konto usunięte

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla... pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem....
Adam Z.

Adam Z. Specjalista ds.
multimediów -
aranżer

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla... pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem trochę poszaleć przed operacją usunięcia jąder. Szykował się do tego od dawna, jednakże nie wiedział, że nie tędy droga do kariery śpiewaka pokroju Farinellego. Wiedział o tym Wasyl, ale on został wytrzebiony nie dla kariery, lecz przypadkiem. Stary i półślepy smok Stefan zamiast chwycić go za kark i wciągnąć do jaskini...

konto usunięte

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla... pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem trochę poszaleć przed operacją usunięcia jąder. Szykował się do tego od dawna, jednakże nie wiedział, że nie tędy droga do kariery śpiewaka pokroju Farinellego. Wiedział o tym Wasyl, ale on został wytrzebiony nie dla kariery, lecz przypadkiem. Stary i półślepy smok Stefan zamiast chwycić go za kark i wciągnąć do jaskini tak go przestraszył, że ten biedny biegł przed siebie tak długo aż trafił nad brzeg oceanu. Tu natknął się na piękny okręt, który swym urokiem aż zachęcał aby na niego wsiąść. Zauroczony nie wiedział nawet kiedy się na nim znalazł i...
Tomasz T.

Tomasz T. sensem życia jest
dążenie i działanie!

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla... pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem trochę poszaleć przed operacją usunięcia jąder. Szykował się do tego od dawna, jednakże nie wiedział, że nie tędy droga do kariery śpiewaka pokroju Farinellego. Wiedział o tym Wasyl, ale on został wytrzebiony nie dla kariery, lecz przypadkiem. Stary i półślepy smok Stefan zamiast chwycić go za kark i wciągnąć do jaskini tak go przestraszył, że ten biedny biegł przed siebie tak długo aż trafił nad brzeg oceanu. Tu natknął się na piękny okręt, który swym urokiem aż zachęcał aby na niego wsiąść. Zauroczony nie wiedział nawet kiedy się na nim znalazł i właśnie tam Rabarbar odgryzł mu przyrodzenie, rzekomo przez przypadek.
Wojciech Piesta

Wojciech Piesta Copywriter | Writer
| Content designer

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla... pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem trochę poszaleć przed operacją usunięcia jąder. Szykował się do tego od dawna, jednakże nie wiedział, że nie tędy droga do kariery śpiewaka pokroju Farinellego. Wiedział o tym Wasyl, ale on został wytrzebiony nie dla kariery, lecz przypadkiem. Stary i półślepy smok Stefan zamiast chwycić go za kark i wciągnąć do jaskini tak go przestraszył, że ten biedny biegł przed siebie tak długo aż trafił nad brzeg oceanu. Tu natknął się na piękny okręt, który swym urokiem aż zachęcał aby na niego wsiąść. Zauroczony nie wiedział nawet kiedy się na nim znalazł i właśnie tam Rabarbar odgryzł mu przyrodzenie, rzekomo przez przypadek. Zwariował

konto usunięte

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla... pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem trochę poszaleć przed operacją usunięcia jąder. Szykował się do tego od dawna, jednakże nie wiedział, że nie tędy droga do kariery śpiewaka pokroju Farinellego. Wiedział o tym Wasyl, ale on został wytrzebiony nie dla kariery, lecz przypadkiem. Stary i półślepy smok Stefan zamiast chwycić go za kark i wciągnąć do jaskini tak go przestraszył, że ten biedny biegł przed siebie tak długo aż trafił nad brzeg oceanu. Tu natknął się na piękny okręt, który swym urokiem aż zachęcał aby na niego wsiąść. Zauroczony nie wiedział nawet kiedy się na nim znalazł i właśnie tam Rabarbar odgryzł mu przyrodzenie, rzekomo przez przypadek. Zwariował przez chwilę i zawstydziił smoka. Rabarbar za swój szlachetny uczynek, odrgyzienie jąder smokowi został przez żeglarzy uznany za bohatera. Gdyż smok Stefan od wielu lat straszył turystów i rybaków przez co port stawał się miejscem omijanym. Od tej pory wszystko się odmieniło w jego życiu ...Ewa Olejniczak edytował(a) ten post dnia 22.06.07 o godzinie 19:23

konto usunięte

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla... pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem trochę poszaleć przed operacją usunięcia jąder. Szykował się do tego od dawna, jednakże nie wiedział, że nie tędy droga do kariery śpiewaka pokroju Farinellego. Wiedział o tym Wasyl, ale on został wytrzebiony nie dla kariery, lecz przypadkiem. Stary i półślepy smok Stefan zamiast chwycić go za kark i wciągnąć do jaskini tak go przestraszył, że ten biedny biegł przed siebie tak długo aż trafił nad brzeg oceanu. Tu natknął się na piękny okręt, który swym urokiem aż zachęcał aby na niego wsiąść. Zauroczony nie wiedział nawet kiedy się na nim znalazł i właśnie tam Rabarbar odgryzł mu przyrodzenie, rzekomo przez przypadek. Zwariował przez chwilę i zawstydziił smoka. Rabarbar za swój szlachetny uczynek, odrgyzienie jąder smokowi został przez żeglarzy uznany za bohatera. Gdyż smok Stefan od wielu lat straszył turystów i rybaków przez co port stawał się miejscem omijanym. Od tej pory wszystko się odmieniło w jego życiu ... założył firmę w ktorej zatrudnił

konto usunięte

Temat: Opowiadanie :o)

Kazimierza Marcinkiewicza
Tomasz T.

Tomasz T. sensem życia jest
dążenie i działanie!

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla...

Pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem trochę poszaleć przed operacją usunięcia jąder. Szykował się do tego od dawna, jednakże nie wiedział, że nie tędy droga do kariery śpiewaka pokroju Farinellego. Wiedział o tym Wasyl, ale on został wytrzebiony nie dla kariery, lecz przypadkiem. Stary i półślepy smok Stefan zamiast chwycić go za kark i wciągnąć do jaskini tak go przestraszył, że ten biedny biegł przed siebie tak długo aż trafił nad brzeg oceanu. Tu natknął się na piękny okręt, który swym urokiem aż zachęcał aby na niego wsiąść. Zauroczony nie wiedział nawet kiedy się na nim znalazł i właśnie tam Rabarbar odgryzł mu przyrodzenie, rzekomo przez przypadek. Zwariował przez chwilę i zawstydził smoka. Rabarbar za swój szlachetny uczynek, odrgyzienie jąder smokowi został przez żeglarzy uznany za bohatera. Gdyż smok Stefan od wielu lat straszył turystów i rybaków przez co port stawał się miejscem omijanym. Od tej pory wszystko się odmieniło w jego życiu. Założył firmę w której zatrudnił Kazimierza Marcinkiewicza.

Wróćmy na chwilę do Ojca Grzyba.
Tomasz T.

Tomasz T. sensem życia jest
dążenie i działanie!

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla...

Pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem trochę poszaleć przed operacją usunięcia jąder. Szykował się do tego od dawna, jednakże nie wiedział, że nie tędy droga do kariery śpiewaka pokroju Farinellego. Wiedział o tym Wasyl, ale on został wytrzebiony nie dla kariery, lecz przypadkiem. Stary i półślepy smok Stefan zamiast chwycić go za kark i wciągnąć do jaskini tak go przestraszył, że ten biedny biegł przed siebie tak długo aż trafił nad brzeg oceanu. Tu natknął się na piękny okręt, który swym urokiem aż zachęcał aby na niego wsiąść. Zauroczony nie wiedział nawet kiedy się na nim znalazł i właśnie tam Rabarbar odgryzł mu przyrodzenie, rzekomo przez przypadek. Zwariował przez chwilę i zawstydził smoka. Rabarbar za swój szlachetny uczynek, odrgyzienie jąder smokowi został przez żeglarzy uznany za bohatera. Gdyż smok Stefan od wielu lat straszył turystów i rybaków przez co port stawał się miejscem omijanym. Od tej pory wszystko się odmieniło w jego życiu. Założył firmę w której zatrudnił Kazimierza Marcinkiewicza.

Wróćmy na chwilę do Ojca Grzyba i wątku związanego z pamiętnikiem...
Adam Z.

Adam Z. Specjalista ds.
multimediów -
aranżer

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla...

Pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem trochę poszaleć przed operacją usunięcia jąder. Szykował się do tego od dawna, jednakże nie wiedział, że nie tędy droga do kariery śpiewaka pokroju Farinellego. Wiedział o tym Wasyl, ale on został wytrzebiony nie dla kariery, lecz przypadkiem. Stary i półślepy smok Stefan zamiast chwycić go za kark i wciągnąć do jaskini tak go przestraszył, że ten biedny biegł przed siebie tak długo aż trafił nad brzeg oceanu. Tu natknął się na piękny okręt, który swym urokiem aż zachęcał aby na niego wsiąść. Zauroczony nie wiedział nawet kiedy się na nim znalazł i właśnie tam Rabarbar odgryzł mu przyrodzenie, rzekomo przez przypadek. Zwariował przez chwilę i zawstydził smoka. Rabarbar za swój szlachetny uczynek, odgryzienie jąder smokowi został przez żeglarzy uznany za bohatera. Gdyż smok Stefan od wielu lat straszył turystów i rybaków przez co port stawał się miejscem omijanym. Od tej pory wszystko się odmieniło w jego życiu. Założył firmę w której zatrudnił Kazimierza Marcinkiewicza.

Wróćmy na chwilę do Ojca Grzyba i wątku związanego z pamiętnikiem znalezionym w Saragossie.

konto usunięte

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla...

Pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem trochę poszaleć przed operacją usunięcia jąder. Szykował się do tego od dawna, jednakże nie wiedział, że nie tędy droga do kariery śpiewaka pokroju Farinellego. Wiedział o tym Wasyl, ale on został wytrzebiony nie dla kariery, lecz przypadkiem. Stary i półślepy smok Stefan zamiast chwycić go za kark i wciągnąć do jaskini tak go przestraszył, że ten biedny biegł przed siebie tak długo aż trafił nad brzeg oceanu. Tu natknął się na piękny okręt, który swym urokiem aż zachęcał aby na niego wsiąść. Zauroczony nie wiedział nawet kiedy się na nim znalazł i właśnie tam Rabarbar odgryzł mu przyrodzenie, rzekomo przez przypadek. Zwariował przez chwilę i zawstydził smoka. Rabarbar za swój szlachetny uczynek, odgryzienie jąder smokowi został przez żeglarzy uznany za bohatera. Gdyż smok Stefan od wielu lat straszył turystów i rybaków przez co port stawał się miejscem omijanym. Od tej pory wszystko się odmieniło w jego życiu. Założył firmę w której zatrudnił Kazimierza Marcinkiewicza.

Wróćmy na chwilę do Ojca Grzyba i wątku związanego z pamiętnikiem znalezionym w Saragossie.

Otóż kiedy otworzył pamiętnik na stronie nr 13, rozpylona chmurka kurzy poderwała sie z między stron i buchnęła mu w twarz. Wnet okazało się, że ów kurz był to wirus wąglika, który natychmiastowo zainfekował go śmiertelnie. Każdy, kto miał z nim kontakt umierał!
Taki był koniec tej smutnej i dramatycznej historii...
Adam Z.

Adam Z. Specjalista ds.
multimediów -
aranżer

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla...

Pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem trochę poszaleć przed operacją usunięcia jąder. Szykował się do tego od dawna, jednakże nie wiedział, że nie tędy droga do kariery śpiewaka pokroju Farinellego. Wiedział o tym Wasyl, ale on został wytrzebiony nie dla kariery, lecz przypadkiem. Stary i półślepy smok Stefan zamiast chwycić go za kark i wciągnąć do jaskini tak go przestraszył, że ten biedny biegł przed siebie tak długo aż trafił nad brzeg oceanu. Tu natknął się na piękny okręt, który swym urokiem aż zachęcał aby na niego wsiąść. Zauroczony nie wiedział nawet kiedy się na nim znalazł i właśnie tam Rabarbar odgryzł mu przyrodzenie, rzekomo przez przypadek. Zwariował przez chwilę i zawstydził smoka. Rabarbar za swój szlachetny uczynek, odgryzienie jąder smokowi został przez żeglarzy uznany za bohatera. Gdyż smok Stefan od wielu lat straszył turystów i rybaków przez co port stawał się miejscem omijanym. Od tej pory wszystko się odmieniło w jego życiu. Założył firmę w której zatrudnił Kazimierza Marcinkiewicza.

Wróćmy na chwilę do Ojca Grzyba i wątku związanego z pamiętnikiem znalezionym w Saragossie.

Otóż kiedy otworzył pamiętnik na stronie nr 13, rozpylona chmurka kurzy poderwała sie z między stron i buchnęła mu w twarz. Wnet okazało się, że ów kurz był to wirus wąglika, który natychmiastowo zainfekował go śmiertelnie. Każdy, kto miał z nim kontakt umierał!
Taki był koniec tej smutnej i dramatycznej historii.

Chociaż nie! Przypomniał sobie jeszcze o swoim klonie, stworzonym na Kamino na zlecenie mistrza Sypho Dyasa. Klon był opóźniony w rozwoju o jakieś trzy minuty, a więc powinien tu być - spojrzał na klepsydrę - już za chwilę! "Mogę umierać" - pomyślał - "Dzięki ci, Lemie Stanisławie! Dzięki wam, Dzienniki Gwiazdowe! Dzięki ci, wielki pomyśle podstawienia kopii w miejsce wypadku!".
To mamrocząc skonał. Spadający na deski pamiętnik złapał w locie jego klon i, nie zważając na leżące zwłoki, spojrzał na stronice pamiętnika. "Na czym to ja skończyłem..."

konto usunięte

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla...

Pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem trochę poszaleć przed operacją usunięcia jąder. Szykował się do tego od dawna, jednakże nie wiedział, że nie tędy droga do kariery śpiewaka pokroju Farinellego. Wiedział o tym Wasyl, ale on został wytrzebiony nie dla kariery, lecz przypadkiem. Stary i półślepy smok Stefan zamiast chwycić go za kark i wciągnąć do jaskini tak go przestraszył, że ten biedny biegł przed siebie tak długo aż trafił nad brzeg oceanu. Tu natknął się na piękny okręt, który swym urokiem aż zachęcał aby na niego wsiąść. Zauroczony nie wiedział nawet kiedy się na nim znalazł i właśnie tam Rabarbar odgryzł mu przyrodzenie, rzekomo przez przypadek. Zwariował przez chwilę i zawstydził smoka. Rabarbar za swój szlachetny uczynek, odgryzienie jąder smokowi został przez żeglarzy uznany za bohatera. Gdyż smok Stefan od wielu lat straszył turystów i rybaków przez co port stawał się miejscem omijanym. Od tej pory wszystko się odmieniło w jego życiu. Założył firmę w której zatrudnił Kazimierza Marcinkiewicza.

Wróćmy na chwilę do Ojca Grzyba i wątku związanego z pamiętnikiem znalezionym w Saragossie.

Otóż kiedy otworzył pamiętnik na stronie nr 13, rozpylona chmurka kurzy poderwała sie z między stron i buchnęła mu w twarz. Wnet okazało się, że ów kurz był to wirus wąglika, który natychmiastowo zainfekował go śmiertelnie. Każdy, kto miał z nim kontakt umierał!
Taki był koniec tej smutnej i dramatycznej historii.

Chociaż nie! Przypomniał sobie jeszcze o swoim klonie, stworzonym na Kamino na zlecenie mistrza Sypho Dyasa. Klon był opóźniony w rozwoju o jakieś trzy minuty, a więc powinien tu być - spojrzał na klepsydrę - już za chwilę! "Mogę umierać" - pomyślał - "Dzięki ci, Lemie Stanisławie! Dzięki wam, Dzienniki Gwiazdowe! Dzięki ci, wielki pomyśle podstawienia kopii w miejsce wypadku!".
To mamrocząc skonał. Spadający na deski pamiętnik złapał w locie jego klon i, nie zważając na leżące zwłoki, spojrzał na stronice pamiętnika. "Na czym to ja skończyłem..."

...rozpylona chmurka kurzy poderwała sie z między stron i buchnęła mu w twarz... podszedł do lustra w celu usunięcia nadmiaru brudu ze swojej twarzy. I co się okazało... Ów kurz, zaklęty kilkadziesiąt lat temu przez dobrą wróżke Pernisonę, zamienił cofniętego o trzy minuty klona w piękną, zgrabną i kuszącą niewiastę... A na imię jej było Jagódka. Pomyślała sobie "Skoro jestem najpiękniejsza we wsi...

konto usunięte

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla...

Pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem trochę poszaleć przed operacją usunięcia jąder. Szykował się do tego od dawna, jednakże nie wiedział, że nie tędy droga do kariery śpiewaka pokroju Farinellego. Wiedział o tym Wasyl, ale on został wytrzebiony nie dla kariery, lecz przypadkiem. Stary i półślepy smok Stefan zamiast chwycić go za kark i wciągnąć do jaskini tak go przestraszył, że ten biedny biegł przed siebie tak długo aż trafił nad brzeg oceanu. Tu natknął się na piękny okręt, który swym urokiem aż zachęcał aby na niego wsiąść. Zauroczony nie wiedział nawet kiedy się na nim znalazł i właśnie tam Rabarbar odgryzł mu przyrodzenie, rzekomo przez przypadek. Zwariował przez chwilę i zawstydził smoka. Rabarbar za swój szlachetny uczynek, odgryzienie jąder smokowi został przez żeglarzy uznany za bohatera. Gdyż smok Stefan od wielu lat straszył turystów i rybaków przez co port stawał się miejscem omijanym. Od tej pory wszystko się odmieniło w jego życiu. Założył firmę w której zatrudnił Kazimierza Marcinkiewicza.

Wróćmy na chwilę do Ojca Grzyba i wątku związanego z pamiętnikiem znalezionym w Saragossie.

Otóż kiedy otworzył pamiętnik na stronie nr 13, rozpylona chmurka kurzy poderwała sie z między stron i buchnęła mu w twarz. Wnet okazało się, że ów kurz był to wirus wąglika, który natychmiastowo zainfekował go śmiertelnie. Każdy, kto miał z nim kontakt umierał!
Taki był koniec tej smutnej i dramatycznej historii.

Chociaż nie! Przypomniał sobie jeszcze o swoim klonie, stworzonym na Kamino na zlecenie mistrza Sypho Dyasa. Klon był opóźniony w rozwoju o jakieś trzy minuty, a więc powinien tu być - spojrzał na klepsydrę - już za chwilę! "Mogę umierać" - pomyślał - "Dzięki ci, Lemie Stanisławie! Dzięki wam, Dzienniki Gwiazdowe! Dzięki ci, wielki pomyśle podstawienia kopii w miejsce wypadku!".
To mamrocząc skonał. Spadający na deski pamiętnik złapał w locie jego klon i, nie zważając na leżące zwłoki, spojrzał na stronice pamiętnika. "Na czym to ja skończyłem..."

...rozpylona chmurka kurzy poderwała sie z między stron i buchnęła mu w twarz... podszedł do lustra w celu usunięcia nadmiaru brudu ze swojej twarzy. I co się okazało... Ów kurz, zaklęty kilkadziesiąt lat temu przez dobrą wróżke Pernisonę, zamienił cofniętego o trzy minuty klona w piękną, zgrabną i kuszącą niewiastę... A na imię jej było Jagódka. Pomyślała sobie "Skoro jestem najpiękniejsza we wsi to idę".
I poszła.Tomasz Konarzewski edytował(a) ten post dnia 30.08.07 o godzinie 17:42

konto usunięte

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla...

Pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem trochę poszaleć przed operacją usunięcia jąder. Szykował się do tego od dawna, jednakże nie wiedział, że nie tędy droga do kariery śpiewaka pokroju Farinellego. Wiedział o tym Wasyl, ale on został wytrzebiony nie dla kariery, lecz przypadkiem. Stary i półślepy smok Stefan zamiast chwycić go za kark i wciągnąć do jaskini tak go przestraszył, że ten biedny biegł przed siebie tak długo aż trafił nad brzeg oceanu. Tu natknął się na piękny okręt, który swym urokiem aż zachęcał aby na niego wsiąść. Zauroczony nie wiedział nawet kiedy się na nim znalazł i właśnie tam Rabarbar odgryzł mu przyrodzenie, rzekomo przez przypadek. Zwariował przez chwilę i zawstydził smoka. Rabarbar za swój szlachetny uczynek, odgryzienie jąder smokowi został przez żeglarzy uznany za bohatera. Gdyż smok Stefan od wielu lat straszył turystów i rybaków przez co port stawał się miejscem omijanym. Od tej pory wszystko się odmieniło w jego życiu. Założył firmę w której zatrudnił Kazimierza Marcinkiewicza.

Wróćmy na chwilę do Ojca Grzyba i wątku związanego z pamiętnikiem znalezionym w Saragossie.

Otóż kiedy otworzył pamiętnik na stronie nr 13, rozpylona chmurka kurzy poderwała sie z między stron i buchnęła mu w twarz. Wnet okazało się, że ów kurz był to wirus wąglika, który natychmiastowo zainfekował go śmiertelnie. Każdy, kto miał z nim kontakt umierał!
Taki był koniec tej smutnej i dramatycznej historii.

Chociaż nie! Przypomniał sobie jeszcze o swoim klonie, stworzonym na Kamino na zlecenie mistrza Sypho Dyasa. Klon był opóźniony w rozwoju o jakieś trzy minuty, a więc powinien tu być - spojrzał na klepsydrę - już za chwilę! "Mogę umierać" - pomyślał - "Dzięki ci, Lemie Stanisławie! Dzięki wam, Dzienniki Gwiazdowe! Dzięki ci, wielki pomyśle podstawienia kopii w miejsce wypadku!".
To mamrocząc skonał. Spadający na deski pamiętnik złapał w locie jego klon i, nie zważając na leżące zwłoki, spojrzał na stronice pamiętnika. "Na czym to ja skończyłem..."

...rozpylona chmurka kurzy poderwała sie z między stron i buchnęła mu w twarz... podszedł do lustra w celu usunięcia nadmiaru brudu ze swojej twarzy. I co się okazało... Ów kurz, zaklęty kilkadziesiąt lat temu przez dobrą wróżke Pernisonę, zamienił cofniętego o trzy minuty klona w piękną, zgrabną i kuszącą niewiastę... A na imię jej było Jagódka. Pomyślała sobie "Skoro jestem najpiękniejsza we wsi to idę".
I poszła.

Kiedy tak szła przez las, robiło sie coraz ciemniej i ciemniej... Postanowiła więc
Tomasz T.

Tomasz T. sensem życia jest
dążenie i działanie!

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla...

Pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem trochę poszaleć przed operacją usunięcia jąder. Szykował się do tego od dawna, jednakże nie wiedział, że nie tędy droga do kariery śpiewaka pokroju Farinellego. Wiedział o tym Wasyl, ale on został wytrzebiony nie dla kariery, lecz przypadkiem. Stary i półślepy smok Stefan zamiast chwycić go za kark i wciągnąć do jaskini tak go przestraszył, że ten biedny biegł przed siebie tak długo aż trafił nad brzeg oceanu. Tu natknął się na piękny okręt, który swym urokiem aż zachęcał aby na niego wsiąść. Zauroczony nie wiedział nawet kiedy się na nim znalazł i właśnie tam Rabarbar odgryzł mu przyrodzenie, rzekomo przez przypadek. Zwariował przez chwilę i zawstydził smoka. Rabarbar za swój szlachetny uczynek, odgryzienie jąder smokowi został przez żeglarzy uznany za bohatera. Gdyż smok Stefan od wielu lat straszył turystów i rybaków przez co port stawał się miejscem omijanym. Od tej pory wszystko się odmieniło w jego życiu. Założył firmę w której zatrudnił Kazimierza Marcinkiewicza.

Wróćmy na chwilę do Ojca Grzyba i wątku związanego z pamiętnikiem znalezionym w Saragossie.

Otóż kiedy otworzył pamiętnik na stronie nr 13, rozpylona chmurka kurzy poderwała sie z między stron i buchnęła mu w twarz. Wnet okazało się, że ów kurz był to wirus wąglika, który natychmiastowo zainfekował go śmiertelnie. Każdy, kto miał z nim kontakt umierał!
Taki był koniec tej smutnej i dramatycznej historii.

Chociaż nie! Przypomniał sobie jeszcze o swoim klonie, stworzonym na Kamino na zlecenie mistrza Sypho Dyasa. Klon był opóźniony w rozwoju o jakieś trzy minuty, a więc powinien tu być - spojrzał na klepsydrę - już za chwilę! "Mogę umierać" - pomyślał - "Dzięki ci, Lemie Stanisławie! Dzięki wam, Dzienniki Gwiazdowe! Dzięki ci, wielki pomyśle podstawienia kopii w miejsce wypadku!".
To mamrocząc skonał. Spadający na deski pamiętnik złapał w locie jego klon i, nie zważając na leżące zwłoki, spojrzał na stronice pamiętnika. "Na czym to ja skończyłem..."

...rozpylona chmurka kurzy poderwała sie z między stron i buchnęła mu w twarz... podszedł do lustra w celu usunięcia nadmiaru brudu ze swojej twarzy. I co się okazało... Ów kurz, zaklęty kilkadziesiąt lat temu przez dobrą wróżke Pernisonę, zamienił cofniętego o trzy minuty klona w piękną, zgrabną i kuszącą niewiastę... A na imię jej było Jagódka. Pomyślała sobie "Skoro jestem najpiękniejsza we wsi to idę".
I poszła.

Kiedy tak szła przez las, robiło sie coraz ciemniej i ciemniej... Postanowiła więc rozbić namiot i przy latarce kontynuować pisanie opowiadania :o)

konto usunięte

Temat: Opowiadanie :o)

iesósmaryjaaaa....
biję Wam brawo

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

konto usunięte

Temat: Opowiadanie :o)

Dawno, dawno temu... gdzieś na południu, za lasami, za siedmioma górami żyło grono wspaniałych przyjaciół, którzy potrafili cieszyć się każdym dniem spędzonym razem nawet, gdy wichry namiętności wiodły wszystkie myśli i poczynania ku zdradzie kompromitującego zachowania, byli bowiem pedałami, tj. ups, pardon... homoseksualistami. Ale zawitali w szeregi heteroseksualni. Tego ich zamknięta społeczność zdzierżyć nie potrafiła. Choć się starali zrozumieć nasłuchując odgłosów pikiety i wiadomości, które właśnie podały, że prezydent miał sekretny pamiętnik. Wszyscy czytali wówczas najnowszą powieść jego przyjaciela. Był on miłośnikiem antycznej sztuki sakralnej i religioznawcą.

Kolejną osobą będącą we władaniu kopii sławnej osoby i jej pamiętnika był Ojciec Grzyb,wielce durny przedstawiciel handlowy ginącej rodziny pochodzącej z dawno już zapomnianego rodu buraków. Ojciec Grzyb, jednakowoż, miał jedną wadę - nie miał zalet. Nowi i starzy przedstawiciele tegoż gremium bardzo go cenili, za jego umiejętność robienia rzeczy prostych i wielce przydatnych, np. krzesło, które pomaga wstawać, łóżko - które zapisuje sny, czy choćby prysznic, który swą konstrukcją nawiązuje do rozwiązań samego Vincenta Priessnitza!

Zapowiadał się kolejny zwykły tydzień, jednak wtem zza rogu wyłonił się ogromny włochaty karaluch. Był mojego wzrostu i miał wielkiego guza na prawym ciemieniu. Spojrzał na mnie podejrzliwie i mruknął donośnie, aż mi czułki zadygotały i zrobiło się słabo. Było ciemno jak w środku nocy i bardzo wietrznie, a karaluch nie wyglądał na takiego, którego można zbyć byle czym lub przestraszyć muchozolem. "Twarda sztuka z tego karalucha!"- pomyślałem uśmiechając się pod nosem - miałem bowiem za pazuchą wykrywacz twardych sztuk. Pazucha zawierała również tajny stenogram z posiedzenia zarządu Krasnali Ogrodowych S.A.

W tym samym czasie w lesie nieopodal rozbił się statek piratów z Karaibów. Był wśród nich sam John Deep! "Ciacho!" - tak nazywał się ich okręt. Z bijącym sercem podbiegłem do rozbitków. Na moją uwagę zwrócił niebieski płyn wyciekający spod kapelusza. Zastanowiło mnie jedno - "od kiedy krew jest niebieska?". Ich przeszywający wzrok na zawsze pozostanie w mej pamięci. Przyglądając się wrakowi do moich uszu doszły dwa ślimaki, obślizgłe i wygłodniałe. Nie było innego wyjścia, musiałem je zjeść. Z pierwszym poszło gładko, drugiego natomiast zepsuł Rysiek z Klanu.

Tymczasem ziemniaki gotowały wszystkim straszliwą zdradę: postanowiły uniemożliwić nam pisanie tego opowiadania! Wtedy pojawił się nasz bohater - Edward Gierek i Magda M. Magda oczywiście cały czas szukała zgubionego pantofelka, który przecież na ostatnim festiwalu w Jarocinie, gdzie występowała jako support przed Michałem W., stał się symbolem pop-punku.

W mrocznym zamku u wybrzeża malowniczej Islandii pojawia się rycerz w czarnym berecie (mocherowym rzecz jasna). "Gdzie moje radio!?" krzyknął, bo zbliżał się "Pydzykowy" czas na antenie. Zaklął, by nikt nie usłyszał - w rękaw wytarł pot z czoła i skroni, i zapukał do drzwi "Biedronki" przyzamkowej, ale odpowiedziało mu jedynie echo: "Czego!!!! Pan sobie życzy?" - zapytał Echo (bo tak miał na imię odźwierny zamkowy). Rycerz na te słowa odrzekł: Chcę Ciebie!
I w tym momencie serdecznie uściskał pana Echo. Tak się zaprzyjaźnili. W radio podawali akurat nr konta dla Polonii w Chicago. Echo zachmurzył sie i wymruczał pod nosem "Cholerne darmozjady". Nie przepadał bowiem za Polonią chicagowska, gdyż sam nie dostał kiedyś wizy.

W tym momencie warto przypomnieć sobie historię pana Echo. Ale my się bzdurami nie będziemy zajmować i od razu przejdziemy do najbardziej pikantnych szczegółów: w wieku czternastu lat po raz pierwszy miał problemy z prostatą. I tu spieszymy wyjaśnić: "Prostata" to była banda na jego podwórku. Jej szefem był Roman. Roman był wielkim szulerem znanym na całej wyspie Piratów z Karaibów! Jednak jego oko było prawdziwe. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zaliczył większość chorób przenoszonych drogą płciową.

Słońce już prawie zaszło, ale tak nie do końca. Okręt znikał za dziwną aurą, która go niejako pochłaniała. Na okręcie tymczasem panował niecodzienny nastrój - wszystkich ogarnął bowiem amok picia. Rum z solą morską... to jest to co wilki morskie lubiły jeszcze pół wieku temu. Teraz w kubkach króluje... Tyskie. I to dokładnie wszystko, co z Tych pochodzi: wino, piwo, zsiadłe mleko. Po prostu cały kraj zwariował na punkcie wszystkiego co tyskie. Ale nie on... On wiedział. On czuł. On usilnie myślał, cały czas myślał. I dlatego ciągle jeszcze żył. Jak wilk wymykał się nagonkom, jak borsuk kluczył po jamach, jak duch znikał między drzewami. Na imię mu było Rabarbar. Imię to budziło w każdym, kto je usłyszał pokłady gniewu i nienawiści. Każdy pamięta historię opowiadaną przez miejscowego głupka wioskowego, Wasyla...

Pewien dziedzic miał trzy córki, dziewice. To akurat nikogo nie dziwiło, bo wszystkie miały po 6 lat. Były bowiem wnuczkami biskupa. To też nikogo nie dziwiło, bo był to biskup protestancki. Miejscowemu smokowi Stefanowi już ciekła ślinka na samą myśl... ale o tym innym razem. Okazało się, ze ów dziedzic miał też syna, właśnie naszego Rabarbara. Nie wiedział jednak o tym, iż Rabarbar już od dawna myślał, aby ten głupek Wasyl oddał mu cały swój dobytek wraz z tymi córkami dla jego niecnych celów. Chciał bowiem trochę poszaleć przed operacją usunięcia jąder. Szykował się do tego od dawna, jednakże nie wiedział, że nie tędy droga do kariery śpiewaka pokroju Farinellego. Wiedział o tym Wasyl, ale on został wytrzebiony nie dla kariery, lecz przypadkiem. Stary i półślepy smok Stefan zamiast chwycić go za kark i wciągnąć do jaskini tak go przestraszył, że ten biedny biegł przed siebie tak długo aż trafił nad brzeg oceanu. Tu natknął się na piękny okręt, który swym urokiem aż zachęcał aby na niego wsiąść. Zauroczony nie wiedział nawet kiedy się na nim znalazł i właśnie tam Rabarbar odgryzł mu przyrodzenie, rzekomo przez przypadek. Zwariował przez chwilę i zawstydził smoka. Rabarbar za swój szlachetny uczynek, odgryzienie jąder smokowi został przez żeglarzy uznany za bohatera. Gdyż smok Stefan od wielu lat straszył turystów i rybaków przez co port stawał się miejscem omijanym. Od tej pory wszystko się odmieniło w jego życiu. Założył firmę w której zatrudnił Kazimierza Marcinkiewicza.

Wróćmy na chwilę do Ojca Grzyba i wątku związanego z pamiętnikiem znalezionym w Saragossie.

Otóż kiedy otworzył pamiętnik na stronie nr 13, rozpylona chmurka kurzy poderwała sie z między stron i buchnęła mu w twarz. Wnet okazało się, że ów kurz był to wirus wąglika, który natychmiastowo zainfekował go śmiertelnie. Każdy, kto miał z nim kontakt umierał!
Taki był koniec tej smutnej i dramatycznej historii.

Chociaż nie! Przypomniał sobie jeszcze o swoim klonie, stworzonym na Kamino na zlecenie mistrza Sypho Dyasa. Klon był opóźniony w rozwoju o jakieś trzy minuty, a więc powinien tu być - spojrzał na klepsydrę - już za chwilę! "Mogę umierać" - pomyślał - "Dzięki ci, Lemie Stanisławie! Dzięki wam, Dzienniki Gwiazdowe! Dzięki ci, wielki pomyśle podstawienia kopii w miejsce wypadku!".
To mamrocząc skonał. Spadający na deski pamiętnik złapał w locie jego klon i, nie zważając na leżące zwłoki, spojrzał na stronice pamiętnika. "Na czym to ja skończyłem..."

...rozpylona chmurka kurzy poderwała sie z między stron i buchnęła mu w twarz... podszedł do lustra w celu usunięcia nadmiaru brudu ze swojej twarzy. I co się okazało... Ów kurz, zaklęty kilkadziesiąt lat temu przez dobrą wróżke Pernisonę, zamienił cofniętego o trzy minuty klona w piękną, zgrabną i kuszącą niewiastę... A na imię jej było Jagódka. Pomyślała sobie "Skoro jestem najpiękniejsza we wsi to idę".
I poszła.

Kiedy tak szła przez las, robiło sie coraz ciemniej i ciemniej... Postanowiła więc rozbić namiot i przy latarce kontynuować pisanie opowiadania, które nie powinno się tak nagle skończyć. Można jeszcze....

konto usunięte

Temat: Opowiadanie :o)

:)



Wyślij zaproszenie do