Temat: język angielski a Wenezuela
W Caracas na lotnisku międzynarodowym (właściwie to w Maiquetii) na stanowisku szumnie nazwanym "Passenger Assistance" znajomość j. angielskiego ograniczyła się u pana i pani do "hello, how can I help you?". Tak samo na stanowisku informacji.
W kasach biletowych - zero angielskiego.
W sklepach - to już zrozumiałe - zero angielskiego.
W przemyśle turystycznym - na Margaricie z jednym z 2-3 panów obsługujących recepcję hotelu szło się dogadać po angielsku.
W głębi lądu - nie wszędzie, z naciskiem na PRAWIE NIGDZIE.
Espanol rules. Mieliśmy szczęście, że tu i ówdzie trafił nam się lokalny, anglojęzyczny przewodnik. Bo z moją podstawową znajomością hiszpańskiego wpakowalibysmy się w niezłe tarapaty.
Mówili, że po prostu nauka jest u nich bardzo droga, rząd nie finansuje kursów nawet dla branży turystycznej (która w ogóle z pewnymi wyjątkami traktowana jest po macoszemu). Niewiele osób stać na naukę. A wielu się po prostu nie chce.
Aha, w Caracas na lotnisku zarezerwuj sobie a) extra czas na stanie w 10 kolejkach, oczekiwanie na odbiór bagażu i opłaty 2 dodatkowych podatków, b) extra pieniądze na te właśnie podatki.
My, wylatując z Caracas, byliśmy na lotnisku 4 godziny przed odlotem. Starczyło akurat na 10 kolejek, mały lunch i krótki kurs po kiepskiej wolnocłówce. :)