Temat: Powstanie Warszawskie a dzisiejsza polityka
Joanna Tokarska-Bakir
Nędza polityki historycznej
Rozmowa o relacjach między pamięcią a władzą jest dla mnie nieodłącznie związana z terminem „polityka historyczna”, ponieważ w rozumieniu przeciętnego człowieka z takim mianem kojarzy się polityczne dysponowanie pamięcią.
Według Marianne Hirsch zawsze istnieją przeszkody w bezpośredniej
dyskursywizacji wydarzeń traumatycznych oraz w ich przetwarzaniu
w składnik pamięci. Te przeszkody można podzielić na dwie grupy: naturalne, związane z tym, że konkretne wydarzenia z trudem mieszczą się w ludzkiej zdolności pojmowania, oraz kulturowe, łączące się właśnie z polityką historyczną. Niedobrze się dzieje, kiedy polityka przysparza trudności w przyswajaniu faktów i tak już w naturalny sposób trudnych „do obróbki” przez pamięć, bo ze względu na ich traumatyczność chętnie wypieranych.
Jeśli ta sytuacja trwa wystarczająco długo, to zamiast z pamięcią szybko zaczynamy mieć do czynienia z „postpamięcią” (termin Marianne Hirsch). Postpamięć to ładunek przemieszczającej się traumy, która wskutek przeszkód społecznych lub indywidualnych psychicznych nie mogła zostać w miarę sprawnie rozładowana, a kiedy wreszcie się do świadomości przebiła, nie może zostać zobiektywizowana – a tym samym, na ile się to może w ogóle
udać, wyleczona czy też ograniczona: najczęściej nie żyją już świadkowie zdarzeń, nie można o nich sensownie rozmawiać, rzecz się mitologizuje i produktami swojego rozkładu zatruwa cały organizm. Całe społeczeństwo Pamięć jako przedmiot władzy
28
cierpi wskutek takich działań. (Marek Cichocki, który niesienie ulgi ludziom straumatyzowanym historią uznał za godny ubolewania produkt „kultury terapeutycznej”, powinien raczej skutki swoich poglądów sprawdzać na samym sobie, niż fundować eksperymenty psychiatryczne całemu społeczeństwu).
W historii europejskiej znajdujemy wiele dowodów na to, jak mszczą
się długo odwlekane dyskusje. Polityka historyczna Charles’a de Gaulle’a jest dobrym przykładem tego, jak trudno po jakimś czasie rozwiązywać zadawnione problemy. Przywołam film Marcela Ophülsa Le Chagrin et la pitié, bo jego losy dobrze pokazują istotę polityki historycznej tamtych czasów.
Przez wiele lat ten film nie był wyświetlany we Francji. Uzasadniano to następująco (to cytat ze współczesnej wypowiedzi, usprawiedliwiającej ten przypadek cenzury): „nie pokazujemy dzieła Ophülsa, ponieważ niszczy ono mit, którego potrzebuje francuski lud”. To politycy zdefiniowali to, co było potrzebne francuskiej wspólnocie. Politycy czasem zbyt dobrze wiedzą, czego potrzebują wspólnoty narodowe. Na przykład w „micie, którego potrzebował francuski lud”, zawierało się poważne niebezpieczeństwo dla
wspólnoty.
Marie von Ebner-Eschenbach twierdzi, że o znaczeniu słów przekonujemy się na podstawie echa, jakie one wywołują. Określenie „polityka historyczna” wywołuje w Polsce echo, w które twórcy owej polityki zbyt rzadko się wsłuchują. Trzeba się zastanowić, dlaczego w kraju, który ma za sobą doświadczenia przemocy zadawanej historii przez stalinowską,gomułkowską, a potem gierkowską politykę historyczną, to ostatnie pojęciewywołuje tak silny opór.
W dzisiejszych dyskursach publicznych w punktach spornych mamy
zwyczaj odwoływać się do nauki. Zasada ta nie w każdym przypadku jest właściwa, bo nauka nie zawsze pozostaje w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem, ale akurat w tej sytuacji byłoby wskazane stanięcie na gruncie nauki i postulowanej przez nią rozdzielności dyscyplin, a nie pójście za przykładem bliskiego mojemu sercu Clifforda Geertza, sugerującego, by gatunki mącić, a granice zacierać. Jeśli, jak za Nietzschem mówi Krzysztof Michalski
29
(w książce Płomień wieczności. Eseje o myślach Fryderyka Nietzschego), „historia to jeszcze jedna nazwa na świat, w którym żyjemy”, to polityka historyczna byłaby polityką świata, w którym żyjemy, czyli po prostu polityką. Polityka historyczna jest bowiem zwykłą polityką, próbującą zdominować historię. Na to zgody być nie może. Pojawia się pytanie: kogo owa polityka usiłuje naprawdę zdominować?
Historię czy historyków? Z protestami zgłaszają się zazwyczaj historycy, ale to przecież nie historycy są podmiotem historii. Podmiotem historii jest „lud” – „peuple” – „people”, by przywołać to archaiczne, ale znaczące słowo. Sądzę, że w tym właśnie kontekście można przypomnieć inną kategorię, przy okazji polityki historycznej niebezpiecznie się zawężającą – kategorię „dobra”, które nie jest sprowadzalne tylko do „dobra wspólnego”, a mimo
to lepiej niż ono służy wspólnocie. Warto też przywołać kategorię prawdy, której nie można sprowadzić do prawd wygodnych, kategorię, o której Cyprian Kamil Norwid mówił, że „ma przywilej całości”, i dodawał: „tylko prawdy liche fałszem dosztukowywać się potrzebują”.
Sądzę wreszcie, że polityka historyczna ma skłonność do wad znanych
już z dziejów dyskursu o historii. Myślę tu o dwóch głównych kategoriach
manipulacji historycznych. Pierwsza, rzadziej dziś występująca, to suggestio falsi, czyli sytuacja, kiedy forsowane są jawnie fałszywe reprezentacje historii. Druga, częstsza, szczególnie ulubiona w polityce historycznej, to suppressio veri. W tym drugim przypadku pewne niewygodne reprezentacje historii są po prostu pomijane. I na tym właśnie – na wykrywaniu obu tychmanipulacji: fałszywych reprezentacji, a także pomijania reprezentacji niewygodnych, które nie zgadzają się z projektowaną wizją historii – polega wielka rola zawodowych historyków.
I jeszcze jedna uwaga na temat polskiej polityki historycznej. Jej projektanci często sugerują (tak na przykład relacjonuje ich poglądy Dariusz Gawin, przywoływany ostatnio przez Michała Głowińskiego1), że dążenie do pełnej prawdy o historii jest przejawem naiwności politycznej, zasadza
1 Zob. Michał Głowiński, Esej Błońskiego po latach, „Zagłada Żydów. Studia i materiały”
2007, nr 2: „Według jednego z ideologów polityki historycznej, Dariusza Gawina,
Nędza polityki historycznej
Pamięć jako przedmiot władzy jącej się na idei chrześcijańskiego „przeanielenia”. W miejsce „patriotyzmu krytycznego” proponują oni „partiotyzm nowoczesny”, gdzie „doświadczenia pozytywne okazują się ważniejsze od negatywnych i haniebnych, a bohaterowie od zdrajców i tchórzy”2. W ślad za tym idzie sugestia kolejności
przywoływanych argumentów: chodzi o zachowanie „właściwego
porządku mówienia, to znaczy takiego, w którym afirmacja poprzedza (ale nie wyklucza) krytyczny osąd”3.
Kwestionując to stanowisko, chciałabym wskazać na marną antropologię,
którą jest ono zagrożone. Źle rokuje wizja człowieka czy narodu ufundowana
na anielstwie. Dobra definicja człowieka, najbardziej mu sprzyjająca
i nieprzypadkowo także bliska chrześcijaństwu, to definicja Johanna von
Herdera: nazwał on człowieka istotą obdarzoną brakiem, Mangelwesen,
stworzeniem, które właśnie ze swojego permanentnego braku (malum),
upośledzenia, niedostosowania – w stosunku do znakomicie przystosowanych
do natury zwierząt – wyprowadza swoje największe dobro (bonum),
samą zdolność do bycia człowiekiem. Polityka historyczna, propagująca
anielstwo, z konieczności musi zajmować się suppressio veri, tłumieniem tych
aspektów historii narodowej, z których niekoniecznie możemy być dumni.
Wizja wspólnoty zbudowanej na dumie, przeciwstawionej wspólnocie zbudowanej
na hańbie, wydaje mi się z gruntu fałszywa. Bliska mi jest natomiast
wizja narodu dojrzałego, który potrafi przyznać się do błędów popełnionych
przez przodków, przeciwstawionego narodowi zdziecinniałemu, który do
haniebnych zachowań przyznać się nie umie.
«Błoński popełnia błąd, bo zakłada, że odpowiedzią na polskie zbiorowe przyznanie się do
winy będzie sprawiedliwa ocena postawy wobec Holokaustu. Projektanci ‚polityki historycznej’
zarzucają Lipskiemu i Błońskiemu (oraz ich niewymienionym z nazwiska epigonom) naiwną
próbę chrześcijańskiego ‚przeanielenia’. Z ich punktu widzenia to coś więcej niż naiwność – to
polityczny błąd, za który płacimy jako wspólnota. ‚Patriotyzm krytyczny’ niebezpiecznie zbliża
się do przyjęcia obcej interpretacji dziejów, w domyśle – szkodliwej dla polskiej wspólnoty»”.
Cytat wewnętrzny w tekście Głowińskiego za: Adam Leszczyński, Polityka historyczna. Wielki
strach, „Gazeta Wyborcza”, 7.04.2006.
2 Pamięć i odpowiedzialność, red. Robert Kostro, Tomasz Merta, Wrocław 2005.
3 Kazimierz Michał Ujazdowski, Tomasz Merta, Robert Kostro, Polityka historyczna i jej
wrogowie, „Gazeta Wyborcza”, 6.04.2006.