Temat: Średnie ceny za...
Jarek Szymanski:
Niektorzy z nas maja wiekszy dostep do klientow, natomiast inni - mniejszy. Kazdy ma swoj okreslony rynek. Naturalne jest zatem, ze ci pierwsi moga ustalac ceny na wyzszym poziomie, a ci drudzy - na nizszym.
Mam nadzieje, ze ta prawda rowniez dotrze pod impregnat...:)
Ze swiatecznymi pozdrowieniami.
Jasne, że na "rynku sprzedawcy" (tj. w sytuacji, kiedy popyt przewyższa podaż) warunki (w tym i ceny) dyktować mogą dostawcy danego towaru czy usługi, a na "rynku nabywcy" (tj. kiedy podaż przewyższa popyt) warunki dyktują nabywcy, którzy mogą sobie przebierać w ofertach.
Pamiętajmy jednak o tym, że - jak słusznie zauważył mój bezpośredni przedmówca - tłumaczenia to nie (trzymając się sektora usług) masaże czy seanse w spa... Klient zamawia je, bo są mu do czegoś potrzebne, a tym "czymś" jest z reguły jakaś transakcja czy inna sprawa do załatwienia, której załatwienie leży w interesie klienta (i często przynosi mu dość pokaźną korzyść materialną). Dlatego klient zapłaci, ile trzeba - bo leży to w jego (często dosłownie pojmowanym) interesie. A to, ile trzeba zapłacić określają kolektywnie tłumacze danego języka, którzy żądają od klientów określonych stawek. Jeśli żądają niskich, to - znowu zgodzę się z przedmówcą - sami działają na własną szkodę.
Jeśli bowiem część tłumaczy zgadza się coś przełożyć za, powiedzmy, 10 złotych, a część chce 20, to oczywiście klienci będą zwracać się do tych pierwszych, a ci drudzy albo nie będą mieli zleceń, albo będą zmuszeni zejść ze stawkami do złotych 10. Jeśli jednak tłumacz X zażąda od klienta nawet 30 złotych, ten zwróci się do tłumacza Y w nadziei, że otrzyma tańszą ofertę, a tłumacz Y też będzie chciał 30 złotych (podobnie jak tłumacz Z itd.), to klient w końcu - o ile tłumaczenie jest mu rzeczywiście potrzebne (a najczęściej jest) - zapłaci 30 złotych. Nawet jeśli tym razem zlecenie ominie tłumacza X, który jako pierwszy "postraszył" klienta wysoką ceną, to summa summarum na trzymaniu pewnego poziomu cen skorzystają wszyscy.
Żeby było jasne: nie jestem zwolennikiem windowania cen do astronomicznego poziomu i zdzierania pieniędzy z klientów. Nie widzę jednak powodu, żebyśmy swoją pracą przyczyniali się do wypracowania zysków dla klienta i sami z tego niewiele mieli. Skoro my m.in. pracujemy na ten zysk, mamy prawo domagać się jakiegoś uczciwego udziału (który przecież i tak jest z reguły symboliczny).
Kolejna kwestia to "koszt wytworzenia" produktu, jakim jest tłumaczenie. Kosztu tego naturalnie nie sposób precyzyjnie oszacować, ale nie jest on mały. Tysiące godzin spędzone na nauce języka i uczeniu się, tudzież wypracowywaniu, technik tłumaczenia, niemałe często kwoty wydane na różnorakie szkolenia, koszty słowników, oprogramowania itd. Komputerów też raczej nikt za darmo nie rozdaje. Dochodzi wreszcie koszt naszego wolnego czasu, który poświęcamy na wykonanie tłumaczenia, a nie na coś, na co akurat mamy ochotę. Koszt papieru, telefonów, podłączenia do internetu czy zużytego przy okazji prądu pomijam już nawet, bo to przy opisanych wcześniej kosztach tzw. "pikuś". Nie jest więc tak, że wysokie (a bywają one obiektywnie dość wysokie) koszty tłumaczenia nie mają racjonalnego uzasadnienia. Fakt, że - w odróżnieniu od kosztów wyprodukowania np. pluszowego misia - nie da się ich precyzyjnie wyliczyć nie oznacza wcale, że ich nie ma.
Wojciech Jakóbiec edytował(a) ten post dnia 27.12.09 o godzinie 18:36