Temat: Bp Pieronek: ci, którzy bronią krzyża to fanatyczna sekta
Gdyby wczorajsze wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu analizować w kategoriach czysto racjonalnych, teoria spisku byłaby nieunikniona. Pytanie brzmiałoby: czy „obrońcy krzyża” to agenci Władimira Putina, czy tylko Janusza Palikota? Czy chodzi tu o totalną blokadę normalnej polityki w Polsce, podsycenie polsko-polskiej wojenki pod flagą smoleńską? Czy tylko o odwrócenie uwagi mediów od posiedzenia rządu Platformy w sprawie podwyżek podatków? - pyta Michał Sutowski z "Krytyki Politycznej".
Jako przekonanemu agnostykowi, trudno mi zaakceptować interpretację redaktora Hołowni („Tu się wkradło działanie szatańskie”). Wolałbym też uniknąć śmierci skrytobójczej z rąk bojowników za ukrzyżowaną w Smoleńsku Polskę, dlatego zmuszony jestem wycofać również oskarżenie o ich agenturalne powiązania. Co pozostaje? Co się właściwie wydarzyło pod Pałacem Prezydenckim i kto na tym skorzystał? Czego dowiedzieliśmy się o Polsce?
Po pierwsze, prezes Prawa i Sprawiedliwości zapisał kolejne punkty na koncie. Za PiS-em stoją już nie tylko Katyń, masakra Powstania i katastrofa smoleńska. Doszedł jeszcze cud na Krakowskim Przedmieściu. Przy wsparciu z zaświatów mężni, niczym obrońcy Wizny (zobacz i posłuchaj), młodzi i starzy (duszy, Polski, „naszego bycia”) nie oddali krzyża. Jeszcze tydzień i przegonią Westerplatte. Elektorat się skonsoliduje, bo przecież teraz po drugiej stronie stoi już nie tylko ZOMO, Tusk i TVN, ale jeszcze Putin, NKWD, smoleńska mgła, straż miejska, BOR i paru sprzedajnych (opętanych?) księży.
REKLAMA Czytaj dalej
Jeszcze parę dni (tygodni, miesięcy??) i zamiast o podatkach, służbie zdrowia, modernizacji szkolnictwa i nierównościach społecznych, budżecie i Euro (tej imprezie i tej walucie) będziemy mówić wyłącznie o Smoleńsku, krzyżu, świętym prezydencie-męczenniku. Czyli o ostatnich rzeczach, jakie jeszcze interesują oszalałego z rozpaczy Jarosława Kaczyńskiego.
Po drugie, na dłuższą metę wygra na tym Kościół. To prawda, że kilku księży zwyzywano od ubeków i wygwizdano. Modły o nawrócenie polskich hierarchów to jednak nic nowego w naszych środowiskach katolicko-narodowych, podobnie jak o „odżydzenie” Watykanu czy śmierć „papieża-masona”. Po prostu proces upolityczniania wiary (Bóg, Papież i Tomasz z Akwinu na sztandarach przy sprawie in vitro, religii w szkołach, aborcji, badań prenatalnych, „wartości chrześcijańskie” w konstytucji, itp., itd.) czasem na małą chwilkę wymyka się kurii spod kontroli. Mistyczny szał nadgorliwości nieraz w przeszłości ogarniał wiernych – zazwyczaj udawało się go okiełznać. A nie ma chyba dla Kościoła większego zwycięstwa niż uznanie, że to hierarchia stanowi ostoję rozsądku, trzeźwości i opanowania na tle szaleństwa „ludu”. Większego niż zgodny chór próśb – od prawa do lewa – by Kościół „coś wreszcie zrobił”, by nie milczał, by wziął odpowiedzialność.
Niemal nikt nie pytał, czy taki krzyż ma prawo stać na terenie instytucji neutralnego ponoć światopoglądowo państwa; wszyscy uznali (sam Kościół najpóźniej!), że kuria jest konieczną stroną w tym sporze. Przedmiotem debaty nie było usunięcie grupy łamiących prawo fanatyków, lecz rozwiązanie sporu tak, „by nie siać zgorszenia”. Zajścia na Krakowskim Przedmieściu – paradoksalnie – potwierdziły wszechobecność Kościoła w polskim dyskursie publicznym. Obecność Kościoła ma być konieczna, bo „cywilizuje” roznamiętniony katolicki lud.
Bronisław Komorowski – to po trzecie – pokazał, że nie ma żadnej podmiotowości. O ile zaangażowanie kurii do rozwiązania problemu można od biedy zrozumieć jako „dyplomację” uwarunkowaną potęgą Kościoła w Polsce, o tyle rezygnację z przeniesienia krzyża pod naciskiem nawet nie tłumu (barierki wytrzymały, pomógł też gaz) tylko grupki fanatyków, należy nazwać zwyczajnym tchórzostwem. Urzędnicy prezydenta-elekta poddali się temu „małemu antypaństwu”, jak mówi Magdalena Środa, przerzucając de facto odpowiedzialność na Kościół.
Gdy księża spasowali przed wyzwiskami, ustąpiła również Kancelaria Prezydenta – „obrońcy krzyża” wygrali, a rząd PO nie ma pomysłu, co z nimi zrobić. Najchętniej wziąłby ich deszczem i głodem, ale obawiam się, że gdy Jan Pospieszalski z Leszkiem Bublem doniosą czuwającym kanapki, nawet błyskotliwość Donalda Tuska temu nie zaradzi.
A kim są ludzie spod krzyża? Kontynuacją „Solidarnych 2010”? Na poziomie idei to medialny wariant figury Polaka-katolika, męczennika, ale nie za wolność Naszą czy Waszą, ale cierpiętnika po prostu, by nie powiedzieć masochisty. Ich Polska jako ofiara – Imperium, zdrady, fatum – to wizja tyleż sugestywna, co niepolityczna. Bo krzyż umęczonych jako „symbol naszej tożsamości” nie wzywa do walki, lecz do egzaltowanych manifestacji cierpienia i upokorzenia. Obrońcy krzyża gotowi są chyba zginąć w jego obronie, ale to ostatnie, co mogą zrobić w obliczu zrozumiałej – także dla nich – hegemonii „wrogich sił”.
Problemem nie są emocje, choćby nawet skrajne. Gniew, frustracja, niezadowolenie czy lęk – istnieją realnie w naszym życiu społecznym. Wciąż nie posiadamy języka, by je sensownie wyrazić. Po raz kolejny okazało się, że to – coraz bardziej przysłowiowy – Jarosław Kaczyński ma na nie monopol.
Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski