Temat: Damsko-męskie
Dobra kobieta-artykuł z FEMINOTEKI
W życiu każdej kobiety, nawet feministki, przychodzi moment, kiedy musi skonfrontować się z opinią mężczyzn na swój temat. Konfrontacje bywają rozmaite i pojawiają się w różnych kontekstach i kontaktach - społecznych, rodzinnych, zawodowych, osobistych. I właśnie te ostatnie bywają najtrudniejsze w codziennym zmaganiu się z "różnością" i dążeniu do równości płci, bo dotykają najgłębszej i najbardziej wrażliwej sfery.
Co mnie skłoniło do poruszenia tej kwestii? Otóż jedno krótkie zdanie, które wypowiedział na mój temat kolega mojego byłego faceta, kiedy to zerwałam z nim publicznie, nie mogąc dłużej znieść jego szowinistycznych zachowań i komentarzy. Dodam, że kolega ów określa się mianem samca alfa, znawcy kobiet i Casanovy. Wszystko w jednym, okraszone protekcjonalnym stosunkiem do płci tzw. pięknej. Kiedy więc uznałam towarzystwo tych panów za uwłaczające i obraźliwe i postanowiłam zabrać swoje zabawki, wyżej wymieniony Casanova pocieszał mojego ex słowami: "Ona jest zbyt inteligentna i zbyt zawzięta, żeby mogła być dobrą kobietą."
Et voila! Tutaj, drogie panie i drodzy panowie, wyłania się definicja tzw. dobrej kobiety, czyt. laski, dupy, świni, foczki, ewentualnie dziewczyny, ale na pewno nie partnerki. Do publicznej informacji podaję: dobra kobieta to osoba raczej głupia niż mądra, i raczej uległa niż dbająca o swoje prawa i potrzeby.
Taką kobietę łatwo zmanipulować, oszukać, zdradzić bez konsekwencji i poczucia winy, wmówić nieprawdę, uciszyć, zawstydzić, pokazać, gdzie jej miejsce, a przede wszystkim zademonstrować, kto tu rządzi. Dobra kobieta nie widzi świństw, nie słyszy kłamstw, nigdy ale to nigdy nie czuje gniewu czy niesmaku w stosunku do swojego mężczyzny, nie dostrzega jego zakłamania i hipokryzji... Długo jeszcze mogłabym wymieniać cechy tzw. dobrej kobiety, powiem jednak w dużym skrócie: dobra kobieta to taka, która pragnie szczęścia swojego samca alfa, a przy tym jest na tyle nierozgarnięta, żeby nie dostrzec, na ile unieszczęśliwia siebie.
Jeszcze krótki komentarz do słowa "kobieta", czyli osoba płci żeńskiej. Drogie panie, czy nie odczuwacie pewnego dyskomfortu, kiedy ktoś określa Was jako "moja kobieta"?... Bo ja tak.
Długo nie mogłam znaleźć przyczyny poczucia niezgody na to określenie; wydawało mi się, że to ten zaimek dzierżawczy "moja"; drażni mą feministyczną świadomość. Potem jednak uznałam, że powód musi być inny, bo przecież móc powiedzieć o kimś "mój mężczyzna" to wyraz zachwytu, oddania, dumy z przynależności... Pozostało więc słowo "kobieta", które przecież na pierwszy rzut oka wydaje się zupełnie neutralne i bez seksistowskiego wydźwięku. Jednak słowa mają swoją historię i swoją pamięć. Ewoluują przez stulecia, niosąc cały ładunek znaczeń i odcieni. I tak jest z ową nieszczęsną "kobietą", a jej tajemnicę pomogła mi rozgryźć moja pani promotor i słownik etymologiczny Brücknera, który przy owym problematycznym haśle podaje następującą uwagę: "W użycie weszło dopiero w XIX wieku, wypierając określenie "niewiasta". Wcześniej było mianem obelżywym, uwłaczającym, w okresie między 1550-1700 obecnym prawie wyłącznie w tzw. literaturze sowizdrzalskiej, fraszkach." Echa pobrzmiewają dzisiaj w pogardliwym "kobita", zaś ja sama pamiętam z opowieści cioć i babć, jak to będąc paniami z dużego miasta poszukiwały kobiety (do sprzątania albo do dziecka). Nie było precyzowania ich kompetencji typu: "niańka" czy "sprzątaczka". Po prostu "kobieta" i wszystko jasne.
Dziś słowo to ma faktycznie neutralne znaczenie, jednak w pewnych kontekstach przypomina o swojej niechlubnej przeszłości, zaś mówca - jak w wyżej opisanym przypadku - używa go z pewną nieuświadomioną premedytacją.
W ramach podsumowania i refleksji: opisane doświadczenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie warto być "dobrą kobietą". Pozostawiam tę rolę innych chętnym, jednocześnie przesyłając wyrazy współczucia. Sama zaś zamierzam pielęgnować moją "zbytnią" (lub też zbyteczną, jak kto woli) inteligencję i zawziętość, na pohybel samcom alfa!