Sławomir M.

Sławomir M. Literatura polska

Temat: Udostępnię akta, podam sygnatury

Udostępnię akta, podam sygnatury - może ktoś się tym zajmie, opisze...
Niżej przedstawiam moją historię w wywiadzie jaki napisałem sam ze sobą.
Ja w dyskusji nie będę brał udziału. Sygnatury i kontakt podam na priv.

Jak zniszczyć człowieka, rodzinę...

Jesteś cenionym poetą, autorem kilkunastu tomików wierszy, ale wiem, że też miałeś do czynienia z wymiarem sprawiedliwości i nie wiem czy mogę to powiedzieć, ale krąży plotka że masz odebrane prawa rodzicielskie i zakaz styczności z synem. Jak to się stało?

Ciężko o tym mówić, ale to prawda. Przez lata wstydziłem się tego, ukrywałem, bo takie postanowienie sądu to nie tylko rozłąka, ale swoiste odium. Ludzie kiedy się dowiadują, odsuwają się – bo nie wiadomo jakim draniem trzeba być, żeby sąd zakazał styczności z dzieckiem. Przyjaciele, których znałem lata, pytali się z niedowierzaniem, coś ty Sławek narobił. Dopiero po 10 latach mam odwagę głośno o tym mówić.

To nie była jedna sprawa, ale kilka spraw w Sądzie Rejonowym w Jaworznie?

Zaczęło się od sprawy eksmisję. Ja w tym czasie chodziłem na kurs i starałem się o licencje agenta ubezpieczeniowego, a tymczasem ówczesna żona podała mnie do sądu. Myślałem że jej się to nie uda, bo nie było podstaw i dojdziemy do zgody. Ale ona poszła na wojnę. Wojna zaczęła się w lipcu 1997 roku, kiedy nie uprzedzając mnie o niczym niespodziewanie wyjechała z dzieckiem na wakacje. Jednego dnia się widzimy, ja następnego przychodzę do teściów, do dziecka, a oni mi mówią, że żony i syna nie ma. Pytam się gdzie są, kiedy wrócą? Odpowiadają mi, że nie wiedzą. To przyszedłem kilka godzin później. Usłyszałem to samo. Wieczorem też. Na drugi dzień zacząłem się martwić. A potem jeszcze bardziej, bo zaczęła się powódź tysiąclecia. Zawiadomiłem policję o zaginięciu. Dopiero po czterech dniach siostra żony powiedziała mi że pojechali do Wisły. Ale adresu, ani telefonu nie chciała podać. Codziennie oglądałem sceny z zalanych miast, pozmywane drogi, zerwane mosty kolejowe i nie wiedziałem gdzie są moje dziecko i żona. Czy im się coś nie stało.

Wyobrażam sobie ten strach. Cała Polska tym żyła.

Wróciła po tygodniu z dzieckiem. Powiedziała że oni są tam bezpieczni i że wpadła tylko na dwa dni, bo wraca do Wisły. Ja na to, że się nie zgadzam na ten wyjazd, bo nie jest bezpiecznie. Z godziny na godzinę sytuacja się zmieniała, pogarszała. Akurat pamiętam, że zerwało most pod Żywcem. A ona się uparła że jedzie. Wsadzili ze szwagrem syna do budy bez okien, do poloneza trucka i pojechali. Omal się nie pobiłem z nim wtedy, ale nie chciałem dziecka straszyć.

Ile syn miał wtedy lat?

Cztery lata. To był szczyt głupoty wyjeżdżać gdziekolwiek. A poza tym jak można tak dziecko przewozić, w budzie bez okien, zamkniętego samego. Nie mogłem nic zrobić.

Kto założył sprawę?

Najpierw ja. Ale dałem sobie spokój. Nie zapłaciłem wpisowego, nie chciałem się sądzić. Ale żona założyła drugą sprawę – na początku o ograniczenie mi praw, ponieważ – jak pisała, ona chciała samodzielnie decydować gdzie dziecko ma iść do przedszkola, do szkoły, o wyjeździe na wakacje.
No i się zaczęło. Jak przychodziłem do teściów, to nie otwierano mi drzwi, nie dopuszczano do dziecka. Słyszałem przez drzwi jak krzyczano do syna: uciekaj bo tata idzie. Zamiast: biegnij do tatusia, to uciekaj bo tata idzie. Krew we mnie wrzała. Jak nie chciałem odejść od drzwi, to wzywano policję pod pozorem zakłócania spokoju. W ten sposób miałem dwie sprawy przed kolegium, a później przed sądem za rzekome zakłócanie spokoju.

Informowałeś sąd o sytuacji?

Tak. Złożyłem kila pism w których skarżyłem się na ograniczanie mi dostępu do dziecka, uniemożliwianie mi przez teściów kontaktu – nawet pod nieobecność matki, czego nie mieli prawa. Podniosłem też sprawę wyjazdu w czasie powodzi i sposobu przewożenia dziecka w samochodzie – w plastikowej budzie bez okien. Ale sąd się specjalnie tym nie interesował, uznając że to tylko wykroczenie drogowe, a nie narażanie życia dziecka. Sędzina krzyczała na sali na mnie: niech pan nie przesadza z tą powodzią, przecież nie była ona aż tak wielka. Byłem zdumiony. Miałem nadzieję, że sąd upomni żonę: ależ pani Alu, sąd jeszcze nie postanowił w sprawie, pani też mogą zostać prawa ograniczone. To wtedy by się uspokoiła, opamiętała. Pół Polski zalane. A dla sądu, to mała powódź. Ja dostaję po uszach.
No i zaczęła się inna akcja, fabrykowania papierów na mnie.

Są jakieś ślady tego w aktach? Na czym to fabrykowanie polegało?

Tak, są ślady. W postanowieniu odbierającym mi władzę sąd w uzasadnieniu napisał że mam rzekomo zaburzoną zdolność oceny faktów i nadinterpretuję fakty – jak np. wyjazd na wakacje. No i są moje pisma, protesty w sprawie oceny powodzi przez sąd.
Za namową adwokatki żona podała mnie w toku sprawy do prokuratury o rzekome znęcanie się i bicie. Ja byłem przerażony – bałem się że załatwiła jakąś fałszywą obdukcję. Rodzina pójdzie na świadków i złapię wyrok. Zmieniła też żądanie w sprawie o dziecko, domagając się odebrania i praw i zakazu styczności. Pani prokurator, z Prokuratury Rejonowej w Jaworznie mnie przesłuchała i skierowała na badania sądowo-psychiatryczne do Chrzanowa. Pojechałem na te badania, a biegły od razu mi zaproponował, że napisze mi w opinii, że nie rozumiałem znaczenia swoich czynów w chwili popełnienia czynu i jestem niezdolny do stawania przed sądem. Jak rzekł, to mi pomoże, po co mam ryzykować wyrokiem - dodał. Odmówiłem. Powiedziałem że nie wiem, co tam w papierach jest, ale ja się muszę wybronić sam. Zapytał mnie tylko o wykształcenie i o to, czym się zajmuje. Pokazałem mu kilka tomików wierszy, przeglądał je z zainteresowaniem i o nic nie pytał więcej.

Czyli żadnego badania nie było?

Żadnego. Dopiero w kwietniu 1998 roku zrozumiałem o co chodziło z tym biegłym. On faktycznie wydał taką opinię, jaką mi proponował. Prokuratura powołując się na nią umorzyła śledztwo, a w uzasadnieniu pani prokurator napisała, że: ustalono iż miałem rękami i nogami bić żonę po całym ciele i to postanowienie zaraz trafiło do akt sprawy o dziecko.
Pojechałem więc do prokuratury zobaczyć akta – bo wreszcie mogłem i odwoływać się.

Co tam znalazłeś?

Nic. Dosłownie nic. Były zeznania żony, że miałem ją kiedyś uderzyć pięścią w twarz. Zeznania jej rodziców, ze oni o tym słyszeli, ale nie widzieli i słyszeli też, jak ją miałem kiedyś wyzywać wulgarnymi słowami przez domofon. I to wszystko. Znowu kiedyś... Żadnego konkretnego czynu, z podaniem daty, miejsca popełnienia przestępstwa. Żadnej obdukcji, dokumentacji leczenia. Bo przecież jak kogoś się bije rękami i nogami po całym ciele, to powinna być jakaś dokumentacja leczenia, potwierdzająca siniaki, obrzęki, stłuczenia. A tu nic nie było. Przestępstwo popełnia się w określonym miejscu i czasie: dnia tego i tego, o godzinie tej, w mieszkaniu przy ulicy. Skutkiem pobicia jest leczenie, zwolnienie lekarskie. Przecież żona jest nauczycielką – pobita nie mogłaby chodzić do szkoły. A tu w aktach nic nie było. Po prostu pani prokurator napisała co chciała, to o co ją sąd poprosił. Nawet nie starała się o najmniejsze dowody, nie próbowała czegokolwiek ustalić. Papierowe przestępstwo. Chodziło o to, żeby mnie czymś obciążyć w sprawie o dziecko, bo skarżyłem się sądowi że się mnie do dziecka nie dopuszcza i że jest ono zastraszane.

Były też inne sprawy, powiązane ze sprawą o dziecko...

Tak. W październiku wujek Grzesiek – ten od poloneza-trucka, świadek w sprawie o dziecko, próbował mnie przejechać samochodem, goniąc po ulicy. Wieczorem nie mogłem dojść do domu, bo kilkakrotnie na mnie najeżdżał. Później w sprawie karnej przyznał się do czynu, ale twierdził, że on tylko mnie chciał postraszyć. Sąd uznał go winnym, ale odstąpił od wymierzenia kary ze względu na małą szkodliwość społeczną czynu. Ktoś cię próbuje zabić i dla sądu to mała szkodliwość czynu, bo mu się nie udało. Szaleniec strzela z karabinu w centrum miasta, ale jeśli nikogo nie zabije, sąd w Polsce może uznać małą szkodliwość społeczną czynu.
Była jeszcze sprawa samowolnej eksmisji w listopadzie 1997 oraz napaści na mnie i złamania mi nogi przez teścia i „wujka Grzesia” w grudniu 1997 – 2,5 roku chodziłem o kulach. Matactwa zaczęły się już na etapie prokuratury, bo oskarżonym postawiono tylko zarzut udziału w bójce. Zostałem napadnięty pod drzwiami własnego mieszkania, z którego mnie wcześniej podstępnie wyrzucono – zmieniono zamki pod moją nieobecność.
Poszedłem najpierw do teściów, bo chciałem zaprosić ich na mszę za zgodę i było do nich bliżej z przystanku, a nie wiedziałem gdzie żonę i syna zastanę. Tam ich nie było, za to był „wujek Grzesiek”, który chciał się ze mną bić. Zadzwoniłem na policję, bo słyszałem jeszcze głos syna i nie chciałem odejść, nie zobaczywszy dziecka. Policja przyjechała, spisała go i nakazała wracać do domu, do Sosnowca. On powiedział że jedzie do Sosnowca. Wtedy poszedłem do nas. Żona była w mieszkaniu, ale wyszedł do mnie teść. Staliśmy na klatce schodowej i rozmawialiśmy, kiedy nagle za plecami pojawił się „wujek Grzesiek”. Przepuściłem go. On mnie minął i nagle razem z teściem zaatakowali mnie na schodach. Niemal natychmiast poszła prawa noga w kolanie – oderwanie kłykcia środkowego. Kolano zostało zablokowane złamaną kością. A oni mnie jeszcze bili i kopali leżącego. Już w prokuraturze tak mataczono, że postawiono im zarzut tylko udziału w bójce, a powinni usłyszeć zarzuty napaści i uszkodzenia ciała. Sąd ostatecznie żadnego z nich nie skazał, bo ja nie umiałem powiedzieć który mnie kopnął w szamotaninie na schodach. Czyli zostałem bez zasiłku, 2,5 roku z ciężką kontuzją roku o kulach. Sąd okazał litość przestępcom, a nie ofierze. Tak się podzielili przestępstwami, że żona dostała wyrok za samowolną eksmisję, wujek za straszenie mnie samochodem, a teściowi w ogóle udało się wymigać. Do napaści się przyznał, kontuzja bardzo poważna, a mimo to niewinny. Za to fabrykowano kolejne papiery przeciwko mnie. Wujka Grzesia na wszelki wypadek wycofano ze sprawy o dziecko jako świadka.

Na przykład?

W połowie kwietnia 1998 roku przyjechałem do Jaworzna z nogą w gipsie. Nie miałem żadnych rzeczy osobistych, ubrań. Praktycznie niczego. Martwiłem się, tęskniłem za dzieckiem. Otworzyła mi drzwi żona. Chciałem wstawić kulę w drzwi i chwilę spokojnie porozmawiać. Ale ona zaczęła się ze mną szarpać i krzyczeć że to napaść. Kula mi wpadła do mieszkania i usłyszałem płaczącego syna, więc wcisnąłem się do środka siłą, prosząc żeby przestała. Potem zrozumiałem o co chodziło. Prowokację by zdobyć jakąś obdukcję, świadków rzekomej napaści i spowodować lęk przed ojcem u dziecka, przed badaniami w RODK. Oczywiście skończyło się interwencją policji. Prowokacja się udała – bo wystraszyła dziecko, miała jeszcze jeden incydent. Policji skłamała, że nie ma moich rzeczy, że je odebrałem. Tymczasem część swoich rzeczy odebrałem dopiero w lipcu tego roku. Z ubrań, kurtek, płaszczy, butów nic już nie było. Wszystko zniszczono, wyrzucono, zamiast mi oddać.

A badania w RODK?

A jaki wynik miał być, skoro fabrykowano na mnie papiery. Badania odbyły się równo rok po złamaniu nogi, w ośrodku w Sosnowcu. No i doszło do kolejnego incydentu. Żona przyjechała z synem i swoim ojcem. Przywiozłem małemu paczkę, to było tuż po Mikołaju, a przed gwiazdką. Oni przyjechali wcześniej. Jak wszedłem do poczekalni teść siedział z moim synem na kolanach. Trzymał główkę syna tak, żeby dziecko nie mogło na mnie spojrzeć i powtarzał: nie bój się, nie bój, dziadek cię obroni. Miało to być odnotowane w opinii, ale nie było. Oczywiście winę za lęki dziecka przypisano mnie. Sąd nie zgodził się na ujawnienie testów które tam robiliśmy w trójkę. Chciałem wglądu nie tylko w „wyniki” – które można spisać z sufitu, ale w arkusze testowe i rysunki dziecka, które tam robiło – bo one nie kłamią. Chciałem ujawnienia tych badań, ale sąd bezprawnie odmówił. Przecież to był dowód w sprawie.

Podobno składałeś wiersze o synu jako dowód do sprawy?

Tak, te wiersze, które potem weszły do tomiku „Serdeczna mammografia”, jako dowód pozytywnych uczuć do syna, o których powstała praca magisterska, które są już legendarne, uchodzą za jedne z najpiękniejszych współczesnych wierszy polskich, poświęconych rodzinie i dziecku.

Jak sąd się do nich odniósł?

Uznał, że są to nieudolne próby literackie i nie mają związku ze sprawą. Ale w sądzie dobro dziecka i rodziny się nie liczą. Liczą się inne względy. tam nie ma ludzkich uczuć. To miejsce, gdzie w imię jakichś fobii i niechęci niszczy się rodziny, często w sposób bardzo brutalny. Przecież, powtórzę co mówiłem na początku: wystarczyło zwrócić uwagę matce, by nie nadużywała władzy rodzicielskiej, a wystraszyłaby się i wolała współpracować. Byłem stroną która chyba dwukrotnie występowała o pojednanie i skierowanie do poradni rodzinnej - bezskutecznie. A tak nakręcono spiralę nienawiści i agresji. Uniemożliwiano mi kontakt z dzieckiem, zastraszano je, matka nadużywała rażąco władzy rodzicielskiej – jak choćby przez niezapowiedziany wyjazd, narażała je na niebezpieczeństwo – jak choćby przez wożenie w budzie poloneza, ale to mnie obwiniono o wytwarzanie złej atmosfery. I w uzasadnieniu tego postanowienia kłamliwie napisano, że matka zabiegała o kontakt dziecka z ojcem – krzycząc do dziecka: uciekaj spod drzwi, bo tata idzie.
Dam ci inny przykład na to, że w sądach dobro dzieci i rodziny się nie liczy.. W 1996 roku komornik mi zajął wypłatę na poczet alimentów, a dziecku nic nie wypłacił. Zgodnie z prawem powinien najpierw zabezpieczyć dziecko. Poskarżyłem się na komornika do sądu. Zgadnij czyją stronę wziął sąd?

Domyślam się że komornika...

Tak. Dziecko nic nie dostało, a komornik zajęte pieniądze zostawił sobie jako koszty egzekucji. I w sprawie z komornikiem i w sprawie o władzę rodzicielską orzekała ta sama sędzina – o której wiem, że ją w tym czasie mąż porzucił. Tak ona kocha dzieci.
Ta sprawa o dziecko zniszczyła mi praktycznie całe życie, wpędziła w traumę, trwającą wiele lat. Wiele lat tęsknoty, wstydu, poniżenia. A tak skandalicznie prowadzonych spraw, gdzie sądy nie liczą się z dziećmi, rodziną jako całością, mamy co roku w Polsce dziesiątki, jeśli nie setki.

Ze S.M. rozmawiał S.M.
Sławomir M.

Sławomir M. Literatura polska

Temat: Udostępnię akta, podam sygnatury

Mimo niekaralności, dobrej opinii odebrano mi władzę rodzicielską i zakazano styczności z synem.
Apelację przegrałem - bo oszukała mnie adwokatka, która na 4 dni przed wniesieniem kasacji jeszcze odmówiła mi jej napisania.

Wystąpiłem do SO o adwokata z urzędu dla napisania kasacji, to nie zgłosił się on w ogóle do mnie, a zawiadomił bez mojej wiedzy, że kasacji nie wnosi.
Później utrzymywał - mam dowody na piśmie, że nigdy nie był moim adwokatem.
ORA do dzisiaj nie wyznaczyła mi adwokata.

Dokumenty korespondencjaSławomir M. edytował(a) ten post dnia 23.03.10 o godzinie 13:51
Zbyszek Stell

Zbyszek Stell poeta słów i myśli
nie wypowiedzianych

Temat: Udostępnię akta, podam sygnatury

Sławku ! Taka w Polsce jest sprawiedliwość i żadnej innej tutaj nie znajdziesz! Piszę to nie po to żeby Cię załamywać, lecz po to żebyś się niepotrzebnie nie szarpał.
Jest oczywiste, że musisz łożyć na swoje dziecko, ale nieskrępowany kontakt z nim będziesz miał dopiero jak chłopak dorośnie i możesz być pewien, że on będzie miał własną /w miarę uczciwą/ wersję wydarzeń.
Obawiam się że szarpanina prawna narazi Cię jedynie na dalsze koszty i upokorzenia.



Wyślij zaproszenie do