Temat: Czerwony Krystaliczny Wąż
Anna Rataj:
Siła instynktu
Dziś otwieram się na sygnały dawane mi przez ciało. Dziś poznam jego mowę, nie przeoczę żadnego znaku i nie zlekceważę żadnego symptomu. Dzisiaj zrewiduję sposób odżywiania i zastanowię się, co dają mi szkodliwe nawyki(maya.net.pl).
Mój poziom duchowy wyznacza dziś kondycja mojego ciała. Dziś ciało jest mapą która pokazuje jakim szlakiem należy teraz podążyć.
Dziś sięgam do świata instynktów i tak spróbuje działać.
Pytania:
Czy słyszę co mówi mi moje ciało?
Czy nie obawiam się i przez to nie zagłuszam moich instynktów?
Czego dotyczą te moje najpierwotniejsze instynktowne emocje?
Nasz najmłoszy syn ma urodzeniwy ten KIN.
Urodził się w dniu urodzin Konfucjusza. 27.08.1998r.
Był to także dzień wielkiego święta Khordatsaal w Indiach.
W momencie Jego wcielenia usłyszałem w medytacji zachodzącego słońca: Daję ci to dziecko, jako wyraz Miłości.
Dziękuję Bogu za Wszystkie Łaski, jakimi mnie obdarza.
...A było to tak.
MISTERIUM KOTA
Misterium kota
Wczesna jesień 1993 r. była przepięknej urody. Wracałem z Wrocławia pociągiem
przez Warszawę do domu. W Warszawie miałem przesiadkę do auta, które z oszczędności zostawiłem pod blokiem niedaleko dworca. W bloku tym mieszka moja chrzestna matka, ciocia Wisia. Wysiadłem na dworcu Wschodnim już
po zmroku i szczęśliwy dziarsko szedłem do cioci, by podzielić się radością jaką niesie ze sobą szczęście.
Przechodząc zaułkami Pragi w kierunku ulicy Panieńskiej usłyszałem krzykliwe, ostre miauczenie kota,
które przetłumaczyło mi się: POCZEKAJ !! Spojrzałem w kierunku głosu. Kot stał ok, 5o m. ode mnie
we wnęce po wyjętym oknie remontowanego kapitalnie domu. Było to okno wysokiego
parteru. Do połowy wysokości sięgał gruz wyrzucony ze środka. Powiedziałem do niego
jak do kolegi: Potrzebujemy kota, jak chcesz ze mną jechać, to skocz, nie jest wysoko.
Kot skoczył i przybiegł do mnie. Zastanowiłem się dlaczego
tak się z nim skolegowałem. Po cudzie we Wrocławiu tamtego dnia aury wyłaniały mi się
co chwilę lecz zawsze nieoczekiwanie, wybiórczo. Kot miał białą, przechodzącą w jasno
błękitną. Otarł się o moje nogi i zdziwiłem się. Zaczął obchodzić moje stopy znakiem
nieskończoności. Przyglądałem się jemu dokładniej. Srebrzysty w granatowe prążki,
idealnie dokładnie symetryczne. (W domu dopatrzyłem się jeszcze białych "skarpetek"
i białej plamki na piersi.) Włożyłem kotka do torby, zasunąłem suwak do połowy.
To był jednak kotek, jego wiek oceniłem na sześć miesięcy. Dał się ponieść, ale przed
samym autem wydrapał się z torby i pobiegł w krzaki. Idę po klucze, za 15-cie minut
jadę, jak chcesz jechać, to poczekaj - powiedziałem do kotka, którego już nie widziałem.
Ciocia wypuściła mnie po kolacji i kolejnej kawie tego dnia, po godzinie.
Zapomniałem też o kotku. Otworzyłem drzwi auta, kotek zamiauczał, czekał pod autem.
Posadziłem go na przednim siedzeniu pasażera. Po ruszeniu w drogę zszedł niżej,
zwinął się w kłębek i nie przeszkadzał. Po stu km. jazdy, o północy byliśmy w domu,
w naszej chacie. Mieszkaliśmy w pięcioro, z żoną i dwoma córeczkami. Zuzanka miała
2 lata i 2 m-ce, Janinka 5 m-cy. Mieszkała z nami Basia S, która się nami wszystkimi
opiekowała.O godzinie siódmej wstała Zuzanka, zobaczyła kotka i podbiegli do siebie.
Znają się, pomyślałem. O!! ZYZIO!! - zawołała Zuzanka. -To wy się znacie? Zapytałem.
Popatrzyła mi prosto w oczy i z powagą odpowiedziała: Tatusiu,my się ZAWSZE znamy.
Pomyślałem, że Zyzio to pewnie jeden z mistrzów, któremu zachciało się być , lub musiał
jeszcze być kotem... Zyzio dojrzewał bardzo szybko na bezmięsnym i bezrybnym jedzeniu.
Od pierwszego dnia uwzięły się na niego okoliczne kundelki i przez pierwszy miesiąc
pobytu u nas często zdejmowałem go z dachu chaty. Wdrapać się tam szybko po krzaku bzu
umiał ale zejść później już nie. Kończyła się jesień. Zyzio zaprzyjaźnił się nawet z naszą
suczką Sunią, z którą "darł koty" od początku pobytu u nas, od czasu ustalenia swojego
miejsca w hierarchii. Sunia, gdy pierwszy raz zobaczyła Zyzia, rzuciła się gniewnie na niego,
siedzącego na jej miejscu przy piecu. Zyzio przysiadł i gdy podbiegła wyciągnął prawą łapkę
i drapnął ją lekko w nos. Ze skowytem uciekła. Hierarchia została ustalona, Zyzio w domu,
Sunia na dworze.
W jeden z ostatnich cieplejszych dni robiłem przepierkę ręcznie na dworze przed domem.
Żona z Basią i Zuzanką były na spacerze w lesie, Janinka spała w wózku w domu.
Nagle zadrżałem, gdzie Zyzio.. Podejrzana cisza wokół, drzwi otwarte. Wszedłem cicho,
a szybko do domu. W pokoju na wózeczku stał Zyzio i lizał krtań Janinki.
Podniosły się moje wibracje. Co robisz, zapytałem. Spojrzał na mnie spokojnie.
Uciszyły się moje emocje, natchnienie zostało. Tak trzeba, odpowiedział mi wzrokiem
i ułożył się w aureolę wokół głowy dalej śpiącej Janinki. Po kilku sekundach zaproponowałem
kategorycznie: Zmiataj stąd. Podniósł się delikatnie, przeszedł po brzegu wózka, z gracją zeskoczył
i wybiegł. Córeczka dalej spała, więc wyszedłem śpiewając Manasa...dokończyć przepierkę.
Zyzio zwiał. Wrócili domownicy, opowiedziałem im zdarzenie. Po dwu godzinach
usłyszeliśmy rozżalone wołanie Zyzia. Był to głos rozpaczy, tak jakby go coś przygniotło
lub nie mógł udźwignąć zbyt wielkiego ciężaru. Zdziwiony wybiegłem na ratunek.
30 m. dalej zobaczyłem Zyzia jak taszczy do chaty... kawał żeber nieładnie pachnących.
Chwiał się i przewracał ze złością, że nie daje rady, skowyczał i darł się.
Przydepnąłem jego ciężar, z trudem oderwał się od niego. Szkliste oczy, chwiejny chód
powiedziały mi, że podjadł sobie wyłożonej trucizny. Usiadł, siedział bokiem, tylne łapki
odmówiły już posłuszeństwa. Chciałem go wziąć na ręce ale zawarczał na mnie.
Zastanawiałem się co zrobić. Zyzio na przednich łapkach zaczął "iść" ciągnąc resztę ciała
już bezwładną. Otrząsnąłem się trochę z wrażenia i wziąłem do pracy. Z szopy przyniosłem
pudło po bananach, wymościłem i postawiłem koło pieca w kuchni. Zakopałem "prezent"
dla Zyzia, by się nie przysłużył Suni, czy okolicznym kundelkom. ..A Zyzio "szedł" coraz wolniej.
Przed progiem zasłabł. Pozwolił się przenieść, przez drugi też. Ostrożnie włożyłem go do pudła,
próbowałem go napoić mlekiem. Już nie przełykał. Zuzanka jak zwykle coś rysowała, kobiety
zajęte Janinką, a Zyzio umierał. Szybko pokojarzyłem fakty. A teraz to! -Pomyślałem i włączyłem
taśmę z mantrą 108 IMION BOGA, intonowaną pięknym męskim głosem. Po kilku sekundach Zyzio
zaczął śpiewać. Słuchaliśmy wszyscy. Zyzio żył, nastawiłem drugą kasetę: Sai Baba śpiewający z dziećmi.
Zyzio śpiewał razem z nimi, my milczeliśmy. Przy ostatnim tonie zmarł. Zuzanka skończyła
rysować, podeszła do pudełka. O, Zyzio śpi, powiedziała. Nie, umarł. -sprostowałem.
Zapytaj Sai Baby, gdzie poszedł, poprosiłem. Siedzi (pokazała na prawe ramię Sai Baby na zdjęciu),
Z_Y_J_E_,dodała.
Bądż człowiekiem, życzyłem kotu na dalszą DROGĘ.
Po pięciu latach w moim następnym związku małżeńskim urodził się syn z uszkodzonym
chromosomem, syndrom: KOCI KRZYK.(Krzyk Kota).
Urodzony w dzień urodzin Konfucjusza, był to także dzień przechodniego hinduskiego
święta Khordatsaal, numerologicznie z podsumowania 44.
_________________
Od 2 lat jest w pięknym ośrodku, kochający wszystkich, kochany przez wszystkich. ...Temu da zabawkę, tamtego pogłaska...
Zabierany do nas, drugiego Jego domu, po kilku dniach chce wracać.
Jedna jest tylko Miłość, jeden rodzaj. (Bardzo stary napis grubym pędzlem na starej stodole w Brzezinkach k/Pionek)