Temat: Apetyt na ryzyko
Zaryzykuję... I skoczę pierwszy.
Swego czasu (niestety nie mogę namierzyć gdzie) znalazłem przykład opisujący czym jest apetyt, a czym toleracja ryzyka... Brzmiał on mniej więcej tak:
apetyt - zdefiniowano jako chęć wykonywania skoków spadochronowych;
tolerancję - jako ilość tych skoków;
I od tego czasu wiele spraw całkiem sprawnie się poukładało.
Co do miary... Uważam, że nie można tutaj szukać standardu tylko konieczna jest ciężka praca z fachowcem/menedżerem od danego obszaru ryzyka, na który mamy apetyt i spisanie tego, co policzalne, a następnie weryfikację, czy miary są niezależne. Kwestie jakościowe powinny być spisane osobno i także z uwzględnieniem czy są to problemy zależne od skalkulowanych miar, czy niezależne.
Zaangażowanie organizacji w znacznej mierze zależy od jej dojrzałości (czy to pracowników, czy bardziej Zarządów), ale z naszego poziomu można działać głównie miękkimi metodami:
- uświadamiać i zachęcać Zarząd do zmiany mentalności pracowników;
- wskazywać na zalety metody "pomyśl zanim zrobisz";
- szkolić - najlepiej na żywych przykładach, a nie teoretyzować;
Apetyt - moim zdaniem - to pochodna stategii, stąd jego ustalanie/wskazywanie powinno spoczywać na barkach Zarządów... Wyliczenie tolerancji to praca na niższych szczeblach... A czy z tą tolerancją Zarząd się zgodzi, czy chce ryzykować bardziej... Nie należy zapominać, że Zarząd wie więcej... Czy lepiej okazuje się po jakimś czasie:-)