konto usunięte
Temat: Powstanie Warszawskie a dzisiejsza polityka
Na początek głos z portalu histmag.org autorstwa Sebastiana Adamkiewicz:Magistra historii, doktoranta w Katedrze Historii Nowożytnej Polski i Krajów Nadbałtyckich na Wydziale Filozoficzno-Historycznym Uniwersytetu Łódzkiego, autora opracowania „Mikołaj Sienicki w latach 1572-1576”, Blisko związany z „Histmagiem” od 2006 roku.
Rocznica wybuchu powstania warszawskiego od kilku lat przestała być świętem obojętnym – ot, jednym z tych dni, w których ramówka telewizyjna obciążona jest Godziną „W”, Urodzinami młodego warszawiaka lub innymi poczciwymi, choć leciwymi już, filmami o tematyce powstańczej. Sytuacja zmieniła się w 2004 roku. 60. rocznica była obchodzona szczególnie hucznie. Bogata oferta kulturalna, seria dokumentów, książka Normana Davisa, czy wreszcie otwarcie Muzeum Powstania Warszawskiego nadały nową jakość świętowaniu uroczystości historycznych. Boom na powstanie warszawskie szybko się jednak skończył, a z obchodów 60-lecia pozostała jedynie pusta patetyczność chwili.
Sądzę bowiem, że od 2004 roku nie posunęliśmy się nawet o krok do przodu w popularyzowaniu wiedzy o powstaniu warszawskim. Społeczeństwo pozostawione zostało na poziomie patriotycznego uniesienia i teatralnych uroczystości wspominkowych. Badania nad powstaniem nie rozwinęły się w sposób rewolucyjny i chyba też nikomu szczególnie nie zależy, aby tak było. I nie mówię tutaj o liczbie wydawanych książek czy innych publikacji. Chodzi raczej o poziom dyskursu, który obserwowaliśmy chociażby przy okazji promocji „Powstania’44” Normana Davisa. Na krótko wywiązała się wówczas ciekawa dyskusja historyczna, która zaowocowała przecież szeregiem artykułów oraz książką kontrującą tezy postawione przez Davisa.
Muzeum Powstania Warszawskiego, które przyjęło na siebie rolę popularyzatora wiedzy o wydarzeniach z sierpnia i września 1944 roku, powoli staje się jedynie punktem na mapie turystycznej Warszawy. W krótkotrwałej modzie na powstanie zabrakło czasu i może też pieniędzy na długo obiecaną ekranizację „Kuriera z Warszawy” czy innej fabuły wizualizującej 63 dni walki. Wyobrażenie o powstaniu nadal muszą kształtować filmy wyprodukowane w okresie PRL-u. Nie jest to z pewnością wina tylko i wyłącznie rządzących, a może przede wszystkim nie ich. Współcześnie odpowiedzialność za promocję ponosić muszą również środowiska historyków, artystów, inteligencji jako takiej.
Co gorsza, powstanie warszawskie wplecione zostało w wianuszek świąt o szczególnym znaczeniu politycznym. Heroiczny zryw — powrót do koncepcji romantycznych powstań narodowowyzwoleńczych — służy dziś za model patriotyzmu preferowany przez środowiska kreujące idee nowej Rzeczypospolitej. Szczególnie chętnie odwoływano się do wychowania młodych powstańców, którzy na akt heroizmu zdecydować się mieli pod wpływem tradycji piłsudczykowskich. Podkreślenie roli powstania warszawskiego w historii Polski oznaczało więc wskazanie systemu postaw, które przyswoić sobie powinien każdy obywatel naszego kraju. Powstanie stać się miało swoistym kamieniem węgielnym, mitem założycielskim, symbolem nowej Polski.
Podobny klimat towarzyszy więc kolejnym obchodom rocznicowym. Stały się one bardziej manifestacją konkretnej wizji historii, i związanych z nią schematów myślowych, niż próbą przedstawienia, wspomnienia tamtych wydarzeń. Obchody te przybierają charakter czysto adorujący, kreując powstanie na ikonę świętości. Nie ma tu miejsca na historyczną refleksję czy zadawanie pytań. W polityce historycznej historia nie powinna być bowiem polem polemik i badań. Ma przynosić gotowe rozwiązania problemów moralnych i inne cenne wskazówki dydaktyczne. Ma kreować niekwestionowanych bohaterów i wskazywać te spośród minionych wydarzeń, które winny być uznane za szczególnie ważne. Historia ulega więc powolnej amerykanizacji. Jest przekazywana społeczeństwu bezrefleksyjnie, na poziomie płytkich metafor.
Czy jednak na taką wizję historii można się zgodzić, czy służy ona jej promocji? Brak dyskusji wokół powstania, powracania do kontrowersyjnych wątków niszczy moim zdaniem zainteresowanie samym wydarzeniem. Staje się ono kolejną świętością, w którą karze nam się wierzyć. Nawet w sferze kultury powstanie nie wyzbyło się pompatyczności. Sztuka, która powinna zadawać pytania, ucieka od nich, topiąc się w atmosferze uniesienia. Tymczasem dziś historia winna budzić polemiki, emocje.
Pomnik powstania warszawskiego, Plac Krasińskich, Warszawa. Fot. Wikipedia, dostępna na licencji GNU Free Documentation License.
Po 63 latach następuje remitologizacja powstania, z którą kłócą się słowa gen. Andersa, zacytowane we wstępie do artykułu. A być może to właśnie one winny być źródłem refleksji w czasie kolejnych obchodów rocznicowych. Tragizm powstania warszawskiego nie tkwi jedynie w kilkudziesięciodniowej heroicznej walce czy poczuciu jej bezcelowości. Mnogość postaw i ocen, odwieczny problem: bić się czy nie bić, sytuacja ludności cywilnej w powstańczej Warszawie — to stanowi o tragizmie powstania, do dziś nie odkrytym. Na ów tragizm nie ma miejsca w mitologicznym podejściu do każej kolejnej rocznicy. Powstanie ma być przecież tylko bohaterskim zrywem, dydaktycznym wzorcem dla przyszłych pokoleń. Strach, wątpliwości nie są dziś uważane za wartości, nad którymi winniśmy się zastanowić.
Trudno w obecnej atmosferze zadać pytanie, czy wspomnienie o wybuchu powstania, które poniosło klęskę, grzebiąc tysiące ofiar, w tym wielu wybitnych ludzi ówczesnego młodego pokolenia, może urastać do rangi ważnego święta narodowego. Czy nie pogłębia martyrologicznego myślenia o historii Polski? Te pytania będą się pojawiać, a odpowiedzi na nie wciąż brak.
Kolejna rocznica powstania przepłynie więc pompatycznie i uroczyście. O ile w roku 2004 można było tę atmosferę zrozumieć, o tyle powielanie jej powodować będzie jedynie znużenie i zniechęcenie społeczeństwa. Jako (przyszły) historyk nie chcę patrzeć na powstanie warszawskie wyłącznie z perspektywy rozszarpanego pociskiem bohaterskiego małego powstańca, czy radosnego śpiewu „Marszu Mokotowa”, lub innych powielanych co roku schematów. Pragnę refleksji, której wymaga ode mnie historia w codziennym jej poznawaniu.
Tymczasem odurza się mnie atmosferą nadętego heroizmu. Polska nadal nie ma pomysłu na własną historię. W dalszym ciągu egzystuje ona pomiędzy książkami z obrazkami, dokąd jest po cichu spychana, oraz martyrologiczną opowieścią na ulotkach polityków. Może warto zatem uciec od tej pszenno-patriotycznej atmosfery i spojrzeć na powstanie oczami zwyczajnego przechodnia, mieszkańca, który w 1944 roku planował na 2 sierpnia wizytę u dentysty? Może to pozwoli nam usiąść do dyskusji nad powstaniem i odkryć jego nowy sens.