Temat: Jednostka 731
http://wyborcza.pl/1,75248,9173810,W_Tokio_wykopaliska...
W Tokio wykopaliska mają wyjaśnić jedną z japońskich zbrodni wojennych.
Podczas II wojny światowej Japończycy dokonywali równie okrutnych badań medycznych jak Niemcy. Większość Japończyków nie wie albo nie chce wiedzieć o Jednostce 731. Jednak nie wszyscy.
Toyo Ishi, dawna wojskowa pielęgniarka, opowiada o zbrodniach Jednostki 731...
W centrum Tokio, w miejscu dawnej akademii medycznej, gdzie po wojnie stanął budynek mieszkalny, archeolodzy i śledczy mają szukać szczątków ofiar testów broni bakteriologicznej. Opierają się na zeznaniach 88-letniej Toyo Ishii, która w 2006 r. ujawniła, że zakopano je tam w pośpiechu tuż po kapitulacji.
Aby przystąpić do ekshumacji, trzeba było wyburzyć budynek i znaleźć mieszkania zastępcze dla lokatorów, co się ciągnęło przez pięć lat. Dopiero po ostatnich wyborach opozycja, która doszła do władzy, dała zielone światło dla śledztwa.
Eksperymenty na ludziach prowadziła Jednostka 731 japońskiej armii cesarskiej. Pod tym kryptonimem krył się program rozwijania broni bakteriologicznej w okupowanej chińskiej Mandżurii. Główna kwatera Jednostki znajdowała się w budynku akademii medycznej w Tokio.
Prawdopodobnie to tam trafiały ciała ofiar - ludzi, których Japończycy zarażali tyfusem, cholerą i wąglikiem - z laboratoriów działających na północy Chin. Na przedmieściach Harbinu w północno-wschodnich Chinach działał obóz, z którego mało kto wyszedł żywy. To tam japońscy lekarze śledzili postępy choroby i przeprowadzali doświadczenia medyczne na zarażonych.
Jak wynika z badań historycznych, ofiarom bez znieczulenia amputowano kończyny, usuwano organy i poddawano je działaniu skrajnych temperatur. Wszystko po to, by sprawdzić działanie patogenów, których Japończycy chcieli użyć przeciwko Chińczykom, a w przyszłości Rosjanom.
Pod koniec wojny dokumentację Jednostki 731 przejęli Amerykanie. Aby uzyskać dostęp do wyników japońskich prac nad bronią masowego rażenia zawarli oni tajną umowę na mocy której zagwarantowali nietykalność pracownikom Jednostki 731.
Dlatego też uczestnicy programu nie byli ścigani, a niektórzy zajęli ważne stanowiska w ministerstwie zdrowia. Do dziś Japonia nie przyznała oficjalnie, że taka jednostka istniała, i nie przeprowadziła śledztwa.
Jednak z czasem za sprawą niektórych strażników i lekarzy, których gryzło sumienie prawda o zbrodniczych eksperymentach zaczęła wychodzić na jaw. - Znałem Chińczyka, którego kroiliśmy żywcem - opowiada Yoshio Shinozuka, który mając 16 lat, został oddelegowany do pomocy w eksperymentach na kłodach, jak Japończycy nazywali ofiary. - Zarażono go cholerą, pamiętam, że jego twarz i ciało stały się czarne. Gdy go przyniesiono na noszach do autopsji i kazano mi umyć ciało, nadal żył. Organy mężczyzny wyłuskiwano jeden po drugim - opowiada.
Pięć lat temu dawna pielęgniarka Toyo Ishii zeznała, że podczas wojny kazano jej wyrzucić do wykopanego obok akademii dołu o głębokości dziesięciu metrów ciała i szczątki przechowywane w formalinie. - Braliśmy je z pojemników i wrzucaliśmy do dołu. Powiedziano nam, że jeśli Amerykanie spytają o te próbki, będziemy mieć kłopoty.
Pielęgniarka wraz z resztą personelu pomocniczego otrzymała rozkaz zachowania milczenia. Aby ukryć grób, wybudowano na nim dom mieszkalny, a ludzie, którzy w nim zamieszkali, niczego się nie domyślali. Według Shinozuki w budynku ulokowano kogoś, kto znał prawdę i kto miał pilnować tajemnicy.
Śledztwo, które dopiero się zaczyna, wzbudza opory nawet w rządzie. Wątpliwości zgłasza ministerstwo zdrowia, zapewne z chęci chronienia swej przeszłości, bo po wojnie na wysokich stanowiskach byli tam niektórzy z lekarzy Jednostki 731. - Jeśli nawet znajdą się szczątki, to niczego jeszcze nie dowodzi - mówi przedstawiciel resortu Kazuhiko Kawauchi.
Gdy w 1989 r. obok miejsca obecnych wykopalisk znaleziono masowy grób, a w nim przewiercone czaszki lub czaszki z usuniętymi fragmentami kości, to samo ministerstwo zdrowia twierdziło, że znalezisko nie ma nic wspólnego ze zbrodniczymi eksperymentami. Ówczesny minister zapewniał, że chodzi o szczątki Azjatów przywiezione do Japonii ze stref wojennych i wykorzystane do edukacji medycznej.
Większość Japończyków nie wie albo nie chce wiedzieć o Jednostce 731. Jednak nie wszyscy. - To okropna zbrodnia. Japonia musi rozliczyć się z przeszłością, by móc iść dalej - mówi prawnik Keiichiro Ichinose, który doradzał w 2002 r. krewnym chińskich ofiar przy składaniu pozwu do japońskiego sądu.
- Jeżeli na znalezionych kościach znajdą się ślady eksperymentów medycznych z czasów wojny, rząd będzie musiał przyznać, że ci ludzie padli ofiarą zbrodni - podkreśla Yasushi Torii, który od lat bada sprawę. - Ale trzeba będzie udowodnić, że te zbrodnie popełniła Jednostka 731 - dodaje.
Wyhodowanymi w Harbinie zarazkami Japończycy zatruwali chińskie studnie, zrzucali też z samolotów zarażone pchły. Jaka była śmiercionośność tej broni - nie wiadomo; niektórzy historycy mówią o setkach tysięcy ofiar. Japońskiemu doktorowi Mengele, generałowi Shiro Ishii, który stał na czele makabrycznej jednostki, pozwolono po wojnie prowadzić badania naukowe. Zmarł we własnym łóżku w 1959 r.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Więcej...
http://wyborcza.pl/1,75248,9173810,W_Tokio_wykopaliska...