reprezentacji, miliony Euro wydawane na reprezentację, dziesiątki trenerów, fizjologów, konstruktorów bobslejów i specjalistów od ostrzenia płóz pracuje na sukces zawodników.

Kiedy Ci ludzie usłyszeli, że zamierza ich pobić kilku Jamajczyków, nie mających bobsleja, ani nawet lodu do trenowania, o mało nie pękli ze śmiechu. Z dumą na twarzy wyśmiewali Jamajczyków.

Jamajczycy natomiast pierwsze treningi odbywali jeżdżąc skonstruowanymi przez siebie wózkami po pochyłych i krętych ulicach miast. Później ćwiczyli w zbudowanym przez siebie bobsleju, jeżdżącym po żelaznych torach.

Wszystkie zarabiane pieniądze inwestowali w wyjazd na olimpiadę i zakup bobsleja.
W 2004 roku ich najwyższy w historii budżet wynosił 40 tys. dolarów, co wystarczało na opłacenie przelotu na igrzyska i zakup strojów. Mogli zapomnieć o zatrudnieniu jakichkolwiek ekspertów.

Wiesz jakie były efekty startów Jamajczyków?
- w 1988 roku w swoich pierwszych igrzyskach olimpijskich w Calgary, zajęli ostatnie miejsce;
- w 1994 roku pokonali obydwie drużyny USA, Rosję, Francję, Włochy;
- w Nagano w 1998 roku też wyprzedzili wiele drużyn, m.in. Polaków;
- w 2000 roku zdobyli złoty medal Mistrzostw Świata, ustalając rekord świata w prędkości startu bobslejem
- w 2001 i w 2002 pobili ten rekord, wygrywając kilka zawodów Pucharu Świata, o mało nie zdobywając medalu olimpijskiego


Co wtedy mówili zawodowcy z Europy i USA?
„Nie mam pojęcia jak oni pobili ten rekord...”

Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta.
Jamajczycy wynaleźli ten sport na nowo. Poszli całkiem inną drogą niż wszyscy bobsleiści na całym świecie.

Zawodowcy zastanawiali się w jaki sposób ostrzyć płozy, żeby skrócić czas przejazdu i 0,01 sekundy.

Jamajczycy uznali, że to nie ma sensu. W ten sposób uda im się skrócić czas maksymalnie o kilka setnych sekundy. A zwiększając prędkość pchania bobsleja na starcie, mogą skrócić przejazd o wiele więcej.

Zawodowcy odchudzali się, żeby ważyć jak najmniej.

Jamajczycy budowali mięśnie, żeby biegać jak najszybciej na starcie i mieć siłę pchać boba. W efekcie byli bardzo dobrze zbudowanymi atletami, ważącymi wiele więcej niż zawodowcy postury Adama Małysza.

Jamajczycy trenowali wydolność płuc nurkując w morzu. Żadnemu zawodowcy to nawet nie przyszło do głowy. Zawodowcy mieli swoich fizjologów, którzy planowali ich treningi oraz pożywienie co do kalorii.

Jamajczycy robili wszystko w sposób w jaki nikt nigdy wcześniej tego nie robił.

Jak sami twierdzą próbowali nowych rzeczy, bo nie wiedzieli co jest niemożliwe. Dzięki temu odkrywali nowe wymiary i aspekty swojego sportu. Osiągali sukcesy, bo trenowali jak nikt inny nie trenował.

Czego uczy ta historia?
Jak trenować jazdę bobslejem? Nie.

Uczy umiejętności pokonywania trudności, osiągania rzeczy niemożliwych. Uczy tworzenia sobie możliwości. Tworzenia sobie nowych dróg.

- Jaka jest najkrótsza droga pomiędzy dwoma punktami? – zapytałem mojego siostrzeńca.
- To proste. Linia prosta – odpowiedział.
- Na lekcji matematyki może tak jest, ale nie w życiu codziennym – dodałem. - Często najkrótszą odległością pomiędzy dwoma punktami jest... łuk.

Spróbuj przejechać przez duże miasto w godzinach szczytu, najkrótszą drogą.
Co się stanie?
Utkwisz w korku, bo wszyscy pojadą najkrótszą trasą. Czasem szybciej jest pojechać jakąś okrężną, ale przejezdną drogą.
Możesz się zastanawiać jak jechać szybciej w korku. Możesz jak europejscy zawodnicy doskonalić to, co robią wszyscy.
Możesz też, zostawić ich w tyle i pojechać inną drogą.

Na początku może być trudno, bo możesz obrać złą drogę, ale będziesz próbował i próbował. Możesz wjechać w ślepą uliczkę – będziesz musiał zawrócić i pojechać raz jeszcze. Lecz w ten sposób w pewnym momencie odkryjesz dobrą, przejezdną drogę, którą będziesz jeździł szybciej, bo będziesz omijał wiele problemów.

Ludzie z czystego lenistwa i pozornej łatwości osiągnięcia celu – wybierają najkrótszą drogę. Co jednak się stanie, gdy tą drogą postanowią pójść wszyscy ludzie?

- Zakorkuje się.
- Jedni przed drugimi będą się ścigać. Jedni drugich będą deptać.
- Napotkawszy pierwsze przeszkody wielu załamie się. Podda się. Zrezygnuje z dalszej drogi, ze swojego celu.
- Nieliczni przebrną przez trudną drogę, stąpając po... trupach.

c.d.n.
Tomasz Dulewicz

Tomasz Dulewicz Coach, trener

Temat: Dlaczego coaching nazywam sztuką możliwości?

c.d.

Często najkrótszą odległością pomiędzy dwoma punktami jest łuk?

Ludzkie życie to jednak coś innego niż miasto. A przejść przez życie z powodzeniem jest jeszcze trudniej niż przejechać przez zatłoczone miasto.

Dlaczego?

Bo miasto jest stałą konstrukcją. Gdy stoisz w korku na ulicy, to masz pewność, że nie zmieni ona nagle swojego kształtu, ani nie wyrośnie przed Tobą nagle wieżowiec. Kierunki ulic nie zmieniają się wciągu godziny. Natomiast drogi ludzkiego życia potrafią się gwałtownie zmienić nawet w jedną sekundę.

Na mapie miasta cele są stałe. Na mapie miasta cele są stałe. Jednak w życiu nasze cele zmieniają się z sekundy na sekundę, bo ludzie się zmieniają, rzeczy się zmieniają, Ty się zmieniasz. Umierają Twoi wspólnicy, partnerzy, rodzice, a rodzi się konkurencja, rywale, zagrożenia. To komplikuje Twoją życiową drogę. Sprawia, że na prostej pojawiają się zakręty, wzniesienia i góry. Twoja zaplanowana na starcie droga już po kilku dniach wygląda całkiem inaczej. Osiągnięcie zamierzonych celów wymaga od Ciebie ciągłych decyzji, bo zmieniają się warunki.

Gdy na Twojej drodze wyrośnie góra (trudność), to musisz podjąć decyzję: Czy się na nią wspinać, czy ją ominąć? A jeśli ominąć, to czy skręcić w lewo czy w prawo?

A wiesz co robi większość ludzi, gdy na ich drodze wyrośnie góra?

Wspinają się? NIE.

Idą w prawo? NIE.

Idą w lewo? Też NIE.

Oni rozbijają obóz u podnóża góry i spędzają w nim całe życie. Użalają się nad swoimi problemami nie myśląc nawet o ich rozwiązaniu. Znaleźli sobie wyjaśnienie takiej sytuacji: „Tak musi być”, „Życie jest usłane cierniami”, „Każdy cierpi”.

W czym tacy ludzie są podobni do naszych jamajskich bobsleistów?

W niczym!

Jamajczycy sami sobie zbudowali wielką górę i cieszyli się, że ona jest. Cieszyli się, bo dzięki niej mogli być sławni. Dzięki niej zostali rekordzistami świata. Dzięki niej usłyszał o nich świat, a Ty teraz o nich czytasz.

Jamajscy bobsleiści potraktowali górę (problem) jako wyzwanie, jako szansę.
Europejscy bobsleiści traktowali i traktują górę jako trudność.
Natomiast ludzie rozbijający obóz u podnóża góry, traktują ją jako dom. Chcą zbudować ciepły, rodzinny dom w samym środku placu bitwy, samym sercu wojny.

Domyślasz się już dlaczego ich rodziny często się rozpadają?
Bo mieszkając na placu bitwy zajmujesz się walką, a w takiej sytuacji jest ona ważniejsza niż rodzina – miłość.

Dlaczego coaching nazywam sztuką możliwości?

Bo coaching to proces szukania nowych dróg. Coach zajmuje się szukaniem owych dróg i wprowadzaniem na nie swoich klientów.

Coach wraz z klientem stanowią taki jamajski zespół bobslejowy. Zaczynają tworzyć odnowa, to co wielu już zna, to co zna też klient. Tak jak jamajscy bobsleiści, tak duet coach – klient znajdują mały szczegół, który powoduje wielką różnicę.

Kiedy przyjdzie do coacha zawodowy bobsleista, to coach w pewnym sensie pracuje z nim jak jamajscy bobsleiści pracowali ze sobą. Na podstawie tego, co bobsleista już potrafi, tworzą nowy lepszy sposób. Nową drogę postępowania.

A co coach robi z osobą, na której drodze wyrasta góra?

Przypomnij sobie reklamę samochodu, w której producenci prezentują swój pojazd dynamicznie pokonujący kręte górskie drogi, dostarczający emocji i radości. Samochód będący, z każdym kolejnym zakrętem, źródłem nowych możliwości. Samochód dzięki, któremu każda góra i każdy zakręt będzie nowym ekscytującym wyzwaniem.

Słowo „coach” pochodzi z języka angielskiego i oznacza środek transportu (rodzaj dorożki, w której woźnica siedzi nie z przodu, a z tyłu pojazdu). Dobry coach to jednak coś więcej niż dorożka. To taki samochód, który sprawi, że twoje problemy okażą się źródłem wyzwań i możliwości.

Praca coacha ma dużo wspólnego z jamajskimi bobsleistami. Ma też dużo wspólnego z ludzkimi drogami. Zastanawiałeś się dlaczego w parkach, czy skwerach ludzie deptają trawniki? Dlaczego nie chodzą po chodnikach, tylko po trawie?

Jak ten problem rozwiązuje się w Twoim otoczeniu?
Buduje się płoty, ogrodzenia, wystawia tabliczki: „Nie deptać trawników!”?

A wiesz jak ten problem rozwiązano w Central Parku – największym parku w Nowym Jorku?
Projektanci Central Parku – Frederic Law Olmsted i Calvert Vaux nie nanieśli ścieżek na plan parku, dopóki park nie został wybudowany i dopóki pierwsi ludzie nie zaczęli po nim chodzić. Gdy już zaczęli chodzić, to projektanci zbudowali ścieżki, tam gdzie ludzie chodzili.
I wiesz co? Bardzo trudno jest tam znaleźć linię prostą. Zobacz sam:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Central_Park

Coach to taki projektant ludzkich działań, który na nowo buduje Twoje ścieżki, ale dopiero wtedy, gdy pozna jakimi drogami chadzasz.
A najlepsze jest to, że gdy coach zadaje Ci pytania – poznaje Twoje drogi, to Ty sam również je poznajesz. W konsekwencji sam jesteś w stanie zaplanować swoje nowe, wygodniejsze i efektywniejsze ścieżki postępowania.
Sam sobie szkicujesz ścieżki zachowań, które pokonujesz jak samochód z reklamy – dynamicznie i energicznie. Traktując góry i zakręty jak emocjonujące wyzwania, źródła nowych możliwości.

Zadajesz sobie pytanie: „Skoro sam to robię, to po co mi coach?”.

A wiesz jak on to robi?

No właśnie. Jak to czyni?

Tego dowiesz się wciągu kilku następnych tygodni, a teraz możesz postarać się o wnioski, bądź pytania do powyższych historii:))Tomasz Dulewicz edytował(a) ten post dnia 05.05.08 o godzinie 18:20
Wiesława B.

Wiesława B. kadry- płace- zus...

Temat: Dlaczego coaching nazywam sztuką możliwości?

historia piękna, perspektywy cudowne, czyli mam czekać kilka tygodni na rozwiązanie??
A potem dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuga droga, żeby obejść górę....
Obawiam się, że raczej dużo więcej- jak bohaterowi Jamajczycy...
tylko, że w tym czasie życie płynie...
Czyli traktowćc coaching (być klientem jak to pięknie nazwałeś) jako sposób na życie??

Kiedyś, gdy stałam w korku na jednym z warszawskich mostów wysłałam dramatycznego smsa- zdrowie, młodość i urodę stracę w korkach...
Pomijając żartobliwy wątek- czy podobnie jest z coachingiem??
Czy jest możliwe zdobywanie wiedzy w czasie krótszym niż jedno ludzkie istnienie??
Tomasz Dulewicz

Tomasz Dulewicz Coach, trener

Temat: Dlaczego coaching nazywam sztuką możliwości?

Wiesława B.:
historia piękna, perspektywy cudowne, czyli mam czekać kilka tygodni na rozwiązanie??

Coaching to praca krótkoterminowa. Nie oznacza to jednak, że trwa 1-2 godziny, lecz tak krótko jak to tylko możliwe. Czyli może trwać rok może nawet 2, ale również miesiąc. To zależy od celów, od klienta.
Nie czekać na rozwiązanie, a rozwiazywać:))
A potem dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuga droga, żeby obejść górę....
Obawiam się, że raczej dużo więcej- jak bohaterowi Jamajczycy...
tylko, że w tym czasie życie płynie...

Górę możesz obchodzić, ale jak poszukasz to możesz też znaleźć autobus jadący doliną, omijający górę w 30 minut. To zależy od konkretnego klienta i od coacha jak długo będą omijać górę
Czyli traktowćc coaching (być klientem jak to pięknie nazwałeś) jako sposób na życie??

NIGDY !!!
Nie po to piszę o coachingu i poniekąd go uczę, żeby ludzie przychodzili do mnie na coaching i zostawali tam do końca życia. Ja na początku chodziłem na Life-coaching, potem wziąłem życie w swoje ręce.

Coaching nie trwa całe życie. Zazwyczaj klient w pewnym momencie dochodzi do wniosku, że już osiągnął cel nad którym pracował razem z coachem i teraz już coach mu nie jest potrzebny. Odchodzi i radzi sobie sam.

Uważam, ze coach który (świadomie, lub nieświadomie) uzależnia od siebie swoich klientów nie jest dobrym coachem.

Kiedyś, gdy stałam w korku na jednym z warszawskich mostów wysłałam dramatycznego smsa- zdrowie, młodość i urodę stracę w korkach...
Pomijając żartobliwy wątek- czy podobnie jest z coachingiem??
Czy jest możliwe zdobywanie wiedzy w czasie krótszym niż jedno ludzkie istnienie??

Pytasz czy stracisz zdrowie, młodość i urodę podczas coachingu?
Chyba Ci to nie grozi:))

Jeśli pytasz czy stracisz zdrowie, młodość i urodę ucząc się coachingu, to też Ci to chyba nie grozi, choć trochę godzin trzeba na to poświęcić:))
Wiesława B.

Wiesława B. kadry- płace- zus...

Temat: Dlaczego coaching nazywam sztuką możliwości?

i Bogu dzięki, wyrobię się przed emeryturą...Wiesława B. edytował(a) ten post dnia 21.05.08 o godzinie 21:18

Następna dyskusja:

Czy z forum grupy na Golden...




Wyślij zaproszenie do