Temat: dno rekrutacyjne

O testach:

Dawno temu, kiedy to jeszcze w życiu na oczy nie widziałam power pointa na każdej rozmowie szczerze odpowiadałam, że znam dobrze excella, worda, nie znam natomiast power pointa, ale wierzę, że jego obsługa przy znajomości reszty pakietu jest intuicyjna i nie będę miała z nią problemu.
Niestety rekrutacje szły jak po grudzie, więc zmieniłam taktykę i zaczęłam wszystkim mówić, że znam pp doskonale ;)
I któregoś dnia zostałam zaproszona na testy z office'a jak się w ostatniej chwili okazało również z pp. Zdałam na 5 i zdziwiłam trochę panią rekrutującą stwierdzeniem "o, to fantastycznie, jak na osobę, która pp ostatnio używała w podstawówce"

konto usunięte

Temat: dno rekrutacyjne

Czasem jest tak, że brakuje "chemii" między pracodawcą a kandydatem, lub przy rekrutacji na dane stanowisko z góry przyjęte jest założenie, że umowa będzie na okreslony okres i jeżeli nie pojawi się w międzyczasie interesujący wakat - nastąpi rozstanie z pracownikiem... po prostu czasem taka jest polityka firmy, przewidujaca określoną liczbę "headcount'ów" ...

Temat: dno rekrutacyjne

O języku:

Jako, że pracowałam w Londynie w administracji w angielskiej firmie (czyt. zero polaków), zawsze mnie dziwiło czemu rekrutujący tak uparcie pytają o angielski :) Pytanie to jedno ale kompromitacja to drugie:

Najczęściej rekrutujący pytał łamanym angielskim"
"Łot ar jor interests"? albo "Tel mi samfing ebałt jorself"

wtedy zazwyczaj zmieniałam temat na taki który uważam za interesujący i zadawałam rekrutującemu jakieś pytanie w stylu "and what do YOU think about it?", w odpowiedzi słyszę zwykle "dziękuję"

Zdarzają się też testy (czyli marnowanie czasu), ale jeśli rekrutujący sam nie potrafi zweryfikować znajomości języka musi sobie jakoś radzić. Kiedyś pisałam test, z którego dostałam masakrycznie niską ocenę, ponieważ jak się okazało zdania do uzupełnienia jakimś słowem były sprawdzane z klucza.
Widocznie jestem zbyt kreatywna, bo uważam że w zdaniu "Jest piękna pogoda a słońce ....." zamiast świeci można napisać np. grzeje. Niestety za grzeje jest 0 punków, co jednoznacznie świadczy o tym, że nie umiem polskiego ;)

Jakże mnie cieszyło, kiedy trafiłam na rekrutującego, który albo o język nie pytał, albo zwyczajnie ze mną po angielsku pogawędził.
Mariusz Perlak

Mariusz Perlak Talent Acquisition
Manager

Temat: dno rekrutacyjne

Natalia Rojek:
O języku:

Jako, że pracowałam w Londynie w administracji w angielskiej firmie (czyt. zero polaków), zawsze mnie dziwiło czemu rekrutujący tak uparcie pytają o angielski :) Pytanie to jedno ale kompromitacja to drugie:

jakbyś rekrutowała kiedyś osoby wracające z emigracji nie zadawałbyś takich pytań. 9 na 10 Polaków wracajacych z UK nie mówi po angielsku


Najczęściej rekrutujący pytał łamanym angielskim"
"Łot ar jor interests"? albo "Tel mi samfing ebałt jorself"

wtedy zazwyczaj zmieniałam temat na taki który uważam za interesujący i zadawałam rekrutującemu jakieś pytanie w stylu "and what do YOU think about it?", w odpowiedzi słyszę zwykle "dziękuję"

Nie ma to jak sobie podnieść samoocenę :)

Zdarzają się też testy (czyli marnowanie czasu), ale jeśli rekrutujący sam nie potrafi zweryfikować znajomości języka musi sobie jakoś radzić. Kiedyś pisałam test, z którego dostałam masakrycznie niską ocenę, ponieważ jak się okazało zdania do uzupełnienia jakimś słowem były sprawdzane z klucza.
Widocznie jestem zbyt kreatywna, bo uważam że w zdaniu "Jest piękna pogoda a słońce ....." zamiast świeci można napisać np. grzeje. Niestety za grzeje jest 0 punków, co jednoznacznie świadczy o tym, że nie umiem polskiego ;)

podnoszenia samooceny ciąg dalszy....

Jakże mnie cieszyło, kiedy trafiłam na rekrutującego, który albo o język nie pytał, albo zwyczajnie ze mną po angielsku pogawędził.

Jednym słowem za dobrze mówisz po angielsku, jesteś zbyt kreatywna i za bardzo zajebista żeby cię zatrudniać :) Pozostaje zalożyć własną firmę i samemu decydować o tym, kogo zatrudnić

konto usunięte

Temat: dno rekrutacyjne

no własnie, istnieje też coś takiego jak "dopasowanie do kultury organizacyjnej" - pewne osoby lepiej sprawdzą się w korporacjach, inne w urzędach a jeszcze inne we własnym biznesie :)

Temat: dno rekrutacyjne

Mariusz P.:
jakbyś rekrutowała kiedyś osoby wracające z emigracji nie zadawałbyś takich pytań. 9 na 10 Polaków wracajacych z UK nie mówi po angielsku

Nie da się pracować na stanowisku administracyjnym w angielskiej firmie nie znając języka. Owszem, ludzie często wyjeżdżają, pracują w polskich firmach i mówią jedynie po polsku. Z CV jednak jasno wynika zakres obowiązków, po którym naprawdę można się domyśleć, że język w pracy był niezbędny. Wielu rekrutujących się jakoś domyślało i jedynie potwierdzało informację bez przepytywania "what do you do in your spare time?"

Najczęściej rekrutujący pytał łamanym angielskim"
"Łot ar jor interests"? albo "Tel mi samfing ebałt jorself"
Nie ma to jak sobie podnieść samoocenę :)

Uważasz, że taka rekrutacja to dobra rekrutacja? Ja jednak wolę, żeby rekrutujący nie rzucał mi po oczach swojego braku kompetencji. Nie znasz języka, to poproś po polsku, żeby kandydat opowiedział Ci o czymś po angielsku i nie kompromituj się. Jeśli ktoś zadaje mi pytanie po angielsku to wierzę, że możemy sobie po angielsku porozmawiać.
Zdarzają się też testy okazało zdania do uzupełnienia jakimś słowem były sprawdzane z klucza.

podnoszenia samooceny ciąg dalszy....

Niezupełnie. Jeśli test nie jest miarodajny trzeba go zastąpić innym. Uważasz, że to dobre narzędzie?

Jakże mnie cieszyło, kiedy trafiłam na rekrutującego, który albo o język nie pytał, albo zwyczajnie ze mną po angielsku pogawędził.

Jednym słowem za dobrze mówisz po angielsku, jesteś zbyt kreatywna i za bardzo zajebista żeby cię zatrudniać :) Pozostaje zalożyć własną firmę i samemu decydować o tym, kogo zatrudnić

Tego nigdzie nie napisałam i wcale tak nie twierdzę. I nigdy nie dałam odczuć osobie rekrutującej, że nie odpowiada mi taki styl rekrutacji. I owszem Mariuszu - ponieważ w rekrutacji pracują często nieprzygotowane małolaty - to jest powód do założenia własnej firmy - przedziwny tok myślenia. Ja wolałabym jednak, aby więcej ludzi z HRu miało odpowiednie kompetencje. Nie twierdzę, że każdy HRowiec to matoł. Zdarzały mi się naprawdę profesjonalne i miłe rekrutacje. Niestety te tragiczne pamięta się wyraźniej.

Temat: dno rekrutacyjne

Marcin Litwiniec:
no własnie, istnieje też coś takiego jak "dopasowanie do kultury organizacyjnej" - pewne osoby lepiej sprawdzą się w korporacjach, inne w urzędach a jeszcze inne we własnym biznesie :)

A nie istnieją żadne standardy profesjonalnej rekrutacji? Bo skoro ja podchodzę na poważnie do rozmowy rekrutacyjnej bardzo chciałabym, żeby druga strona też podeszła poważnie do swojej pracy.

Niestety u nas pokutuje jeszcze takie myślenie, że to rekrutujący jest panem, a kandydat się musi starać. W Londynie na przykład zawsze byłam traktowana jak partner. Rekrutujący zawsze zachwalał swoją firmę, opowiadał, pokazywał. Dbał o to, żebym po wyjściu z rozmowy chciała u niego pracować. U nas niestety rekrutujący słucha co masz do powiedzenia i na tym koniec. Raz mi się tylko zdarzyło, że ktoś oddzwaniając i proponując mi stanowisko zapytał, czy nadal chcę u niego pracować. Inni byli wielce zdziwieni, że ja też mogę sobie wybrać pracodawcę, tak jak oni pracownika.

konto usunięte

Temat: dno rekrutacyjne

Dno rekrutacyjne jest w pewnym banku - HR-owcy pracują jak automaty.
Miałam taką rozmowę - Pan z HR koniecznie chciał mi udowodnić, że nie nadaję się do pracy w banku, bo nigdy nie miałam do czynienia z produktami bankowymi a towarzysząca mu Pani z HR uśmiechając się cięgle kiwała głową na znak, że się z nim zgadza - w takim razie nie wiem w jakim celu zaprosili mnie na rozmowę. Pół godziny przepychanki słownej: ja uważam, że nadaję się i spokojnie sobie poradzę - a oni, że nie nadaje się ;]
Stracili mój cenny czas - swego zapewne nie cenią :)

konto usunięte

Temat: dno rekrutacyjne

trudno jest czytać w myślach innych osób, ale być może miał to być pretekst do zaprezentowania swoich umiejętności przekonywania :)

konto usunięte

Temat: dno rekrutacyjne

na początku rozmowy też tak myślałam - ale pod koniec to już było jak uderzanie głową w mur, bo wszystkie moje argumenty kwitowane były: "nie ma Pani doświadczenia..."
Maurycy Mikulski

Maurycy Mikulski programista
C++(MS,QT),C#-MVC,SO
AP,AJAX-REST,SQL

Temat: dno rekrutacyjne

Monika W.:
Dno rekrutacyjne jest w pewnym banku - HR-owcy pracują jak automaty.
Miałam taką rozmowę - Pan z HR koniecznie chciał mi udowodnić, że nie nadaję się do pracy w banku, bo nigdy nie miałam do czynienia z produktami bankowymi a towarzysząca mu Pani z HR uśmiechając się cięgle kiwała głową na znak, że się z nim zgadza - w takim razie nie wiem w jakim celu zaprosili mnie na rozmowę. Pół godziny przepychanki słownej: ja uważam, że nadaję się i spokojnie sobie poradzę - a oni, że nie nadaje się ;]
Stracili mój cenny czas - swego zapewne nie cenią :)

Powód jest śmiesznie prosty. Każdy chce udowodnić i wykazać potrzebę siebie i stanowiska na, którym pracuje. Fikcyjne rozmowy kwalifikacyjne, z których robi się sprawozdania, i tak dalej.
Może z innej beczki. Znam paru bardzo dobrych administratorów (o takich obecnie bardzo trudno). Trochę z nimi rozmawiałem i trochę niestety prawdziwych anegdot słyszałem.
Problem ,że szef dobrego administratora powinien sprawdzać jedynie głębokość jego snu. Dlaczego? Jeśli w pracy śpi "snem sprawiedliwego" to oznacza że wykonał swoją robotę na najwyższym poziomie a jak będzie awaria to się obudzi i od niechcenia załatwi klęskę jednym kiwnięciem małego palca. Ale cóż tak by było gdyby szef był świadom za co płaci administratorowi (bardzo dobremu). Niestety nie wie że za spanie. Więc według szefa to dobry administrator to taki, którego wszędzie widać, wszyscy pragną go widzieć i w szczególności gość się uwija i generalnie po prostu nie wie co robi. To jest według szefa wielkie OK.Co robią administratorzy oczywiście ci lepsi? Symulują awarie. Co powinno zastanowić szefów za co płacą administratorom.
Co do udawadniania ,że się nie nadajesz to proste. To była fikcyjna rozmowa dla zaliczenia kandydata. Jeśli by ciebie uznali za właściwą to co by napisali w sprawozdaniu. Że są niepotrzebni bo pierwszego dnia znaleźli właściwą osobę?
Ale to nie oni są winni. Oni chcą jedynie zaspokoić swoich szefów. A ci nie rozliczają ich wcale od dobrania właściwego zespołu,a ze sprawozdań ilu kandydatów przerobili. Dużo kandydatów ,znaczy że pozornie, przyjęty pracownik to najlepszy z nich.

Temat: dno rekrutacyjne

Natalia Rojek:
Niestety u nas pokutuje jeszcze takie myślenie, że to rekrutujący jest panem, a kandydat się musi starać. W Londynie na przykład zawsze byłam traktowana jak partner. Rekrutujący zawsze zachwalał swoją firmę...

No niestety pokutuje jak wierzyc licznym opowiesciom kandydatow. Sam nie moge sobie tego wyobrazic bo ten biznes rekrutacyjny to i tak coraz bardziej sprzedawanie pracodawcy kandydatowi, a nie odwrotnie.
Mariusz Perlak

Mariusz Perlak Talent Acquisition
Manager

Temat: dno rekrutacyjne

Maurycy Mikulski:

Powód jest śmiesznie prosty. Każdy chce udowodnić i wykazać potrzebę siebie i stanowiska na, którym pracuje. Fikcyjne rozmowy kwalifikacyjne, z których robi się sprawozdania, i tak dalej.

Rozmowy kwalifikacyjne to zmora, dla każdego, kto choć przez chwilę musiał to robić. Nikt nie wykonuje tego z przyjemnością, trudno mi uwierzyć, żeby dział HR, który ma wiele więcej rzecz na głowie niż mocowanie się z nieświadomymi swoich niekompetencji kandydatami, chciał dla picu, raportu umawiać się na fikcyjne rozmowy.
No ale motywacja ludzka nie zna pojęcia racjonalizm.
Może z innej beczki. Znam paru bardzo dobrych administratorów (o takich obecnie bardzo trudno). Trochę z nimi rozmawiałem i trochę niestety prawdziwych anegdot słyszałem.

Zawsze zalecam ostrożność w wyciąganiu wniosków na podstawie "anegdot, zasłyszanych opowieści etc." Wykształconemu człowiekowi nie wypada :)
Problem ,że szef dobrego administratora powinien sprawdzać jedynie głębokość jego snu. Dlaczego? Jeśli w pracy śpi "snem sprawiedliwego" to oznacza że wykonał swoją robotę na najwyższym poziomie a jak będzie awaria to się obudzi i od niechcenia załatwi klęskę jednym kiwnięciem małego palca.

Dość specyficzny wskaźnik efekywności i chyba bardzo kontrowersyjny. Mam takie wrażenie, że takiego argumentu mógłby użyć każdy pracownik - dostawać pieniądze za sen - dlaczego nie dziwi mnie, że wymyślili to informatycy :)
Ale cóż tak by było gdyby szef był świadom za co płaci administratorowi (bardzo dobremu). Niestety nie wie że za spanie.

No to dochodzę do wniosku, że skoro takiemu administratorowi płaci się za spanie, to może lepiej wynająć jakieś zwierzątko futerkowe, np. małpkę - efekt będzie podobny. Nauczy się małpkę administrować (jezeli część pracy polega na spaniu, to nie musi to być szczególnie trudne), da banana i będzie mogła sobie spać. Jak zadzowni użytkownik z problemem to nie sądzę, że rozpozna różnice w bełkocie, który usłyszy od człowieka-administratora a małpki, która będzie pelnić obowiązki.
Więc według szefa to dobry administrator to taki, którego wszędzie widać, wszyscy pragną go widzieć i w szczególności gość się uwija i generalnie po prostu nie wie co robi. To jest według szefa wielkie OK.Co robią administratorzy oczywiście ci lepsi? Symulują awarie.

A strażacy sami podpalają budynki, policjanci popełniają przestępstwa, lekarze trują pacjentów - co powinno zastanowić nas podatników czy warto takie służby utrzymywać.
Co powinno zastanowić szefów za co płacą administratorom.
Co do udawadniania ,że się nie nadajesz to proste. To była fikcyjna rozmowa dla zaliczenia kandydata. Jeśli by ciebie uznali za właściwą to co by napisali w sprawozdaniu. Że są niepotrzebni bo pierwszego dnia znaleźli właściwą osobę?

co zdanie, to lepsze wnioski. Sprawozdaniu? Komu mieliby pisać sprawozdanie? Efektem ich pracy jest zatrudnienie odpowiedniej osoby, a zostanie to zweryfikowane poprzez efekty pracy tej osoby i to zostanie opisane w sprawozdaniu.

Ale to nie oni są winni. Oni chcą jedynie zaspokoić swoich szefów. A ci nie rozliczają ich wcale od dobrania właściwego zespołu,a ze sprawozdań ilu kandydatów przerobili. Dużo kandydatów ,znaczy że pozornie, przyjęty pracownik to najlepszy z nich.

Tutaj już chyba dalszy komentarz nie będzie potrzebny.
Justyna C.

Justyna C. rekrutacja w branży
FMCG & Retail

Temat: dno rekrutacyjne

Mariuszu bardzo mi się nie podoba co tutaj piszesz - zupełnie niepotrzebnie logicznie wszystko argumentujesz. To zawyża poziom dyskusji przez co odstajesz od grupy przez co jesteś najsłabszym ogniwem i musisz odejść :)

Temat: dno rekrutacyjne

Justyna C.:
sorki - bez znaczenia:)Iwona K. edytował(a) ten post dnia 17.03.11 o godzinie 11:07
Karol Z.

Karol Z. Programista,
elektronik

Temat: dno rekrutacyjne

Mariusz P.:
Maurycy Mikulski:

Powód jest śmiesznie prosty. Każdy chce udowodnić i wykazać potrzebę siebie i stanowiska na, którym pracuje. Fikcyjne rozmowy kwalifikacyjne, z których robi się sprawozdania, i tak dalej.

Rozmowy kwalifikacyjne to zmora, dla każdego, kto choć przez chwilę musiał to robić. Nikt nie wykonuje tego z przyjemnością, trudno mi uwierzyć, żeby dział HR, który ma wiele więcej rzecz na głowie niż mocowanie się z nieświadomymi swoich niekompetencji kandydatami, chciał dla picu, raportu umawiać się na fikcyjne rozmowy.
No ale motywacja ludzka nie zna pojęcia racjonalizm.
Cóż...
Każdy patrzy z własnego punktu widzenia (bo dlaczego miałby patrzeć z czyjegoś? :) ).
Dość specyficzny wskaźnik efekywności i chyba bardzo kontrowersyjny. Mam takie wrażenie, że takiego argumentu mógłby użyć każdy pracownik - dostawać pieniądze za sen - dlaczego nie dziwi mnie, że wymyślili to informatycy :)
Nie zrozumiał Pan.
I to mnie też nie dziwi. :)
No to dochodzę do wniosku, że skoro takiemu administratorowi płaci się za spanie, to może lepiej wynająć jakieś zwierzątko futerkowe, np. małpkę - efekt będzie podobny.
Jeśli to zwierzę futerkowe napisze, stworzy uprzednio politykę bezpieczeństwa w firmie i w razie "W" ona się obroni to faktycznie, można zatrudniać zwierzę futerkowe. A mówi Pan o zatrudnianiu tzw. "gasiciela pożarów" w sekcji IT. tacy ludzie też są potrzebni, tyle że ich efektywność, nierzadko, wynika z balansowania między inicjowaniem problemów a ich likwidowaniem. :)
Nauczy się małpkę administrować (jezeli część pracy polega na spaniu, to nie musi to być szczególnie trudne), da banana i będzie mogła sobie spać. Jak zadzowni użytkownik z problemem to nie sądzę, że rozpozna różnice w bełkocie, który usłyszy od człowieka-administratora a małpki, która będzie pelnić obowiązki.
Jeśli stworzy się określoną politykę bezpieczeństwa to tak. Jednak, jak wiemy, informatykowi nie płacimy tylko za konkretne działanie, ale również za nadzór. A ja Panu podpowiem że jak informatyków nie widać to znaczy że właśnie jest jakaś masywna awaria albo coś się po prostu dzieje. Więc prosiłbym nie ferować wyroków. Sam Pan mówi że niesprawiedliwie ludzie oceniają HR. Teraz przedstawiciel HR niesprawiedliwie ocenia dział IT. :)
co zdanie, to lepsze wnioski. Sprawozdaniu? Komu mieliby pisać sprawozdanie? Efektem ich pracy jest zatrudnienie odpowiedniej osoby, a zostanie to zweryfikowane poprzez efekty pracy tej osoby i to zostanie opisane w sprawozdaniu.
A po rozmowie nie ma jakiegoś raportu, podsumowania?
Żadnego "dłubał w nosie jak nikt nie patrzył"? :)
Mariusz Perlak

Mariusz Perlak Talent Acquisition
Manager

Temat: dno rekrutacyjne

Karol Z.:
Mariusz P.:
Maurycy Mikulski:

Powód jest śmiesznie prosty. Każdy chce udowodnić i wykazać potrzebę siebie i stanowiska na, którym pracuje. Fikcyjne rozmowy kwalifikacyjne, z których robi się sprawozdania, i tak dalej.

Rozmowy kwalifikacyjne to zmora, dla każdego, kto choć przez chwilę musiał to robić. Nikt nie wykonuje tego z przyjemnością, trudno mi uwierzyć, żeby dział HR, który ma wiele więcej rzecz na głowie niż mocowanie się z nieświadomymi swoich niekompetencji kandydatami, chciał dla picu, raportu umawiać się na fikcyjne rozmowy.
No ale motywacja ludzka nie zna pojęcia racjonalizm.
Cóż...
Każdy patrzy z własnego punktu widzenia (bo dlaczego miałby patrzeć z czyjegoś? :) ).
Dość specyficzny wskaźnik efekywności i chyba bardzo kontrowersyjny. Mam takie wrażenie, że takiego argumentu mógłby użyć każdy pracownik - dostawać pieniądze za sen - dlaczego nie dziwi mnie, że wymyślili to informatycy :)
Nie zrozumiał Pan.
I to mnie też nie dziwi. :)

Do tego momentu twoje komentarze oprócz niepotrzebnej uszczypliwości nie wnoszą nic przydatnego. Jeżeli miałyby wnieść - czego twoim zdaniem nie zrozumiałem? I czemu cię to nie dziwi?

(na marginesie na forum nie Panujemy tylko dyskutujemy)
No to dochodzę do wniosku, że skoro takiemu administratorowi płaci się za spanie, to może lepiej wynająć jakieś zwierzątko futerkowe, np. małpkę - efekt będzie podobny.
Jeśli to zwierzę futerkowe napisze, stworzy uprzednio politykę bezpieczeństwa w firmie i w razie "W" ona się obroni to faktycznie, można zatrudniać zwierzę futerkowe. A mówi Pan o zatrudnianiu tzw. "gasiciela pożarów" w sekcji IT. tacy ludzie też są potrzebni, tyle że ich efektywność, nierzadko, wynika z balansowania między inicjowaniem problemów a ich likwidowaniem. :)

Muszę przyznac, że nadal nie jestem przekonany do tego, czy ukrytym zadaniem na jakimkolwiek stanowisku jest wywoływanie awarii. Nie jestem też przekonany, że gasicielowi pożarów płaci się za to, żeby spokojnie spał. Oczywiście jego spokojny sen świadczy o czystym sumieniu, ale chyba nie w pracy, kiedy jego praca polega na wykonywaniu określonych czynności (bynajmniej nie wywoływanych przez samego siebie).
Skót myslowy jakoby senny administrator był lepszy od tego aktywnego jest z założenia bezsensowny i przekonywanie, że zatrudniający takich gagatków szefowie są niespełna rozumu, bo spostrezgają błędnie wskaźniki efektywności zakrawa na szaleństwo.
Nauczy się małpkę administrować (jezeli część pracy polega na spaniu, to nie musi to być szczególnie trudne), da banana i będzie mogła sobie spać. Jak zadzowni użytkownik z problemem to nie sądzę, że rozpozna różnice w bełkocie, który usłyszy od człowieka-administratora a małpki, która będzie pelnić obowiązki.
Jeśli stworzy się określoną politykę bezpieczeństwa to tak. Jednak, jak wiemy, informatykowi nie płacimy tylko za konkretne działanie, ale również za nadzór.

Nadzór to też konkretne działania. Nie można nadzorować kiedy się śpi. Tutaj tkwi bezsens argumentacji, śpiących informatyków.
A ja Panu podpowiem że jak informatyków nie widać to znaczy że właśnie jest jakaś masywna awaria albo coś się po prostu dzieje.

No z wypowiedzi kolegi Maurycego wynika, że wtedy sobie spokojnie śpią.
Więc prosiłbym nie ferować wyroków. Sam Pan mówi że niesprawiedliwie ludzie oceniają HR. Teraz przedstawiciel HR niesprawiedliwie ocenia dział IT. :)

Nie zrozumieliśmy się. Ja nie oceniam pracy działów IT - nie muszę, nie mam do tego prawa, robią to ludzie, którzy informatyków zatrudniają. Ja wyciągam wnioski na bazie wypowiedzi Maurycego.
co zdanie, to lepsze wnioski. Sprawozdaniu? Komu mieliby pisać sprawozdanie? Efektem ich pracy jest zatrudnienie odpowiedniej osoby, a zostanie to zweryfikowane poprzez efekty pracy tej osoby i to zostanie opisane w sprawozdaniu.
A po rozmowie nie ma jakiegoś raportu, podsumowania?
Żadnego "dłubał w nosie jak nikt nie patrzył"? :)

ale komu HR miałby pisać sprawozdania z przeprowadzonych fikcyjnych rozmów? Nikogo nie obchodzi ile rozmów przeprowadzili - liczą się dwa fakty "czemu tak długo to trwało" i "czy rzeczywiście nie było lepszych kandydatów"?
Karol Z.

Karol Z. Programista,
elektronik

Temat: dno rekrutacyjne

Mariusz P.:

Do tego momentu twoje komentarze oprócz niepotrzebnej uszczypliwości nie wnoszą nic przydatnego. Jeżeli miałyby wnieść - czego twoim zdaniem nie zrozumiałem? I czemu cię to nie dziwi?
Ogólnie specjaliści od IT są specyficzni. Taka specyfika zawodu. Może właśnie dlatego jest jakiś postęp że ci ludzie tak pracują?
(na marginesie na forum nie Panujemy tylko dyskutujemy)
OK, dostosuję się. :)
Muszę przyznac, że nadal nie jestem przekonany do tego, czy ukrytym zadaniem na jakimkolwiek stanowisku jest wywoływanie awarii. Nie jestem też przekonany, że gasicielowi pożarów płaci się za to, żeby spokojnie spał.
:)
To bardziej w przenośni.
Naturalnie, nikomu nie zależy by sabotował swoją pracę, jednak jeśli może sobie pozwolić na relaks to znaczy że awaria go nie zaskoczy bo jest przygotowany. Inny dowcip: "Czym się zajmujesz? Informatykiem jestem. I co robisz w pracy? Patrzę na pasek postępu". I informatyk jest "w terenie" więc szef uważa że go nie ma na stanowisku więc nie pracuje. :)

A tak szczerze: ile razy coś się działo w firmie i jak często woła się informatyka? I w jakich sytuacjach to ma miejsce?
Oczywiście jego spokojny sen świadczy o czystym sumieniu, ale chyba nie w pracy, kiedy jego praca polega na wykonywaniu określonych czynności (bynajmniej nie wywoływanych przez samego siebie).
Tak należałoby to zrozumieć. :)
Skót myslowy jakoby senny administrator był lepszy od tego aktywnego jest z założenia bezsensowny i przekonywanie, że zatrudniający takich gagatków szefowie są niespełna rozumu, bo spostrezgają błędnie wskaźniki efektywności zakrawa na szaleństwo.
Właściwie, na tym polega paradoks: jeśli zatrudnisz, widzisz w dziale księgowości że człowiek figuruje. Nie zatrudnisz to mniejsza czy większa część infrastruktury "leży". Taka trochę niewdzięczna praca, bo jak działa to nie jest potrzebny a jak nie jest potrzebny to...zwolnić. A jak się zwolni... :>
Nadzór to też konkretne działania. Nie można nadzorować kiedy się śpi. Tutaj tkwi bezsens argumentacji, śpiących informatyków.
:)
To tak jak że w sekretariatach nic nie robią tylko kawę popijają.
No z wypowiedzi kolegi Maurycego wynika, że wtedy sobie spokojnie śpią.
:)
Nie zrozumieliśmy się. Ja nie oceniam pracy działów IT - nie muszę, nie mam do tego prawa, robią to ludzie, którzy informatyków zatrudniają. Ja wyciągam wnioski na bazie wypowiedzi Maurycego.
ale komu HR miałby pisać sprawozdania z przeprowadzonych fikcyjnych rozmów? Nikogo nie obchodzi ile rozmów przeprowadzili - liczą się dwa fakty "czemu tak długo to trwało" i "czy rzeczywiście nie było lepszych kandydatów"?
Mariusz Perlak

Mariusz Perlak Talent Acquisition
Manager

Temat: dno rekrutacyjne

Karol Z.:
To bardziej w przenośni.
Naturalnie, nikomu nie zależy by sabotował swoją pracę, jednak jeśli może sobie pozwolić na relaks to znaczy że awaria go nie zaskoczy bo jest przygotowany. Inny dowcip: "Czym się zajmujesz? Informatykiem jestem. I co robisz w pracy? Patrzę na pasek postępu". I informatyk jest "w terenie" więc szef uważa że go nie ma na stanowisku więc nie pracuje. :)

Mówimy o idealnej sytuacji z idealnym człowiekiem - nie ma takich, ani jednych ani drugich. naturalnym dążeniem człowieka jest "nie narobić się" i to rozumiem, ale dorabianie do tego flozofii "zero-awarii" nie jest dobrym wyjściem i żaden rozsądny szef tego nie łyknie. I wiedzą to także zatrudniający informatyków szefowie, którzy mając swój budżet chyba wiedzą za co płacą - a jak nie wiedzą - no cóż.. nie ma idealnych sytuacji i idealnych ludzi.

A tak szczerze: ile razy coś się działo w firmie i jak często woła się informatyka? I w jakich sytuacjach to ma miejsce?

1) Software developement - ja user chcieć łatwiej i przyjemniej
2) System failure - ja user chcieć pracować, system nie działać
3) Problem z obsługą - nie działa drukarka. Która? Ta pod oknem.

Komu potrzebny jest informatyk? Użytkownikowi. Któremu użytkownikowi potrzebny jest śpiący informatyk? Pijącemu kawę. I koło się zamyka.

Dział IT jest tak jak dział HR, czy dział Księgowości - wsparciem. Wspiera użytkowników (sprzedaż, logistykę, produkcje etc.), czytaj zarabiających na chlebuś Pana Informatyka, Pani z HR i Pani Księgowej (sytuacja nie dotyczy firm produkujących oprogramowania, bo wtedy informatyk to produkcja)

gdy Informatyk śpi, Pani z HR przeprowadza fikcyjne rozmowy, a Pani Księgowa pije kawę - to robi kosztem pracy Handlowca, Logistyka, Pana Waldemara operatora wtryskarki.

Tu pojawia się dylemat - ile nas kosztują działy, które na siebie nie zarabiają? Generują koszty, które muszą być mniejsze niż prawdopodobne koszty poniesione przez firmę gdyby tych działów nie było. Efektywność pracy na stanowisku można zmierzyć poprzez porównanie sytuacji obecnej z idealną, lub poprzez ocenę indywidualnych czynności wykonywanych przez osobę w dziale (np. ilość pojawiających się awarii, czas naprawy awarii, czas reakcji na zgłoszenie awarii etc.) Myślę, że każdy zdrowo myślący manager jest w stanie ocenić, czy jego pracownik się opierdziela, czy po prostu "sprawia takie wrażenie". Jeżeli tego nie potrafi zrobić... to mu nawet SAP nie pomoże.
Nie mniej jednak jeżeli nie jesteś chirurgiem na nocnym dyżurze i twierdzisz, że twoja praca polega na spaniu, a debile spoza twojej branzy tego nie rozumieją - to chyba wolę informatyka, który "sprawia wrażenie zajętego" :) Tak po ludzku...z poczucia sprawiedliwości ;)

Właściwie, na tym polega paradoks: jeśli zatrudnisz, widzisz w dziale księgowości że człowiek figuruje. Nie zatrudnisz to mniejsza czy większa część infrastruktury "leży". Taka trochę niewdzięczna praca, bo jak działa to nie jest potrzebny a jak nie jest potrzebny to...zwolnić. A jak się zwolni... :>

To po co zatrudniać? Można wypchnąć administracje na zewnątrz? No chyba, że taniej jest zatrudnić takiego niewidzialnego nicponia. Można też oczekiwać od takiej osoby troszkę więcej niż tylko "pasek postępu" - bo skoro większa część czasu pracy jest niezagospodarowana, to można go wykorzystać. Oczywiście, wtedy "lepszy administrator" wymyśli sobie awarię, ok praktyka czyni mistrza, raz czy dwa mu nie zaszkodzi, ale jeżeli jest odpowiedzialny za sytuację "zero-awarii", to jak mu raz czy dwa pojedziemy po premii, za częste awarie, to przestaną się one opłacać i będzie mógł sobie spokojnie wspierać użtkowników (czyt. klientów)
Nadzór to też konkretne działania. Nie można nadzorować kiedy się śpi. Tutaj tkwi bezsens argumentacji, śpiących informatyków.
:)
To tak jak że w sekretariatach nic nie robią tylko kawę popijają.

No, ale to są streotypy. My dyskutujemy na poważnym poziomie - analizy biznesowej i oceny efektywności pracy na danym stanowisku.

konto usunięte

Temat: dno rekrutacyjne

Mariusz P.:
Karol Z.:

To bardziej w przenośni.
Naturalnie, nikomu nie zależy by sabotował swoją pracę, jednak jeśli może sobie pozwolić na relaks to znaczy że awaria go nie zaskoczy bo jest przygotowany. Inny dowcip: "Czym się zajmujesz? Informatykiem jestem. I co robisz w pracy? Patrzę na pasek postępu". I informatyk jest "w terenie" więc szef uważa że go nie ma na stanowisku więc nie pracuje. :)

Mówimy o idealnej sytuacji z idealnym człowiekiem - nie ma takich, ani jednych ani drugich. naturalnym dążeniem człowieka jest "nie narobić się" i to rozumiem, ale dorabianie do tego flozofii "zero-awarii" nie jest dobrym wyjściem i żaden rozsądny szef tego nie łyknie. I wiedzą to także zatrudniający informatyków szefowie, którzy mając swój budżet chyba wiedzą za co płacą - a jak nie wiedzą - no cóż.. nie ma idealnych sytuacji i idealnych ludzi.

A tak szczerze: ile razy coś się działo w firmie i jak często woła się informatyka? I w jakich sytuacjach to ma miejsce?

1) Software developement - ja user chcieć łatwiej i przyjemniej
2) System failure - ja user chcieć pracować, system nie działać
3) Problem z obsługą - nie działa drukarka. Która? Ta pod oknem.

Komu potrzebny jest informatyk? Użytkownikowi. Któremu użytkownikowi potrzebny jest śpiący informatyk? Pijącemu kawę. I koło się zamyka.

Dział IT jest tak jak dział HR, czy dział Księgowości - wsparciem. Wspiera użytkowników (sprzedaż, logistykę, produkcje etc.), czytaj zarabiających na chlebuś Pana Informatyka, Pani z HR i Pani Księgowej (sytuacja nie dotyczy firm produkujących oprogramowania, bo wtedy informatyk to produkcja)

gdy Informatyk śpi, Pani z HR przeprowadza fikcyjne rozmowy, a Pani Księgowa pije kawę - to robi kosztem pracy Handlowca, Logistyka, Pana Waldemara operatora wtryskarki.

Tu pojawia się dylemat - ile nas kosztują działy, które na siebie nie zarabiają? Generują koszty, które muszą być mniejsze niż prawdopodobne koszty poniesione przez firmę gdyby tych działów nie było. Efektywność pracy na stanowisku można zmierzyć poprzez porównanie sytuacji obecnej z idealną, lub poprzez ocenę indywidualnych czynności wykonywanych przez osobę w dziale (np. ilość pojawiających się awarii, czas naprawy awarii, czas reakcji na zgłoszenie awarii etc.) Myślę, że każdy zdrowo myślący manager jest w stanie ocenić, czy jego pracownik się opierdziela, czy po prostu "sprawia takie wrażenie". Jeżeli tego nie potrafi zrobić... to mu nawet SAP nie pomoże.
Nie mniej jednak jeżeli nie jesteś chirurgiem na nocnym dyżurze i twierdzisz, że twoja praca polega na spaniu, a debile spoza twojej branzy tego nie rozumieją - to chyba wolę informatyka, który "sprawia wrażenie zajętego" :) Tak po ludzku...z poczucia sprawiedliwości ;)

Właściwie, na tym polega paradoks: jeśli zatrudnisz, widzisz w dziale księgowości że człowiek figuruje. Nie zatrudnisz to mniejsza czy większa część infrastruktury "leży". Taka trochę niewdzięczna praca, bo jak działa to nie jest potrzebny a jak nie jest potrzebny to...zwolnić. A jak się zwolni... :>

To po co zatrudniać? Można wypchnąć administracje na zewnątrz? No chyba, że taniej jest zatrudnić takiego niewidzialnego nicponia. Można też oczekiwać od takiej osoby troszkę więcej niż tylko "pasek postępu" - bo skoro większa część czasu pracy jest niezagospodarowana, to można go wykorzystać. Oczywiście, wtedy "lepszy administrator" wymyśli sobie awarię, ok praktyka czyni mistrza, raz czy dwa mu nie zaszkodzi, ale jeżeli jest odpowiedzialny za sytuację "zero-awarii", to jak mu raz czy dwa pojedziemy po premii, za częste awarie, to przestaną się one opłacać i będzie mógł sobie spokojnie wspierać użtkowników (czyt. klientów)
Nadzór to też konkretne działania. Nie można nadzorować kiedy się śpi. Tutaj tkwi bezsens argumentacji, śpiących informatyków.
:)
To tak jak że w sekretariatach nic nie robią tylko kawę popijają.

No, ale to są streotypy. My dyskutujemy na poważnym poziomie - analizy biznesowej i oceny efektywności pracy na danym stanowisku.

Dobrze że nigdy nie będziesz menadżerem działu IT.

Następna dyskusja:

Zadania rekrutacyjne




Wyślij zaproszenie do