Marcin Nowak

Marcin Nowak Handel B2B

Temat: Chiny mają największe rezerwy zagraniczne na świecie -...

Zielonym do dołu, czyli dolarze, ratuj się!
Witold Gadomski GAZETA WYBORCZA
2008-03-24,

Jak to możliwe, że Ameryka mająca najbardziej dynamiczną gospodarkę świata ma tak słaby pieniądz? Odpowiedź jest prosta: Amerykanie żyją na kredyt. Ich największym wierzycielem są dziś ubogie Chiny
Przez sto lat dolar był symbolem potęgi amerykańskiej gospodarki. Miliony ludzi w krajach pozbawionych waluty wymienialnej marzyło o zielonych banknotach i lokowało w nich swoje oszczędności, ufając, że dolar nigdy nie straci wartości. Ale w ostatnich siedmiu latach wartość dolara w stosunku do euro i większości walut spadła niemal o połowę. W Polsce banknot z portretem Washingtona kosztuje dziś zaledwie 2,24 zł. Jeszcze niedawno wybitny ekonomista amerykański Robert Barro zachęcał mniej stabilne kraje, by zamiast walczyć o stabilność własnej waluty, przyjęły to co dobre - dolara. Dziś te rady wydają się egzotyczne.

Załamanie kursu dolara sprawia kłopot nie tylko Amerykanom, którzy muszą coraz więcej płacić za importowane towary i coraz droższe stają się dla nich podróże zagraniczne. Boi się także reszta świata. Pięć lat temu dolar USA wart był ponad 1,5 dolara kanadyjskiego, dziś idą łeb w łeb, przy czym "kanadyjczyk" jest o włos silniejszy. Z tego powodu kanadyjskie towary są dla Amerykanów za drogie i wiele firm zrezygnowało z zakupu od swych północnych sąsiadów.

Czy to możliwe, by świat na zawsze stracił szacunek do zielonych banknotów? Na to pytanie nikt dziś nie odpowie.

Życie na kredyt

Stany Zjednoczone mają najbardziej innowacyjną i dynamiczną gospodarkę na świecie. Od 2000 r. PKB tego kraju rośnie średnio w tempie 2,5 proc. rocznie, podczas gdy PKB w strefie euro - zaledwie o 1,8 proc. Jak to możliwe, by kraj mający tak wspaniałą gospodarkę miał równocześnie tak słaby pieniądz? Powód jest prosty: Amerykanie, choć bogaci, od lat konsumują więcej, niż ich na to stać.

W trzecim kwartale 2007 r. oszczędności netto amerykańskich gospodarstw domowych wyniosły zaledwie 56,7 mld dol., czyli 0,4 proc. PKB. Łączne oszczędności (z uwzględnieniem firm) sięgały 200 mld dol. - niecałe 1,5 proc. PKB. W ostatnich latach zdarzało się, że oszczędności gospodarstw domowych były ujemne - to znaczy ich suma była niższa od sumy pożyczek.

Co więcej, krajowe oszczędności są "zjadane" przez ogromny deficyt budżetowy, który w zeszłym roku wyniósł około 200 mld dol. Ameryka dla sfinansowania swego rozwoju potrzebuje rocznie 1,7 bln dol. kapitału. Przy braku własnych oszczędności pożycza za granicą około biliona dolarów rocznie.

Rząd USA emituje obligacje i bony (T-bills), którymi finansuje deficyt budżetowy. Przez wiele lat papiery te stanowiły bardzo atrakcyjną lokatę kapitału. Ameryka jest bowiem krajem niskiego ryzyka. Jednak w zeszłym roku strumień się skurczył, i to było bezpośrednią przyczyną zapaści dolara.

Dziura w bilansie płatniczym USA jest ogromna - od kilku lat wynosi jakieś 5-6 proc. PKB (strefa euro tradycyjnie ma nadwyżkę w tym bilansie). Rekordowy był rok 2006 - dziura wyniosła prawie 800 mld dol. Gdyby jakiś kraj Trzeciego Świata miał taki deficyt, natychmiast pogrążyłby się w potężnym kryzysie.

Dlaczego Amerykanie żyją na kredyt? Bo się do tego przyzwyczaili. Nie chcą czekać na zakup domu czy samochodu. Wchodząc w dorosłe życie, biorą pierwszy kredyt, który spłacają, zaciągając następne. Sprzedają dom obciążony pożyczką hipoteczną i kupują większy, biorąc kolejny kredyt. Gospodarka przystosowała się do takich praktyk. Gdyby nagle Amerykanie zaczęli więcej oszczędzać, spadłby popyt, a gospodarka nieuchronnie pogrążyłaby się w recesji. Na dłuższą metę byłoby to zdrowe, ale politycy myślą w krótkiej perspektywie.

Upadek nowego ładu

Latem 1944 r. w amerykańskim mieście Bretton Woods spotkało się 730 delegatów z 44 krajów, by opracować nowy ład walutowy. Prezydent USA Franklin Delano Roosevelt i jego sekretarz skarbu Henry Morgenthau zaproponowali, by za główną walutę nowego systemu posłużył dolar. Postawili na swoim.

Stało się tak, gdyż do 1971 r. dolar był wymienialny na złoto. Banki centralne w każdej chwili mogły wymienić zapasy dolarów na złoto po stałym kursie 35 dol. za uncję złota. Międzynarodowy Fundusz Walutowy dbał o to, by kursy walut były stabilne - stałe w stosunku do dolara (i złota).

System działał dopóty, dopóki reguły nie złamał najważniejszy gracz - USA. Fed (Bank Rezerw Federalnych USA) drukował coraz więcej zielonych, którymi finansowano deficyt handlowy i wojnę w Wietnamie. 15 sierpnia 1971 r. prezydent Richard Nixon zniósł wymienialność dolara na złoto. Ład ustalony w Bretton Woods przestał istnieć. Świat wszedł w okres chaosu walutowego, z którego zaczął się wydobywać w latach 90. MFW zalecał, by kursy walut były płynne i kształtowały się na wolnym rynku. Banki centralne dbały jednak o niską inflację, co pośrednio stabilizowało kursy.

W 1994 r. Ludowy Bank Chin ustalił kurs juana w stosunku do dolara na stałym poziomie. Świat nie zwrócił na to uwagi, gdyż eksport chiński był wówczas niewielki i w globalnej gospodarce odgrywał rolę drugorzędną. Ale w ostatnich 15 latach chiński eksport wzrósł ponad dziesięciokrotnie. W 2004 r. Chiny wyprzedziły Japonię, zajmując trzecie miejsce na liście największych eksporterów. W zeszłym roku wyeksportowały towary za 1,2 bln dol.!

Największym partnerem Chin są Stany Zjednoczone. W zeszłym roku deficyt USA w handlu z Chinami przekroczył 250 mld dol. Innymi słowy, jedna trzecia deficytu w handlu towarowym USA przypada na Chiny! Ameryka ma też duży deficyt w wymianie z innymi krajami Azji Wschodniej - Japonią (83 mld dol.), Malezją (21 mld), Tajwanem i Koreą Południową (po 15 mld).

Sztywny kurs juana ułatwia Chinom eksport do USA. Dzięki niemu chińskie towary są bowiem tanie na amerykańskim rynku. Gdyby kurs juana był płynny, waluta ta kosztowałaby dziś przynajmniej dwa razy więcej niż przed dziesięciu laty, a eksport i nadwyżka w handlu z USA byłyby nieco mniejsze. Ale Chiny twardo trzymają kurs juana - w ciągu dziesięciu lat umocnił się on o mniej niż 20 proc.

Koło się zamyka

Przed pięciu laty amerykańscy ekonomiści Michael Dooley, David Folkerts-Landau i Peter Garber w pracy "An Essay on the Revived Bretton Woods System" dowodzili, że na świecie powstał nowy ład walutowy, który nazwali Bretton Woods II. Podstawą tego ładu są przepływy finansowe między USA a Azją Wschodnią. Kraje azjatyckie zarabiają na eksporcie do USA, lecz jednocześnie nadwyżkami własnych oszczędności finansują rozwój Stanów Zjednoczonych.

To jednak oznacza, że kraje azjatyckie są dziś największymi wierzycielami USA. Chiny mają największe rezerwy zagraniczne na świecie - przeszło 1,5 bln dol., z czego 70 proc. ulokowane jest w amerykańskie papiery dłużne - przede wszystkim w obligacje rządu USA. Chiny skupują dolary, by utrzymać stały (a nie umacniający się) kurs juana. Stały kurs zwiększa eksport i pogłębia deficyt handlowy USA. Koło się zamyka.

Przed kilku laty mechanizm Bretton Woods II wydawał się stabilny, gdyż korzystały na nim obie strony. Stany Zjednoczone otrzymywały wschodnioazjatycki kapitał, dzięki któremu mogły żyć na kredyt, a Azja miała do dyspozycji chłonny, amerykański rynek zbytu, dzięki któremu mogła się szybko rozwijać.

Dooley, Folkerts-Landau i Garber twierdzili, że nowy ład obejmuje też płaszczyznę polityczną. Dzięki eksportowi do USA kraje rozwijające się (nie tylko Azja Wschodnia, lecz także Rosja i kraje naftowe) mają wspólne interesy z USA, które przeważają nad kwestiami spornymi. Tak zatem globalne interesy ekonomiczne stabilizują świat w wymiarze politycznym. Tak jak w okresie Bretton Woods toczyła się zimna wojna i kraje mające waluty związane z dolarem były po tej samej stronie barykady, tak teraz toczy się wojna z terroryzmem, której przewodzi Ameryka, a po tej samej stronie są Chiny, Rosja i umiarkowane kraje arabskie.

Czy jednak mechanizm polegający na kumulowaniu się długu może być trwały?

Zmierzch dolara?

Nie wszyscy ekonomiści zaakceptowali teorię Bretton Woods II. Polemizował z nią m.in. prof. Nouriel Roubini z uniwersytetu w Nowym Jorku, były doradca sekretarza skarbu, jeden z najbardziej znanych makroekonomistów. Przed trzema laty pisał: „Analogia między oryginalnym systemem Bretton Woods, a »Bretton Woods II « jest ułomna. Stany Zjednoczone nie finansowały zimnej wojny w latach 50. i 60. ogromnym długiem wypychanym za granicę, dziurą budżetową i deficytem w bilansie płatniczym. Przeciwnie - aż do 1960 r. miały nadwyżki. Także związki polityczne z Azją Wschodnią i Rosją są dużo słabsze niż związki łączące USA i Europę w latach 50. i 60. Chiny np. chcą robić interesy w Iranie - kraju nieprzyjaznym Ameryce (...). Istnieje granica finansowania amerykańskich potrzeb kapitałowych przez resztę świata, a Stany Zjednoczone granicę tę przekraczają. W konsekwencji istnieje duże ryzyko załamania się obecnego ładu walutowego, wzrostu stóp procentowych w USA i spadku takich aktywów jak akcje czy nieruchomości”.

Przepowiednia Roubiniego spełniła się niemal w stu procentach. Obecny kryzys finansowy jest pochodną nierównowagi utrzymującej się od lat w amerykańskiej gospodarce, a także wojny w Iraku, której koszty noblista Joseph Stieglitz szacuje na 3 bln dol. A reakcja Fed, polegająca na rozluźnianiu polityki pieniężnej i cięciach stóp procentowych, powoduje dalsze osłabienie dolara.

Spadek kursu waluty amerykańskiej powoduje jednak, że kraje, które dotychczas finansowały USA i utrzymywały największe rezerwy dolarowe, ponoszą ogromne straty. Rezerwy Ludowego Banku Chin pęcznieją, ale ich wartość - liczona w innych walutach niż dolary - rośnie znacznie wolniej. Traci też Rosja, która handel gazem i ropą rozliczała tradycyjnie w dolarach.

Dolar był i wciąż jest stosowany nie tylko w transakcjach z udziałem Amerykanów, ale także między kontrahentami z innych krajów. Brazylijski eksporter kawy rozlicza się z japońskim odbiorcą w dolarach. Biznesmen szwedzki, szykujący dużą transakcję z Malezją, zamienia korony na dolary. W dolarach rozliczana jest większość transakcji naftowych. Pomiędzy USA i Arabią Saudyjską obowiązuje niepisana umowa, że za ropę można płacić jedynie dolarami - niezależnie od tego, kto ją kupuje. W zamian Amerykanie gwarantują bezpieczeństwo monarchii Saudów.

Ten prymat dolara zaczyna się jednak załamywać. Kilka krajów naftowych mających złe stosunki z USA - Iran, a ostatnio Wenezuela i Ekwador - już odeszło z rozliczeń w dolarach. W końcu lutego Rosja zapowiedziała ostrożne odchodzenie od rozliczania kontraktów na dostawę ropy w dolarach. Chce je rozliczać w rublach. Proces ucieczki od dolara będzie się pogłębiał, jeśli Waszyngton nie podejmie kroków zmierzających do przywrócenia równowagi w wymianie z resztą świata.

Jak mu pomóc

Proces naprawy dolara może być bolesny, a dziś - gdy Fed walczy z kryzysem, pompując do systemu bankowego setki miliardów dolarów - jest wręcz trudny do wyobrażenia. Ale za kilka lat - kto wie? W 1979 r. szef Fed Paul Volcker podniósł stopy procentowe do poziomu blisko 20 proc., dzięki czemu szybko stłumił inflację - za cenę głębokiej recesji. Ta decyzja sprawiła jednak, że w latach 80. Stany Zjednoczone przebudowały swą gospodarkę, a w 90. przeżyły najdłuższy okres prosperity po II wojnie światowej. Manewr Volckera umocnił dolara i przywrócił mu wiarygodność.

Dziś podobny krok wydaje się mało prawdopodobny, ale jeszcze trudniej uwierzyć w całkowity upadek zielonych. Dolar wciąż jest najważniejszą walutą światową. Według danych MFW w zeszłym roku 63 proc. rezerw wszystkich banków centralnych było nominowane w dolarach. To mniej niż w 2000 r. - wówczas dolary zabezpieczały ponad 70 proc. rezerw - ale wciąż zdumiewająco dużo. Świat wprawdzie traci zaufanie do dolara, ale bardzo powoli. Być może jednak proces ten przyśpieszy, gdyż kolejne banki centralne oświadczają, że zmienią strukturę swoich rezerw i zmniejszą zależność od dolara.

Źródło: Gazeta Wyborcza

http://www.gazetawyborcza.pl/1,76842,5044234.html