Temat: Humaniści vs inżynierowie - szanse na rynku pracy
Andrzej Pieniazek:
No ale o co w koncu chodzi? Nie powinnismy dyskutowac pojedynczych przypadkow lecz sytuacje rynkowa, a statystyki sa nieublagane, inzynierow brakuje i tyle.
Statystyka jest ważna i nieubłagana, ale pod warunkiem, że nie wysnuwa się z niej tylko wniosków, które akurat pasują dla udowodnienia jakiejś tezy zapominając (albo specjalnie pomijając) o jej głębszej interpretacji.
Mi cały czas chodzi o to, że inżynierów owszem brakuje, ale brakuje takich, których chcą pracodawcy, a nie takich których produkują uczelnie.
Gdyby chodziło np. o zbyt małą ilość radców prawnych, to Pana zdaniem co byłoby rozwiązaniem problemu? Zwiększenie ilości studentów na kierunkach prawniczych? Nie, bo ich i tak jest za dużo, a problem tkwi w tym ilu z nich udaje się dostać na aplikację. Z inżynierami jest podobnie.
Ja nie piszę o sobie, ale o tym co widzę obecnie z własnej perspektywy i wśród wielu kolegów wchodzących teraz na rynek. Obecna propaganda, której Pan też jak widzę przyklaskuje, przedstawia sytuację tak, że na inżyniera czeka pełno ofert pracy, wysokie zarobki, itp. Jednak z perspektywy absolwenta tego wcale tak nie widać, bo na to można liczyć dopiero jak się już zrobi karierę. Gwarantuje Panu, że będąc na miejscu pracodawcy i szukając absolwenta kierunku technicznego, mógłby Pan do woli przebierać w kandydatach do pracy. Problem tylko tkwiłby w tym, że zapewne żaden z tych kandydatów nie pasowałby do Pańskich oczekiwań.
Andrzej Pieniazek:Pojedyncze firmy moga miec rozne filozofie ale kazdy "normalny" pracodawca zdaje sobie z tego sprawe, ze zycie polega na tym, ze na rynku pracy ciagle pojawiaja sie nowi absolwenci bez wiekszego doswiadczenia, ktorzy kiedys stana sie fachowcami. Jak ktos bedzie sie upieral, ze potrzebuje tylko fachowcow z doswiadczeniem to zycie go kiedys i tak ukarze.
Jest Pan chyba idealistą i lubi oglądać wyidealizowaną wersję świata. W teorii wszystko wygląda pięknie, pracodawca chce fachowca, to wie, że musi go sobie wyszkolić i właśnie to robi. Proszę się teraz postawić w sytuacji pracodawcy chcącego zatrudnić inżyniera, szczególnie w przypadku mniejszych firm, niedysponujących takimi środkami jak duże koncerny.
Szkolenie inżyniera do względnej przydatności, to 1-2 lata, a do objęcia samodzielnego kierowniczego stanowiska, moim zdaniem min. z 5 lat (prawne minimum to niby 2 lata wymagane do uprawnień).
Decyduje się Pan wyszkolić takiego człowieka i co? On po tych 5 latach mówi: Do widzenia, konkurencja daje mi o 50% więcej kasy, bo potrzebują kierownika od zaraz, a nie chcieli się bawić w szkolenie.
Zostaje Pan jako pracodawca na lodzie i co dalej? Kończy się idealistyczne myślenie z kategorii "dla dobra branży" i zaczyna się myślenie "co mi się bardziej opłaca", więc następnym razem próbuje się podkupić kogoś konkurencji zamiast znowu bawić w szkolenie kogoś.
W większej skali efekt jest taki, że szkoli się mniej inżynierów w kierunku poszukiwanym przez pracodawców, rośnie popyt na "poszukiwanych" inżynierów i narzeka się na ich brak, choć absolwentów jest pod dostatkiem. Czyli pojawia się dokładnie taka sytuacja z jaką teraz mamy do czynienia.