Temat: Humaniści vs inżynierowie - szanse na rynku pracy
Andrzej Walczak:
Nie wiem skąd taka wiedza o gwarancjach znalezienia pracy - tego to raczej nikt panu nie zagwarantuje. Na to składa się dużo więcej czynników niż tylko ukończenie studiów.
Ma Pan absolutną rację, ale bardzo często uczelnie techniczne w materiałach rekrutacyjnych oraz wiele artykułów pisze wprost lub chociażby sugeruje, że właśnie tak jest.
W rzeczywistości studia techniczne są takim samym krokiem do przyszłej kariery jak studia ekonomiczne, medyczne, czy nawet humanistyczne. Mi po prostu cały czas chodzi o to, że niezależnie czy inżynierów rzeczywiście brakuje, czy nie, nie powinno się wprowadzać młodych ludzi świadomie w błąd, gdy mają dokonać wyboru kierunku w którym chcą podążać.
Gdyby w Polsce była gloryfikacja pracy inżynierów to zarabialibyśmy przeciętnie po 7000-8000 na rękę a nie ze 3000-3500.
Owszem, z zarobkami tak jest, ale proszę się zainteresować od czasu do czasu pojawiającymi się artykułami dotyczącymi pracy i perspektyw po różnych typach uczelni.
Zawsze przedstawia się uczelnie techniczną jako praktycznie gwarantującą pracę w wyuczonym zawodzie, a humanistyczną jako praktycznie pewne bezrobocie. Jednak w rzeczywistości w obu przypadkach na to co na absolwenta czeka, nie wpływa sam typ uczelni, ale to co dany absolwent sobą reprezentuje.
Tylko co młody człowiek wybierający studia ma zrobić pod takim naporem propagandy? Idzie tam gdzie media sugerują najlepsze perspektywy. Kiedyś promowano "zarządzanie i marketing" jako pewną drogę do kariery, później były to kierunki ekonomiczne, bo miało ekonomistów brakować, a teraz są to kierunki techniczne, często takie, które już od lat na brak chętnych nie mogą narzekać.
Moim zdaniem zamiast programów dofinansowywania studiów technicznych należałoby wprowadzić pełnopłatne studia. To skutecznie zastopowałoby produkcję ludzi z wyższym wykształceniem takich co to właśnie myślą że jak będą studia to i praca będzie łatwa lekka i przyjemna.
Owszem, popieram taki pomysł. Moim zdaniem tylko dwa rozwiązania byłyby w stanie uzdrowić nasz system szkolnictwa wyższego w tej chwili.
Pierwsze, to właśnie pełnopłatne studia, ale z odpowiednim systemem kredytów i stypendiów dla najlepszych, które pomagałyby na takich studiach się utrzymać.
Drugie natomiast, to studia finansowane przez państwo, ale nie od "łebka", a w zależności od jakości kształcenia jaką dana uczelnia jest w stanie zagwarantować oraz od rzeczywistego zapotrzebowania na absolwentów. Mam na myśli absolwentów w sensie ludzi tuż po studiach, a nie częściowo fikcyjnego zapotrzebowania na konkretnych fachowców, którzy musieliby się pojawić z powietrza, żeby je zaspokoić.
Paragoksem jest to że łatwiej jest teraz znaleźć pracę po szkole średniej niż po studiach :)
Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że studia sa na poziomie dawnych techników - mówię tu o mechanice, czy elektryce bo te dziedziny jestem w stanie porównać. Chodzi mi o wiedzę jaką się uzyskuje po zakończeniu studiów i jaką miał kiedyś technik po ukończeniu technikum. Niestety technika ktoś "mądry" zlikwidował.
Technika są, ale teraz zostały sprowadzone do roli zawodówek. Dawniej wypuszczały one fachowców, rzeczywiście takich, którzy danym zawodem chcieli się zajmować. Teraz pałeczkę przejęły studia techniczne, gdzie ponad 3/4 osób pcha się po ogólniakach nie mając pojęcia o danym zawodzie, "bo coś studiować trzeba" jak sporo osób myśli.
Na dodatek likwidacja egzaminów wstępnych, choć idealistycznie słuszna, w praktyce prowadzi do tego, że na polibudę dostają się ludzie, którzy wcale na niej nie chcieli i nie powinni być. Ktoś próbuje się dostać na 5, albo i więcej różnych kierunków, nie udaje mu się na wymarzone np. Finanse i Rachunkowość, a dostaje się za to powiedzmy na Inżynierie Środowiska, to już idzie na te studia, bo nie ma lepszego pomysłu na życie. Tylko jakie są szanse, że w takim człowieku uda się wzbudzić zainteresowanie zawodem? Chyba nie trudno przewidzieć jakim inżynierem później będzie.
Swego czasu w biurze, w którym pracowałem przyjęto dwóch praktykantów z wydziału mechanicznego.
- jeden był zainteresowany tylko jak najszybszym opuszczeniem miejsca praktyki i wpisem do zeszytu
- drugi nie wiedział czy będą na energetyce to chce pracować przy parze, konstrukcjach stalowych, pipingu czy wentylacji.
Obaj nie pytali o cokolwiek. Niby wszystko wiedzący, wszystko trzeba było po nich poprawiać.
Za praktyki dostali kasę, a szef powiedział że nigdy więcej praktykantów czy młodego inż. zaraz po szkole.
Biuro nie bylo duże bo zatrudniało 40 inżynierów o różnym stażu. I takie firmy najszybciej się zrażają do zatrudniania młodych inżynierów.
Niestety my (młodzi inżynierowie) sami sobie psujemy rynek, a dokładnie właśnie takie czarne owce prześlizgujące się przez system edukacji. Tak naprawdę ciężko jest ocenić przy pierwszym kontakcie, czy z kogoś będzie dobry inżynier czy nie. Natomiast prawie każdy jak będzie chciał dostać pracę, czy nawet tylko praktykę, będzie oczywiście opowiadał jak to się wszystkim interesuje, chce się uczyć, itd. Czyli będzie mówił dokładnie to co pracodawca chce usłyszeć.
Gdy właśnie, jak w przypadku tej Pana firmy, pracodawca raz się na coś takiego natnie, to następnym razem, nawet gdy przyjdzie student/absolwent ze szczerym zamiarem pracy, pracodawca go po prostu nie zatrudni, bo nie ma zamiaru ryzykować kolejnych problemów.