Dawid C.

Dawid C. In progress... Still
:)

Temat: Latanie - a pech

Trochę tu cicho - więc zapraszam do dyskusji w kolejnym temacie.
Latanie a pech. Dziś, jak zresztą dawniej, wiele osób kwestionuje ten czynnik braku szczęścia na różna sposoby. Merytorycznych podstaw nie ma przecież żeby wskazywać na szczęście, albo jego brak, jako bezwzględny czynnik decydujący o powodzeniu operacji, życiu czy śmierci.

Lotnicy jednak swoje wiedzieli - przesądni byli. Znany kronikarz polskiego lotnictwa na Zachodzie, Bohdan Arct, opisuje przecież sytuacje, w których maszyny o pewnych oznaczeniach były, po prostu, pechowe. Pisze również o tym, że jeśli pilot latał na samolocie z jakimś kodem - to zmiana często przynosiła pecha. Niestety - ten polski przedwojenny oficer rezerwy, który został, jako pierwsza taka osoba, dowódcą dywizjonu w PSP na Zachodzie, sam zapomniał o własnej dobrej radzie. Poprowadził dywizjon do niby miłego i prostego lotu w Mustangu, który był oznaczony nie jego literą (niemal już jechał na urlop, samolot miał iść na przegląd, a kapitan zdecydował, żeby prze4nieść jego ekwipunek z "A" którą zwykle latał na "B" którą nie latał chyba nigdy). Efekt? Silnik mu nawalił nad Holandią - i wylądował w obozie jeńców. Ale miał szczęście - w porównaniu z innymi. W obozie jeńców spotkał zresztą dwóch lotników z bombowców, jednego z USAAF i jednego z RAF, którzy musieli skakać ze znacznej wysokości (kilka tysięcy metrów) - i przeżyli, choć skakali bez spadochronów...

Wielu lotników jednak nie miało tyle szczęścia. Odejście od pewnego rodzaju rutyny przyniosło im pecha. Śmiertelnego.
Pierwszy przypadek jaki podam - to bosman Honda, latający jako skrzydłowy Saburo Sakai, myśliwca znanego z tego, że nigdy żaden z lecących z nim skrzydłowych nie zginął w walce. W czasie stacjonowania w Lae chorąży Wataru Handa, weteran znad Chin i znany już wówczas as, poprosił Sakai, aby ten "użyczył" mu swego najlepszego skrzydłowego na lot nad Port Moresby, gdzie japoński dywizjon myśliwski z Lae zjawiał się wówczas niemal codziennie. Sakai problemu nie widział, jednak Honda nie chciał lecieć. Przekonany przez przyjaciela - poleciał. I nie wrócił. Chorąży Handa nigdy sobie tego nie wybaczył - po jego śmierci, lata po wojnie, Saburo Sakai otrzymał list od jego żony. Kobieta napisała do słynnego japońskiego asa ostatnie słowa męża: "przez całe życie walczyłem dzielnie, ale tego, co uczyniłem w Lae, nigdy sobie nie wybaczę...".

Drugi z takich przykładów, a właściwie trzeci, jeśli liczyć Bohdana Arcta, to przypadek niemieckiego lotnika, radiotelegrafisty i strzelca, który na co dzień latał z Hansem-Ulrichem Rudlem (leciał z nim również na atakowanie "Marata"). Dwa dni po zwycięskim ataku na "Marata" radiooperator i strzelec Rudla, Alfred Scharnovski, poleciał na kolejne atakowanie radzieckich okrętów jako jedna załoga z dowódcą jednostki III/StG 2, Ernstem Steenem. Stukas Kommandeura został trafiony pociskiem 40 mm, wskutek czego niemiecki bombowiec wpadł do morza - i nikt z tej załogi ataku nie przeżył.

Ostatni przykład to Ludwik Paszkiewicz, pilot z 303 Dywizjonu. Przed lotem 27 września ten wesoły, zazwyczaj, człowiek chodził bardzo ponury, jakby miał jakieś przeczucia. Nie zawiodły go - niestety. Trzech Polaków zostało zestrzelonych, dwóch,w tym i on, zginęło...
Znacie podobne przykłady? Zapraszam do dyskusji.Dawid C. edytował(a) ten post dnia 30.07.12 o godzinie 20:34