Temat: Kontrakt czy umowa o pracę?
Jarek Żeliński:
"pod klucz" jest zawsze (klient zamawiając oczekuje produktu, pomijam tu to czy potrafi go sam zdefiniować) tylko "albo jesteśmy zasobem" albo "mającym wizję"... rolą tego drugiego jest "właściwie" użyć zasobów (bo nie ma nic złego w byciu zasobem).
Oczywiście, że nie ma. Tylko jeżeli ktoś wyraźnie określa, że chce kupić wysokowydajną koparkę bo własna łopata już nie na te czasy, to niech nie oczekuje że koparka zacznie go wyręczać w prowadzeniu... jeżeli "klient" chce przy sobie zatrzymać całość decyzji, to może co najwyżej egzekwować samą realizację, ale pretensje o jakość tych decyzji niech kieruje wyłącznie do siebie.
Jarek Żeliński:
Wyobraźcie sobie developera, któremu pozwolono zaprojektować dom samemu i realizować tę inwestycje metodą "czas i materiał"...
Hm... albo analogia nie najlepsza, albo moje zrozumienie... bo z przekory bym zapytał - to jacyś pracują inaczej ? :)
Jarek Żeliński:
(pomijam biurokrację) owszem, "agencyjny" od pracownika etatowego różni się tym, że "odejdzie" i nie będzie konsumował skutków - oczywiście to nie jego wina a metody...
Oj, będzie konsumował - co jak co, ale w Polsce rynek jest mały i nawet w większych miastach jest dla osób nieco bardziej (10+ lat) osadzonych w branży kwestią 1-2 telefonów zweryfikowanie tego, co ktoś (etatowy, agencyjny, freelancer) po sobie zostawił. Im większa specjalizacja, tym łatwiej - sam to obserwowałem jeszcze na studiach, na praktyce...
Poza tym, rzadko bo rzadko, ale czasem trafia się na rozmowach co przytomniejszy manager który zadaje pytanie "co Pan ZROBIŁ" a nie "co Pan robił", "czym się Pan zajmował". I wtedy jest w interesie "tymczasowca" (czy sobiepana, czy agencyjnego) aby mieć co odpowiedzieć i jak, najlepiej jeszcze zgodnie z prawdą - bo przy nietrywialnych zleceniach zazwyczaj klient będzie o efektach starań przesłuchiwanego wiedział zapewne więcej niż sam zainteresowany...
Jarek Żeliński:
biurokracja czemuś służy...
Kontrola i pomiar oczywiście powinny być, ale naprawdę najczęściej biurokracja służy wyłącznie sobie...
Jarek Żeliński:
ale to niczego i nikogo nie usprawiedliwia...
Jasne, że nie. Natomiast w zależności od zorganizowania projektu, wystarczy jeden we właściwym miejscu, aby reszta przy najlepszych chęciach nie miała co robić.
Jarek Żeliński:
problem z projektami "tak zwanymi agilowymi" polega na tym, że w momencie rozpoczęcia realizacji projektu nie istnieje opis tego co ma powstać
Ten właśnie problem, w zamierzeniu, metodyki lekkie miały przecież łagodzić.
Natomiast są stosowanie w celu odwrotnym - niejako wygenerowania i rozdmuchania tego problemu...
Jarek Żeliński:
skutek: w sądzie (jak pojawi się spór, a nie raz pojawia się jak nic lub prawie nic nie powstanie) klienci zawsze przegrywają z wykonawcą, bo nie ma z czym (opis dzieła jakie ma powstać w umowie) porównać tego co zostało dostarczone (o ile zostało) ...
Tu się pojawia kwestia zaufania - zazwyczaj niskiego - do własnych ludzi zarówno przez dostawcę jak i klienta. Czasem o podłożu personalnym, czasem instytucjonalnym, czasem mieszaniną. Często naprawdę będzie szybciej i lepiej gdy dwóch fachowców z obu stron się dogada - albo przynajmniej nakreśli jakieś ramy rozwiązania - w zakresie dopuszczonym przez zwierzchników. Naprawdę niewiele jest miejsc, gdy trzeba każdy detal zatwierdzać na wielogodzinnych spotkaniach - określenie
zaprojektowane przez komitet nie wzięło się z niczego. I dlatego bardzo sobie cenię wspomniany film "Pentagon Wars"...
Jarek Żeliński:
tu akurat, co zawsze powtarzam, jest to problem sponsora projektu, który nie raz nie dorósł do jego inicjowania... po drugie wykonawca bardzo często celowo nie informuje sponsora projektu o "stanie rzeczy" bo nie jest w jego interesie, czytaj: należy za wszelką cenę utrzymać sytuację w której ktoś wydaje nie swoje pieniądze.
tu wkraczamy w sferę etyki...
W pewnym sensie, nie tylko etyki ale ogólnie - mówiąc górnolotnie - paradygmatu ekonomicznego.
Poniekąd takie pseudoracjonalne zachowania wymusza Państwo w gospodarce: za oszczędzanie karze
(podatki spadkowe, "podatek Belki", w dodatku wymagający na lokacie firmowej ręcznego rozliczenia) za wydatki nagradza ("odliczanie kosztów"). I taki model kaskaduje się dół...
Kiedyś znalazłem wartościowy artykuł, który pewne rzeczy ładnie podsumowywał:
http://notatnik.mekk.waw.pl/archives/69-Czemu_drozsze_...
Dlatego niektóre "rodzinne" koncerny nie pchają się na giełdy, albo przynajmniej nie na wszystkie - aby nie stać się niewolnikami sprawozdań kwartalnych.