konto usunięte

Temat: Jak Werner Ventzki z Łodzi Litzmannstadt robił

Jak Werner Ventzki z Łodzi Litzmannstadt robił

Łódź miała się zmienić w niemieckie miasto. Dla nadburmistrza Wernera Ventzkiego to były najlepsze czasy. "Okaże się niebawem, czy niezdolni do pracy Żydzi zostaną u nas, czy zostaną objęci 'akcją'. Spodziewam się drugiego rozwiązania. To załatwi dla nas tę sprawę" – pisał. Kiedy jego syn cytuje list, trudno mu powstrzymać łzy. – Tu jest czarno na białym: zgoda na mordowanie.


Frankfurt, wiosna 1990 roku. 46-letni Jens-Jürgen Ventzki nie wie, że dzień, w którym zwiedza wystawę o łódzkim getcie, będzie początkiem jego wewnętrznej przemiany.
Na fotografiach w zielononiebieskich i rudawych odcieniach księgowy Walter Genewein dokumentował pracę w getcie: zakłady produkcyjne, fabryki, transport. Robotnicy w kuźni, przy produkcji pasków, butów, czegokolwiek dla "rasy panów".
Jens-Jürgen nie może oderwać wzroku od poważnych twarzy. Wiele z nich to jeszcze dzieci.
Nagle staje przed tablicą z powiększoną kopią pisma kierownictwa NSDAP okręgu Kraj Warty do "pana nadburmistrza Ventzkiego, Litzmannstadt". Chodzi o "udostępnienie używanej odzieży, która zostaje zwolniona w przebiegu akcji żydowskiej" i pozostaje w dyspozycji zarządu getta. To ubrania zagazowanych w obozie Kulmhof w Chełmnie nad Nerem Żydów. Werner Ventzki odnotował na liście: "do omówienia z panem Biebowem". Ten ostatni był kierownikiem niemieckiego zarządu getta i podlegał bezpośrednio Ventzkiemu. Tydzień później nadburmistrz odpowiedział na pismo, zapewniając, że "kompletnie zawszona" odzież zostanie poddana dezynfekcji i przekazana na użytek akcji "pomocy zimowej".
– Powoli nabierałem pewności, że mój ojciec nie tylko wiedział o zagładzie Żydów, ale także w niej uczestniczył – mówi nam Jens-Jürgen Ventzki. Czuł niepokój, kiedy oglądał kolejne dokumenty z urzędowym nagłówkiem ojca. Po obejrzeniu wystawy nie był w stanie napisać w księdze pamiątkowej ani słowa. - Nie mogłem przecież uwiecznić tam naszego nazwiska - mówi. Musiało jednak upłynąć dziesięć lat, zanim Jens-Jürgen zaczął dociekać prawdy.

Jens-Jürgen Ventzki z ojcem Wernerem, wakacje w Oberstdorfie, lato 1956 r.
Autor: Jens-Jürgen Ventzki
Źródło: Archiwum prywatne
Łódź, Lodsch, Litzmannstadt
Łódź 1939. Tydzień po niemieckiej napaści na Polskę oddziały 8. armii Wehrmachtu zdobywają miasto, które staje się częścią okręgu Rzeszy – Kraju Warty.
– Pamiętam te niekończące się kolumny młodych, rosłych mężczyzn, w butach z zelówkami podkutymi gwoździami, które potwornie grzmociły po kocich łbach. Szli tak obok siebie i pomyślałem, że między nimi nic się nie przeciśnie i że oni nas zgniotą, zmiażdżą – mówi dr Leon Weintraub, wtedy trzynastolatek.
Dr Weintraub mieszkał przed wojną w Łodzi, przy ulicy Kamiennej 2. – Do dziś w tym miejscu znajduje się płaskorzeźba, która ilustruje piosenkę Agnieszki Osieckiej "Kochankowie z ulicy Kamiennej" – wspomina. Po śmierci ojca matka, żeby utrzymać siebie i pięcioro dzieci, założyła niewielką pralnię, która jednocześnie służyła za mieszkanie dla sześciu osób.
Niemcy nie kryją, w jakim kierunku mają iść planowane zmiany. "Polak jest tu pachołkiem i ma wyłącznie służyć. Damy sobie też bez gadania radę z Żydami" - zapowiadał w listopadzie 1939 roku Friedrich Uebelhoer, prezes rejencji kaliskiej, do której należała Łódź.
Nowych zarządców nie zadowala nawet zniemczona nazwa "Lodsch". W kwietniu 1940 roku na rozkaz Hitlera Łódź zostaje przemianowana na "Litzmannstadt" – na cześć generała Karla Litzmanna, który podczas I wojny światowej zatrzymał rosyjską ofensywę w bitwie pod Brzezinami niedaleko Łodzi. Miasto dostaje też nowy herb – skrzydlatą swastykę, rzekomo święty symbol osiadłych tam przed tysiącami lat Germanów. Ma to dowodzić odwiecznego prawa Rzeszy do tych ziem.
Nadzieja w Ventzkim
Tymczasem w zarządzie okupowanej Łodzi trwają poszukiwania nowego nadburmistrza, który ma realizować politykę Arthura Greisera, namiestnika Rzeszy w Kraju Warty.
– Greiser chciał uczynić z Kraju Warty okręg wzorcowy, a z Litzmannstadt miasto całkowicie niemieckie – mówi dr Jakub Parol z Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi.
Kandydaci na nadburmistrza nie zadowalają ministerstwa spraw wewnętrznych Rzeszy. Aż – z polecenia samego Greisera – pojawia się Werner Ventzki. 35-letni prawnik ma już doświadczenia w pomorskiej kadrze kierowniczej, a w Poznaniu kierował urzędem okręgowym opieki społecznej w NSDAP i był radcą krajowym w zarządzie prowincji.
Kadencja nowego nadburmistrza Litzmannstadt miała trwać 12 lat, do maja 1953 roku.
Ventzki to wierny gwardzista Führera. Do partii Hitlera wstąpił już w grudniu 1931 roku, mając zaledwie 25 lat. Wódz to docenił. Siedem lat później przyznał mu złotą odznakę partyjną. Nowy nadburmistrz miał jeszcze jeden talent - potrafił wygłaszać przemówienia. Jako propagandowy mówca Rzeszy doszedł do najwyższego szczebla - mówcy grupy uderzeniowej do specjalnych poruczeń. Na wiecach potrafił porwać tłumy - chwalił się po wojnie swoimi oratorskimi umiejętnościami. "Polityczny aktywista, bez reszty oddany narodowemu socjalizmowi", a do tego "rutynowany urzędnik" – tak o nowym nadburmistrzu mówił Arthur Greiser podczas ceremonii zaprzysiężenia.
Werner Ventzki chciał poświęcić się misji germanizacji. – Przekształcić Litzmannstadt w niemieckie miasto – to chyba najbardziej go motywowało – mówi jego syn.
– W praktyce oznaczało to podporządkowanie sobie ludności polskiej i zagładę Żydów – wyjaśnia Jakub Parol.

Kładka nad Zgierską i Wojska Polskiego, łącząca dwie części getta łódzkiego
Autor: Zermin/Wikimedia Commons/CC-BY-SA 3.0
Źródło: bundesarchiv
Polak, czyli niewolnik
Greiser (a za nim Ventzki) chciał, by Litzmannstadt było miastem zamieszkanym przede wszystkim przez Niemców. Już w grudniu 1939 roku zaczynają się akcje osadnictwa i przesiedleń. Do Litzmannstadt trafia ok. 40 tys. Niemców z krajów bałtyckich, Galicji, Bukowiny, Wołynia i innych regionów. Polacy zaś są masowo wysiedlani na tereny Generalnego Gubernatorstwa. Mają tam pracować dla Rzeszy. Ci, którzy zostają, trafiają do mieszkań w gorszych dzielnicach.
– Działania przynoszą oczekiwany skutek – mówi Parol. – W Litzmanstadt nie było kamienicy, w której nie mieszkałby przynajmniej jeden Niemiec.
Polacy, którzy zostali w mieście, byli kierowani do pracy przymusowej w fabrykach lub wysyłani na roboty do Rzeszy. Według okupanta do ciężkiej pracy nadawały się dzieci, które ukończyły 14 lat.
Restrykcje miały utrudnić Polakom codzienne życie. Mogli robić zakupy tylko w określonych godzinach, a lista produktów, które były dla nich niedostępne, powiększała się wraz z przesuwaniem frontu na wschód. Niemcy zabronili korzystania z samochodów, a na rowery pozwolili tylko tym, którzy dojeżdżali nimi do pracy.
W tramwajach miejskich naród polskich niewolników miał do dyspozycji tylko drugi wagon. Cała infrastruktura Litzmannstadt została dopasowana do potrzeb mieszkańców pochodzenia niemieckiego. Polacy mogli leczyć się tylko w szpitalu przy ulicy Łomżyńskiej, w którym – jak zaznacza Jakub Parol – panowały warunki "uwłaczające podstawowym zasadom higieny". Ograniczenia dotyczyły też leków i witamin.
Lista restrykcji w okupowanej Łodzi jest długa. Żeby wziąć ślub, Polacy musieli ukończyć 28 lat, a Polki 25. Ich małżeństwa były Niemcom nie na rękę, bo celem było radykalne ograniczenie dzietności.
– Polityka okupanta była jasna: Polacy nie powinni się rozmnażać, są potrzebni wyłącznie jako siła robocza dla Niemców – mówi dr Parol. – Z tej przyczyny aborcja była legalna i bezpłatna, a coś, co moglibyśmy nazwać "polityką rodzinną" nie istniało – kobiety ciężko pracowały w fabrykach aż do porodu, urlopy macierzyńskie zostały ograniczone.
Równie dotkliwe ograniczenia dotyczyły życia duchowo-kulturalnego. W mieście pozamykano większość kościołów. Polacy mogli modlić się tylko w trzech, a i tam Niemcy często przeprowadzali w czasie mszy kontrolę dokumentów. – Chcieli wzbudzić w ludziach strach i osłabić rolę Kościoła – mówi Jakub Parol.
Polakom zabroniono chodzenia do teatrów, kin, muzeów, posiadania gramofonów i instrumentów muzycznych. Na naukę dostali pozwolenie wyłącznie wybrani – to dzieci tych, którzy dobrze wywiązywali się ze swoich obowiązków wobec Niemców. Nauka polegała jednak wyłącznie na przyswajaniu podstaw języka niemieckiego w stopniu, który umożliwiał rozumienie rozkazów. Okupanci wierzyli, że Polacy są niższą rasą – rasą "podludzi".
W te działania germanizacyjne zaangażowany był Werner Ventzki. – Funkcja nadburmistrza tak dużego miasta jak Łódź była milowym krokiem w jego karierze – mówi Peter Klein, profesor historii Holokaustu w prywatnej uczelni Touro College w Berlinie. – Ventzki był jednym z najważniejszych burmistrzów, a do tego jednym z najmłodszych. Chciał się wykazać.
...
https://magazyn.wp.pl/artykul/jak-werner-ventzki-z-lodz...