konto usunięte

Temat: Droga do „dziś” - Felieton Marka Janowskiego

Ostatnio zganiłem tych, którzy na przesadnie wysokich obrotach przecinaja linię codzienności. Dziś postaram się uzupełnic moje „veto”, spojrzeniem bardziej konstruktywnym. Miniony listopad, zbliżający się koniec roku, jak również warunki atmosferyczne, pozwalają otrzeć się o zagadnienie ulotności.
Chwilowe choćby zatrzymanie się na - tak nie lubianej przez nas- stacji „ przemijanie”, ma tę wielka zaletę, że bezpośrednio po nim znajduje się stacja „trwanie”. Mówiąc o tym co ulotne, nie sposób nie zapytać o to, co trwa naprawdę.

Niedawno czytałem „Przypadki mojego życia” Romana Brandstaettera,w których oprócz luźnych dygresji na różne tematy, są też wspomnienia o kolegach po piórze. Są to opowieści o ludziach obdarzonych często wielkim talentem, ale rzadko życiowym szczęściem. Dramatopisarze, poeci, pasjonaci sztuki, znani w niewielkim gronie, pojawiali się na chwilę, błyskali geniuszem i znikali w zapomnieniu, bądź po drugiej stronie życia. Brandstaetter pragnie ocalić dla nas te postacie, a niekiedy opowiedzieć o nich od nowa. Dlaczego ?
Osobiście, przypatrując się tym zabiegom zapytałem samego siebie, co tak na prawdę po nas pozostaje. Co pozostaje po krótkim mgnieniu naszego życia? Jak pokierować tymi paroma chwilami, zanim śnieżny opłatek naszego istnienia roztopi się w słońcu wieczności?

Lubię sięgać do przeszłości. Pomaga mi ona zrozumieć „dzisiaj”. W czasie jednej z wizyt u mojej babci, przez pięć godzin słuchałem opowieści i historii o rodzinie. Cofnęliśmy się cztery pokolenia wstecz, aż do końca XIX wieku. Dowiedziałem się kim byli moi przodkowie i jak nigdy w życiu zapragnąłem kontynuować tę wielką epopeję, którą oni zaczęli.
Podobnie jak u Brandstaettera i we mnie zamieszkało ich zycie, dzielność, słuszne i niesłuszne wybory…
I chyba to jest to co tak naprawdę po nas pozostaje. Z całego chaosu żywotów, miejsc, sytuacji, to co najwyraźniej wrysowuje się w rzeczywistość, to są nasze wybory.
Te wielkie i te małe

Patetyczne ? Może.
Przesadne ? Niekoniecznie.

Dzisiaj człowiekowi w tej wielkiej samotności, potrzeba przynależności do tych co „przed” i „po” nim. Poczucie, ciagłości, życiowej sztafety, to cały sens tego egzystencjalnego maratonu, który najczęściej okazuje się jedynie krótkim biegiem z przeszkodami.

Rozumiem, dlaczego Polacy „chorują” na historię. Instynktownie czują, że świadomość tego skąd się przychodzi, pozwala odkryć to dokąd się idzie. Wracając do terminologii kolejowej- ci, którzy mkną „ekspresem” nigdy nie wysiądą na małej stacyjce „przmijania”, która jako jedyna prowadzi do „trwania”. Całe szczęście, oprócz tych zatraceńców, jest jeszcze całkiem sporo tych, którzy znając swoje korzenie starają się podtrzymać z nimi żywotną więź.
To do nich właśnie przesyłam teraz ciepły, przyjacielski uśmiech.



Marek Janowski