Temat: Zwiazki partnerskie odrzucone - dobrze/ zle?
Łukasz Bartodziejski:
Konkretne zobowiazania ktore narzucasz sobie sam wchodzac w malzenstwo z wlasnej nieprzymuszonej woli.
Dlaczego malzenstwo ma byc czyms lepszym i tylko poprzez malzenstwo masz miec dostęp do pewnych praw?
Wyjaśniłem to.
Sorry ale dla mnie przyklad z koncertem jest bezsensu. Raczej powinno byc chcesz sie dostac na koncert ale zamiast konkretnego biletu masz inny - problem w tym ze twoj bilet rozni sie tylko kolorem , ale kosztuje tyle samo i dziala na takich samych zasadach. Ale organizator mowi ze nie bo teraz obowiazuje kolor inny niz twoj bilet ma.
Czyli rozumiem, że wyznajesz zasadę, że na bilecie komunikacji miejskiej z Warszawy chcesz legalnie jeździć tramwajami w Poznaniu?
Może inny przykład. Dziś mało kogo stać na kupno własnego mieszkania/domu za gotówkę. Więc wyjść jest kilka. Albo do końca życia mieszkasz z rodzicami, albo przeprowadzasz się do wynajętego lokum - albo bierzesz kredyt (pomijam rozwiązania typu mieszkanie na dworcu, pod mostem czy w przytułkach dla ludzi bezdomnych). Każde z tych rozwiązań ma strony pozytywne i negatywne, każde jest skonstruowane na zasadzie "coś za coś" (mieszkasz z rodzicami = znosisz ich ingerowanie we wszystko, płacisz za wynajem = wywalasz pieniądze w błoto, bierzesz kredyt = mieszkasz u siebie, ale w razie zaprzestania płacenia rat konsekwencje będą o wiele poważniejsze niż w przypadku tych dwóch wcześniejszych rozwiązań).
Do wyboru któregoś z ww. rozwiązań masz najczęściej pełną dowolność.
Jak dla mnie związki partnerskie to rozwiązanie na zasadzie "chcę mieszkać bo mi się należy, nie chcę płacić, nie chcę żeby ktoś mnie ścigał, nie chcę żeby ktoś mi się wtrącał".
Sorry - tak się nie da. I byłoby to cholernie niesprawiedliwe.
Po pierwsze stereotypizujesz i to na maksa.
Tak? W którym miejscu?
Sa malzenstwa ktore rozpadaja sie z hukiem w pierwszym roku , sa takie ktore rozpadaja sie po cichu , sa takie ktore sie nie rozpadaja w ogole i super.
Ależ oczywiście.
Tylko nie wiem czy zauważyłeś, że rodzina to tzw. podstawowa komórka społeczna od tysięcy lat. Fundament. Wiesz co się dzieje jak się fundament za bardzo osłabi?
Rozumiem ze ty chcesz by ludzie mieli de facto GORZEJ W ZYCIU bo jezeli stwierdzą ze jednak nie chcą byc z tą osobą to musza przejsc przez slaby proces ( kłótnie, sceny, awantury, babranie się...) wiec lepiej sie nie rozwodzic i niech sobie rosnie frustracja?
Źle rozumiesz.
Więź formalna scala ludzi. Nie możesz sobie w każdej chwili, będąc mężem, zabrać swoich zabawek i iść na swoje podwórko.
Wiesz ile par rozstawało się po jakichś większych awanturach? Multum.
Wiesz ile małżeństw jednak jakoś się docierało, wyjaśniało sobie pewne rzeczy, żyło ze sobą i budowało więź - bo właśnie to ich powstrzymało że mają ślub? Też multum.
W każdym małżeństwie są chwile lepsze i gorsze, wręcz bardzo dobre i bardzo złe. Ale często właśnie świadomość konsekwencji związanych z rozwodem zmusza ludzi do myślenia i do zmieniania się dla drugiej osoby - choć teraz coraz z tym ciężej. Kiedyś było tak, że małżonkowie musieli się najczęściej dogadać, bo rozwód był czymś, co sprowadzało na człowieka odium. Dziś jest coraz częściej tak, że ludzie się rozwodzą bo im się partner znudził i trzeba na nowszy model wymienić. A coraz o to łatwiej.
W mojej opinii wprowadzenie związków partnerskich to sankcjonowanie niedojrzałości emocjonalnej i braku poczucia odpowiedzialności za druga osobę.
Wcześniej podejście na zasadzie "jestem jaki/a jestem" było tępione. Wiele instytucji (od KK do KC) mówiło ludziom "nie jesteś sam/a, żyjesz wśród ludzi - i nie jesteś ideałem, powinieneś/powinnaś się zmieniać". A dziś jest pełen lans podejścia do życia na zasadzie: "jestem jaki/a jestem - niech inni dostosowują się do mnie, bo ja się zmieniać nie zamierzam". A jak ktoś przeciw takiemu podejściu protestuje - to od razu zostaje zakrzykiwany (że ogranicza świętą wolność) albo obdarzany chamskimi niejednokrotnie uwagami i epitetami.
"zaraz - po co sobie komplikować życie skoro nie trzeba?"
Lepiej sobie komplikowac?
Czy tak mam to rozumiec Dawid?
Nie.
Ja tylko staram się wytłumaczyć że życie to nie reklama produktów z Biedronki: "najwyższa jakość za najniższą cenę".
Bo jezeli ludzie sie kochaja to czy zwiazek partnerski czy nie - beda sie kochac.
Jezeli ludzie sa dojrzali to nie bedzie to mialo dla nich znaczenia. Czy naprawde musimy narzucac innym i de facto sobie samym zewnetrzne ramy bo jestesmy tak niedojrzali ze nie umiemy bez tego razem z parnterem koegzystowac?
Cały czas nie łapiesz - ja nie mam nic przeciw temu, że ktoś sobie na kocią łapę żyje! Sam tak żyję - ale jestem na tyle uczciwy żeby się nie domagać od państwa tego, że mój związek ma mieć takie same prawa jak małżeństwo. Jak będę chciał mieć te prawa - wezmę ślub. I tyle!
Wiesz po co wymyślono narzeczeństwo?
Jezeli ktos potrzebuje bata zeby żył - to spoko ale czemu narzucamy go innym zabraniajac im innych form parnterskich?
Czy spadek slubow to twoj problem Dawid? Nie kosciola , parlamentu - ale twoj osobisty problem?
To problem społeczny.
A ja nie będę się zachowywał na zasadzie "skoro mnie to nie dotyczy - to mi to wisi".
I nie próbuj ustawiać mnie po jakiejś stronie barykady. Ja nie jestem przeciw wolnym związkom. Jestem przeciw szkodliwemu mnożeniu bytów.
Czy to cie jakos dotyka?
Watpie.
i wątpie zeby mialo to na ciebie wplyw.
Mam wrazenie ze twoim problemem jest to ze ktos bedzie mial latwiej w zyciu niz ktos kto wzial slub.
Moze sie myle - wyjasnij.
Zwykła uczciwość - jak Ci wcześniej wyjaśniałem.
Juz nigdzie bo wyjasniles mi to dziekuje.
Proszę bardzo.