konto usunięte
Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy
O Niedźwiedzicu, Darbożycucz1
Działo się to , gdy bogowie przechadzali się wśród zwierząt.
Nisko na niebie słońce wtedy stało... ........ kiedy niedźwiedź znów stał się człowiekiem.
Kucal nagi i zziębnięty pod szorstkim teraz i kłującym świerkowym pniem.
Był to dzień w kolejny rok po tym, jak spotkawszy Boga Darującego poprosił, by owej zimy dane mu było zaznać niezaśnięcia.
...................................
Bóg Darujący zmartwił się, ale nie mógł odmówić, tak wielka była ciekawość zimy samotnego niedźwiedzia.
Dlaczego chcesz nie spać, gdy twoi współplemieńcy wkraczają w łąki niedźwiedziego przednieba?- spytał Darbóg
Bowiem nigdy nie pamiętam przednieba z czasu, gdy śpię. Mysle, że to bajania dla małych niedźwiedziątek.- Darbóg potrząsnął rogatym łbem i sapnął w zadumie...
Są dwa sposoby, byś nie zasnął.- powiedział -Pierwszy to dać ci białą sierść i przenieść tam, gdzie zima nie ustaje. Drugi, to uczynić z ciebie kogoś, kto najlepiej wie, jak nie spać zimą.-
Nie pragnę wiecznej zimy,-wzdrygnął się niedźwiedź- chcę tylko móc zrozumieć, jak się wtedy żyje. Czuję, że nie jestem stworzony, by spać.
Tedy niechaj będzie.- powiedział Darbóg
Kim mnie uczynisz?- niedźwiedzia przejął dreszcz- Nie wiewiórką chyba? Darbóg stanął na tylnych kopytach i prychnął chrapami. W jednej chwili stał się nagim samcem człowieka, pozostało mu jen poroże, przez które przebijało blade słońce.
Dar przemiany jest częścią daru życia, zapomniany przez tych, co zapomnieli, że żyją. Dar ten jest podobny darowi śmierci i odradzania, bowiem i jedno i drugie jest li tylko przemianą. O tym zapomnieli już nawet bogowie zmyleni długością i trwałością i ch żywotów. Oto przemieniam cię w istotę najgroźniejszą i najstraszniejszą w całym lesie. Jest silna swoją wolą przetrwania, która jest silniejsza od ich lęku, który jest wielki. Będziesz nią do chwili, gdy obudzi się pierwszy niedźwiedź, a staniesz się nią, gdy ostatni zaśnie-
Jak możesz tak mówić o tej bezbronnej, bezwłosej istocie?- dziwił się niedźwiedź- Czy nie lepiej byłoby mi być wilkiem... choć nie w smak mi stado i słuchanie basiora... może lisem, ale to brudasy i bałaganiarze... zającem nie, bo nie potrafię żyć w strachu... ptakiem żadnym być nie chcę, bo przyzwyczajony jestem do potęgi moich ciężkich kości... trawożujem żadnym byc nie chcę, choćby najmocarniejszym, bo znów przyszłoby mi w stadzie łbem się co rusz z innymi trykać, a smak mięsa i miodu zbyt mi jeszcze miły... Ale wszystkie te istoty szybsze są, silniejsze i ostrzejsze mają zmysły po wielokroć od nagiego dwunoga...-
Darbóg zmarszczył ludzkie brwi i podniósł ludzką dłoń.
Pierwszą arogancją drapieżcy jest myśl, że jest u szczytu wszechstada. Kochasz wolność i smak mięsa z miodem – jestem najniższym z bogów, bowiem zajmuję się darowaniem. Odmówiłem esencji pierwszych żywiołów i zrozumiałem cierpienie. Twój dar powstał w chwili, gdy wypowiedziałeś życzenie. Odrzucając go, skażesz się na szereg żyć oczekiwania na następne ze mną spotkanie. A wtedy ludzie będą tak liczni, jak drzewa i wtedy nic nie zyskasz, będąc człowiekiem. Będziesz tylko bestią, wśród bestii
A jak mam żyć wśród ludzi? Oni się podobno rządzą jak wilki i jelenie. Ja nie umiem co dzień wstając, witać się i pozdrawiać, kłaniać i nozdrza zadzierać, strzec samic i nie móc odejść w knieję, gdy starość, lubo choroba dopiecze. Stado jest okrutne, jego związki faŁszywe, a zalety przechwalone...- Darbóg stanął na czterech łapach i był teraz niedźwiedziem, czarnym jak mrok jaskini. Mimowolnie niedźwiedź zadrżał i zjeżyła mu się sierść na grzbiecie. Stał przed nim myśliwy-samotnik, niedoścignione wyśnienie jego rodu, czarny duch-cień-światło niedźwiedzi przewodnik samotnych wędrówek.
Zatem będziesz musiał poznać smak czegoś nowego. To pierwsza i najważniejsza ludzka cecha – ciekawość większa od strachu. To czyni ich silnymi i brak tego zabije kiedyś wszystkich bogów, uzależni od modłów i ofiar istot krótkożyjących. By móc je wiecznie otrzymywać trzymać ich będą w niewiedzy i zalęknieniu w zamian za błogosławieństwa. Ale duch ciekawości, szukalstwa i nienasycenia czasem i przestrzenią to ludzkie przeznaczenie. Jeśli chcesz znać zimę będąc niedźwiedziem – uczyniłeś pierwszy krok, by stać się człowiekiem...- Niedźwiedź nie potrafił przeciwstawić się Darbogu pod postacią ducha-cienia-światła. W milczeniu przystał na spełnienie swego życzenia i poznał palący lękiem smak bliskości spełnienia.
.....................
Gdy tej zimy budził się drżący pod świerkiem, miał już imię. W stadzie ludzi, gdzie zagrzał miejsce nazwano go Świętoborem. Bano się go i szanowano, bowiem uznano, że skoro przychodzi z pierwszym śniegiem, a odchodzi z roztopami, to domem jego musi być knieja. Jego znajomość myśliwskich i bartnych szlaków, potężny głos i ostre zmysły zyskały mu sławę człowieka świętego. Budził lęk i zaciekawienie, gdy nadchodził. Za miód i mięso ludzie obdarzyli go wiedzą o krzesaniu ognia, którego dotąd bał się panicznie i o wyprawie skór i pleceniu płócien, które chroniły przed mrozem jego nagie ciało. By go nie urazić, nikt w stadzie, zwanym siołem lubo plemieniem nie ważył się przywdziać niedźwiedziej skóry, ni zabić niedźwiedzia od czasu, gdy widziano, jak pewnego przedwiośnia jego ślady po jednej stronie rzeki były ludzkimi, zaś po drugiej leżało już tylko jego odzienie, włócznia, nóż a ślad dalej wiódł już niedźwiedzi. Sam Świętobór nie krył, że pochodzi z niedźwiedziego rodu, co w smak było wielce plemieniu, które go cozim przyjmowało, bowiem był to znakiem, że bogowie obdarzyli ich silnym opiekunem. Mieszkał on w chacie, którą zbudowali mu dlań celowo, którą cowioseń opuszczał i cozim do niej się wprowadzał. Nie mieli sami świętego człowieka, który by za nich gadał z bogami, tedy z utęsknieniem czekali każdego jego przyjścia i aż do kolejnej zimy wynosili niedźwiedziom ofiarę z miodu i mleka i wszyscy poczęli nosić chroniciele z niedźwiedzich wizerunków i nadawać sobie imiona , co niedźwiedziej natury wołały. Zimy były u plemienia ludzkiego tłuste i bezpieczne, bowiem wszelkie kły i pazury z dala omijały chaty plemienia pachnące niedźwiedzim potem.
Drzewa wokół sioła poznaczone były pazurami a w korze ich było pełno brunatnego włosia, a ścieżki łowieckie Świętobora pełne były zwierza. Chata Świętobora zwana była zimną gawrą, gdzie mieszkał sam, bowiem nigdy nie nauczył się z nikim dzielić posłania. Zbliżały sie do niego samice, zwane żonami, zwabione nadzieją niedźwiedziego potomstwa, które rodziło się każde jesienie z rzędu, po zimach, gdy Świętobór był w siole. Były burowłose, silne i nieposłuszne, pierwej radosne i niefrasobliwe, z wiekiem coraz bardziej niezawisłe i wolnego ducha. Ich oczy były koloru żywicy, a rysy twarzy żywe i grubowate. Jen z pierwszego roku nie było ni jednego potomka świętoborzego , kiedy to zbytnio się go jeszcze bano. Wtedy to samce, zwani mężami, chcieli go ubić, lecz on wszystkich położył. Jen żony poczęły przynosić mu strawę i tym zwabiły go do sioła. Tam nauczyły go trefić włosy i brodę i odziewać się, jak też przyrządzać pokarm ogniem i wodą, oraz poznał dobrodziejstwa soli i syconego miodu, który pity w nadmiarze rozwiązywał język i uwalniał szaleństwo.
Gdy mężowie ujrzeli go odzianego, jak człowieka przestali chcieć go zabijać, a zapragnęli się od niego uczyć. Wtedy też zbudowali mu zimną gawrę i pijąc z nim miód nocami słuchali jego opowieści o Darbogu i bóstwach wszystkich zwierząt, których należy znać, jeśli się naprawdę chce znać drogi w lesie.
Od tych opowieści właśnie nazwano go również Darbożycem, choć Świętobór tłumaczył im, że nie jest synem Darboga. Była własnie kolejna zima, gdy szykowano sie na jego przyjście. Mężowie i żony wychodziły przed sioło codzień palić ognie i graĆ głośną hucbę, żeby Świętobór Darbożyc łatwiej ich odnalazł. Śpiewy, piszczałki i bębny usłyszał z daleka, gdy kora świerku obudziła go, drapiąc w bezwłose plecy.
Szedł, posiniałymi stopami brnąc w rozmokłym runie, w które wsiąkł pierwszy, słaby jeszcze śnieg. Wiatr smagał jego poczerwieniałą skórę i wtłaczał oddech z powrotem w płuca. Zgrabiałymi dłońmi odgarniał gałęzie, które smagały mokrymi razami zmarzniętą twarz.
Szedł, jak zawsze, ku dźwiekom, jak ćma ku światłu...
Przywitali go beczułką miodu, którą wychylił zrazu do połowy, ostatni łyk wylewając na swoje włosy i brodę.
Ostawił ich weselić sie, jak to czynił zawsze i okryty skórą i przyozdobiony witkowym wieńcem zimowym poszedł do zimnej gawry, gdzie gorzał dla niego ogień i leżały futra wilcze, w których spał.
Padł tam i zasnął z nieprzytomną rozkoszą witając każdą krzywiznę ściany, każdy łuk oproża, ostre krawędzie skór i nierówności klepiska, znajomo rozgrzanego wokół paleniska otoczonego kamieniami, z których każdego mógl w myslach opisać nawet teraz, gdy oczy sklejał mu miód i senność.
Gdy zasypiał dochodził go głos bębna i daleczejące bardziej i bardziej śpiewy.
I słyszał jeszcze kwilenie, ciche i choć ciche takie - dojmujące wielce.
Nie miał tylko sił, by unieść choć powiekę, by dojrzeć skąd ono...