Temat: .Szczególnie cenię sobie księgarnie
Wkrótce ukaże się bardzo kontrowersyjna książka
pt: „DANUTO – NIE CHCEM ALE MUSZEM. Wywiad...którego nie było.”
Autor: Bolesław Ligęza
Ilość stron: 160, format: A5,oprawa: miękka, cena detal.: 24,50 zł.
Czytamy na You Tube:
http://www.youtube.com/watch?v=3iJqhy-u06o&feature=em-...
http://niechcem-alemuszem.pl
Nasz FanPage DANUTO NIE CHCEM ALE MUSZEM!
https://www.facebook.com/pages/Danuto-nie-chcem-ale-mus...
Czy pomożecie mi w promocji, marketingu, także w sprzedaży i tej książki?
Może ktoś z Was przeczyta książkę, napisze recenzję i prześle do mnie? Może też poleci innej osobie z grona przyjaciół. Wskaże mi adres zaprzyjaźnionej księgarni, biblioteki, czy sklepu, który będzie chciał handlować tą książką. Przeczytajcie póki co notkę o niej. Książka dostępna będzie w naszej księgarni internetowej, a także w hurtowniach i księgarniach, ale oczywiście nie we wszystkich. Dlatego pytajcie o nią u siebie lub zamawiacie u nas.
Zamówienia: Wydawnictwo ASTRUM
dział handlowy: tel. 530 773 420
http://wydawnictwo-astrum.pl,
mail:astrum@astrum.wroc.pl
Pozdrawiam
lt
Bezpośredni mail do mnie: a_nowak.astrum@wp.pl
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
fragment książki:pt: „DANUTO – NIE CHCEM ALE MUSZEM. Wywiad...którego nie było.”
Autor: Bolesław Ligęza
Ilość stron: 160, format: A5,oprawa: miękka,
cena detal.: 24,50 zł.
http://niechcem-alemuszem.pl
Pomroczność jasna
Mówią, że picie w samotności przynosi pecha. Ale mówią też, że odnosi się to jedynie do sytuacji, gdy pije się szampana, a ten trunek Lech spożywał jedynie na Nowy Rok albo przy okazji rozmaitych celebracji. Choć tych nie brakowało w barwnym życiu byłego prezydenta, tym razem wybrał czystą.
A wódka nastrajała go melancholijnie, sprawiała, że przypominał sobie znowu całe swoje życie, po raz drugi doświadczał tego, co dobre i złe. Młodzi nigdy tego nie zrozumieją, dopóki sami się nie zestarzeją, nie nazbierają wspomnień i doświadczeń. Będą się śmiali, że to niepotrzebne sentymenty, ale dla człowieka dojrzałego przeszłość jest najważniejsza, bo tylko to, co pamięta z przeszłości, określa jego aktualną tożsamość.
Smak wódki i papierosów to wspomnienie jego młodości, a także lat dorosłych, gdy miał czterdzieści, trzydzieści lat, dwadzieścia siedem...
Czy to się stało naprawdę? Podpisał czy nie podpisał? Winny czy niewinny?
Tak zapalczywie wmawiał wszystkim wokół, że jest niewinny, iż sam stracił już orientację, co było prawdą, a co tylko pobożnym życzeniem.
Sam zaczął wierzyć, że istotnie był niewinny, więc może dzięki temu taki się stał…?
Czy po tylu latach winy się nie resetują – jak by powiedzieli młodzi?
I co on tak naprawdę zrobił złego? Przecież chciał dobrze…
Gdy zamykał oczy znowu widział nagie, beżowe ściany pomalowane farbą olejną, stół przykryty zielonym obrusem i twardy, metalowy taboret, od którego bolał go kręgosłup.
Do tego jeszcze górująca nad wszystkim, znieruchomiała w jednym grymasie, twarz kapitana Graczyka.
I te uczucia, których nigdy nie zapomnie: ścisk w gardle, kołatanie własnego serca słyszane wyraźnie gdzieś w głowie, jakby uderzało falami krwi w skronie… jakby ta krew nie mieściła się już w organizmie, bo czuł jej smak w ustach, gdy oficer walił go zaciśniętą pięścią prosto w twarz, w szczękę, w nos.
Ta krew, polska krew, kapała z nosa i z ust na podłogę. Ale nie tylko on przelewał tam krew. Dobrze wiedział, że w sąsiednich pokojach przesłuchiwani byli tacy jak on. Wiedział to, bo słyszał ich wrzaski i huk pałek, którymi walono ich po plecach.
- No, podpisuj już tę lojalkę, żona w domu czeka, pierzynę grzeje, a ty zamiast z nią, to się tutaj z nami pierdolisz, he-he-he – roześmiał się kapitan podtykając mu kartkę do podpisu. – Podpiszesz i idziesz do domu, mnie też nie chce się tu z tobą siedzieć.
- Powiedziałem już, że nic nie podpiszę! – wykrzyknął Lech rozpaczliwie.
- Podpiszesz. Podpiszesz – powtarzał spokojnie oficer. – Tylko jeszcze o tym nie wiesz. Chcesz się z żoną przez kraty widywać? A może chcesz, żeby syna na grób ojca przyprowadzała?! Twoja decyzja, podpiszesz i tak. Pytanie tylko, ile naszego czasu zmarnujesz i ile razy będę cię musiał spałować!
Wypowiadając ostatnie zdanie stopniowo podnosił głos aż do wrzasku, który wcelował prosto w uszy.
„Niby ja tu jestem przesłuchiwany, a to on mnie wrzeszczy do ucha” – pomyślał Wałęsa i mimowolnie wykrzywił usta w bolesnym skurczu, przypominającym uśmiech.
- Czego się głupio cieszysz, durniu? Ty wiesz, co to jest? Wiesz, co to jest?! – Graczyk najpierw przytknął mu pałę policyjną typu „Tonfa” pod samą twarz i pod oczy, a potem do nosa. – Poniuchaj, czym to śmierdzi? Gumą śmierdzi, bo to na takich skurwieli, jak ty! Wiesz, śmierdzielu, ilu takich śmieci już nią zabiłem? Gdyby za każdego dawali mi medal, miałbym ich tyle, co Jaruzelski… albo i więcej…
Po chwili przerwy uderzył Wałęsę „Tonfą” po plecach i kontynuował monolog:
- Tak ci wesoło, wydaje ci się, że jesteś chytry?! Gnojem jesteś zwykłym i ja cię zmiażdżę, choćbyś się tu zesrać miał!
Chwycił Lecha brutalnie za włosy i szarpnął tak, że kępka pozostała mu w dłoni.
- Ty wiesz kogo ja uczyłem, jak się posługiwać taką pałka?! – Wałęsa milczał rozmasowując na głowie miejsce po wyrwaniu włosów.
Esbek znowu chwycił go za włosy, tym razem z drugiej strony, wrzeszczał zaglądając zatrzymanemu prosto w twarz:
– A wiesz, kto się ode mnie uczył jak nią bić tak, żeby zabić?! Wiesz, kto?! Gówno wiesz! Jakbyś wiedział, to byś się zesrał! – puścił i uderzył przesłuchiwanego wierzchem dłoni w potylicę.
Następnie otrzepał z obrzydzeniem palce z resztki wyrwanych włosów i wytarł dłoń w spodnie.
- Nic nie wiesz, Wałęsa – stwierdził. – A ja ci też nie powiem, bo i bez tego się zesrasz. Rzadkim gównem!!! – znowu wrzasnął mu prosto do ucha.
Chwyciwszy za resztkę czupryny odciągnął głowę zatrzymanego do tyłu tak, że aż zgrzytnęły kręgi. Wałęsa syknął z bólu i podniósł wzrok na Graczyka, który dalej wrzeszczał:
- Albo podpiszesz to zaraz, albo to zeżresz! Ale potem się zesrasz własnymi flakami, na te tutaj pecefał!!! – paluchem wskazującym drugiej ręki machał w dół, na szaro-szare płytki będące wówczas szczytem elegancji i techniki.
Uścisk zelżał, ciężka głowa bezwiednie opadła uderzając czołem o blat.
Po chwili Wałęsa powoli podniósł głowę i ujrzał leżący na stole ołówek kopiowy. Nieco powyżej zaciśniętą pięść sterczącą zaczepnie niczym pąk ostu. Nie, nie chciał po raz kolejny czuć bólu ciosów. Całą twarz miał opuchniętą, bolało go nawet, gdy dotykał…
Poślinił ołówek i podpisał papier, którego nawet nie przeczytał. Zadowolony esbek poklepał go po ramieniu, ale wtedy Lech gwałtownie potargał kartkę i wepchnął ją sobie do ust. Rozległ się głuchy odgłos przełykania, jakby kulka papieru wpadała do studni.
Gdy już mógł otworzyć usta, roześmiał się ukazując komplet zębów. Esbek też się roześmiał, co trochę zaniepokoiło Wałęsę.
Następnie przysiadł na rogu stołu, spojrzał Wałęsie prosto w oczy i… spontanicznie walnął go prosto w twarz. Chyba zirytował go ten komplet zębów…
- Wydaje ci się, że jesteś taki mądry, a głupiś jak but z lewej nogi – powiedział kapitan podnosząc rąbek zielonego obrusa i wyciągając spod niego jakieś papiery.
Lech usiłował mu je wyrwać, podskakiwał zrywając się z taboretu, ale esbek trzymał je złośliwie tuż nad jego głową, po czym znowu zdzielił go w twarz skutecznie zwalając z nóg.
- Ty naprawdę nie jesteś normalny! Myślałeś, że nie będzie kalki pod spodem? Tylko półmózg by o tym zapomniał! Zapomniałeś, że władza ludowa myśli o wszystkim! – pochylił się i znowu wrzeszczał mu prosto do ucha. - Podpisałeś, teraz jesteś nasz, albo będziesz grzeczny, albo cię w ogóle nie będzie, rozumiesz?!
Wałęsa z trudem podniósł się po przysiadu. W głowie mu huczało, ale nie wiedział czy to od ciosów, czy z powodu szoku, że podpisał. Coś podpisał, choć właściwie nawet nie był pewien, co… Oparł cały ciężar ciała na dłoniach i dźwignął się z trudem. Najpierw dłonie na siedzisko taboretu. Esbek stanął wtedy nogą na jego palcach. Wałęsa syknął z bólu, stracił chwiejną równowagę i znów upadł.
- Będziemy się tak bawić w kotka i myszkę, gnoju?! – oprawca splunął mu w twarz wypowiadając ostatnie słowo.
Lech próbował się uchylić, ale nie chciał też uderzyć głową w podłogę. Ślina spływała po łuku brwiowym do oka, zalewała pole widzenia.
- Nieprzyjemnie, co? – szydził kapitan, ale pozwolił przesłuchiwanemu dźwignąć się na taboret.
Sam usiadł przy biurku tak, by patrzeć Wałęsie prosto w oczy i mówił wyciągając do niego oskarżycielsko palec. O mało nie wydłubał mu tym palcem oczu:
- Jeśli nie chcesz być jeszcze większym ćwokiem, to teraz będziesz chodził jak w zegarku, matole i przynosił nam w zębach to, co będziemy od ciebie chcieli. My pozwolimy ci działać, albo zabronimy, tak! – potwierdził wobec zdziwionej miny Wałęsy.
Kopią podpisanej kartki wymachiwał Wałęsie przed nosem. Ten nie słuchał, lecz zastanawiał się, jak by tu zabrać ten kawałek papieru i umieścić go w żelaznym uścisku szczęk.
Esbek nieco się uspokoił, zaczął gawędzić:
– Niech się ludziom wydaje, że mają swoją namiastkę wolności, a my będziemy im dawali dokładnie tyle tej wolności, ile będziemy chcieli. Ani kawałka więcej! I niech im się wydaje, że będziesz robił dla nich wielką politykę, a tak naprawdę, to będzie wielkie gówno. Rozumiesz, matole!? Wielkie gówno!
Wstał i podszedł do taboretu Wałęsy, by spojrzeć mu prosto w twarz z odległości kilkunastu centymetrów:
- A ty będziesz grzeczny i spokojny jak kotek. My ci nalejemy do michy mleczka albo włożymy mysz, a ty będziesz wpierdalał wdzięcznie wszystko, co dostaniesz! I będziesz wielbił władzę ludową, że takiego łachudry jak ty nie wysłała od razu dwa metry pod ziemię! I nie będziesz więcej fikał, bo nie gryzie się ręki, co jeść daje. Chyba że my powiemy inaczej. Powiemy: strajkować, będziecie strajkowali, a jak powiemy: zapierdalać, to będziecie zapierdalać jak by wam do dupy silniki spalinowe wcisnęli! Zrozumiano?! – wrzasnął i znowu opluł Wałęsę, tym razem niezamierzenie.
Lech milczał i wytrzeszczał oczy, więc esbek profilaktycznie strzelił go pięścią w sam środek twarzy. Obaj syknęli równocześnie, esbek rozmasował pięść, a Wałęsa chwycił się za nos, z którego zaraz popłynęła czerwona struga gęstej cieczy.
- Czego wybałuszasz gały?! Jak będziesz fikał to nie zobaczysz więcej nadobnej żoneczki ani pierworodnego. Chyba nie chcesz, żeby młoda kobieta została wdową, a dzieciak sierotą? Co oni by bez ciebie zrobili? Szkoda by było takiego wielkiego bohatera… – szydził.
Lech milczał skonsternowany, a esbek tylko westchnął:
- Ech, Wałęsa, Wałęsa, lepiej by było gdybyś ty został w domu, suszył pieluchy i rosół wpierdalał, niż się do wielkiej polityki pchał… ale cóż, my też potrzebujemy takich cymbałów jak ty, takich kapuścianych łbów, żeby nam tańczyli tak, jak im zagramy.
- Ale ja przecież… ja nie… - próbował powiedzieć Wałęsa.
- Za późno misiu-Lesiu, już podpisałeś! – uśmiechnął się esbek układając wargi w dzióbek, po czym roześmiał się paskudnym rechotem. – Nie martw się, jak będziesz grzeczny to nic ci się nie stanie. Jeszcze nagrody od nas będziesz dostawał, pieniążki, dla żoneczki, dla bachora, żeby wam dobrze było… Nasza ludowa ojczyzna dba o rodziny i chce dla nich dobrze, ale ty też musisz robić to, czego od ciebie wymagają. Dla dobra kochanej ojczyzny i dla swojej rodziny. Baczność!!! – wrzasnął nagle i walnął pięścią w stół.
Wałęsa spojrzał zdziwiony i oberwał kolejną fangę w nos. Krew kapała obficie na podłogę.