konto usunięte

Temat: Mr. O'Conor w Polsce

Zostałam zaproszona przez Miłą mi Osobę na recital fortepianowy niejakiego pana O'Conora, o którym (wstyd się przyznać) nigdy wcześniej nie słyszałam.
Sala koncertowa Akademii Muzycznej w Warszawie wypełniona była publicznością najwyższej próby. Granie przed takim audytorium jest wielkiem wyróżnieniem. Jakaś pani (proszę o wybaczenie ignorancji co do godności ww.), bardzo przejęta swoją rolą, chciała pokrótce opowiedzieć życiorys pianisty, aczkolwiek opowiedzenie kilkudziesięcioletniej kariery artystycznej w przeciągu 10 minut jest zgoła niemożliwe. I tak, wymieniając tylko najważniejsze kursy mistrzowskie, konkursy, projekty, albumy płytowe, nagrody, miejsca koncertów i tym podobne, wytworzyła wokół artysty nimb chwały niemal wiekuistej. Swoją drogą - życie imponujące.
Profesor Royal Irish Academy of Music w Dublinie wyszedł na estradę pośród gromkich oklasków (okazał się być krewkim, otyłym starszym człowiekiem z resztką białych włosów) i zasiadł do wypolerowanego Steinwaya.
Pierwszym punktem programu była Sonata Patetyczna op. 13 Ludwiga van Beethovena. Pierwszy akord był trochę za twardy, kolejne, już aksamitne, pokazały, że pianista umie się zmieniać w mgnieniu oka. Cały wstęp zagrany był z rozmysłem. Słychać było, że gra ten utwór po raz setny, że studiował go długi czas. Bardzo nieprzyjemnym i żenującym wręcz incydentem było jednak nagłe pojawienie się w sali donośnego dźwięku saksofonu. Pan O'Conor przerwał grę, spurpurowiał i wyszedł bardzo zagniewany do foyer. Najprawdopodobniej był to błąd zaplecza reżyserów dźwięku. Po chwili jednak, gdy udało się opanować sytuację, pianista wrócił i zaczął grać raz jeszcze. Jednak, czy to z powodu rozproszenia, czy z powodu złego dnia po prostu, cała sonata nie zachwyciła mnie w ani jednym momencie. Było w niej wiele ciekawych pomysłów, rozwiązań, ale dźwięk fortepianu bynajmniej nie był rozśpiewany. Zapewne Irlandczyk nie miał próby instrumentu w towarzystwie kogoś, kto pomógłby mu wydobyć dźwięk adekwatny do sali (a sala AMFC niemiłosiernie "wyciąga" najdrobniejsze szczegóły na światło dzienne).
Niemniej jednak po Beethovenie zabrzmiały cztery Impromptus Schuberta (Es, c, Ges, As), których osobiście nie darzę wielkim szacunkiem. Raz wymyślona fraza powtarzana jest w nieskończoność, czasem w innej tonacji. W mojej głowie uporczywie powracała myśl: kiedy będzie przerwa ? Być może wskazuje to na moją ignorancję, ja to sobie jednak egoistycznie tłumaczę brakiem umiejętności zainteresowania mnie - słuchaczki. Nie jest to ogólny brak umiejętności. To była wina źle dobranego ("niechwytliwego") programu, zdenerwowania pianisty (zapomniany tekst muzyczny !). Wstyd się przyznać, ale postanowiliśmy nie skorzystać z wątpliwych dobrodziejstw drugiej części koncertu (Nokturny Johna Fielda i Sonata "Waldsteinowska" Beethovena) i udaliśmy się na spacer w kierunku Placu Trzech Krzyży.
Dziś i jutro odbywają się jeszcze kursy mistrzowskie na terenie AMFC. Ciekawa jestem wrażeń studentów na temat lekcji otwartych z panem O'Conorem.
Jutro się dowiem :)