Temat: z życia wzięte !
Imprezka jakie co tydzień urządzamy. Alkohol, fajeczki, muza się sączy, laski przy innych stolikach udają, że solo dzisiaj wieczór... A ja mamusi obiecałem, że od tego tygodnia już nie sponiewieram się i nie wezmę piwska do gęby. Niestety - dzień w pracy parszywy, ale "utarg" był ponadprzeciętny więc trzeba było to oblać. "Ale tylko jedno, pół godzinki literackiej konwersacji i zostawiam kolegów, bo mamusia najważniejsza. Daje przecież schronienie staremu zagorzałemu kawalerowi ;-)".
Wpadam do lokalu, a tam kobietki równiutko wymieszane z kompanami, którzy podniesionymi rękami radowali się, że wszedłem w najodpowiedniejszym momencie.
Obietnice złożone mamusi, prysły wraz z delikatnym szumkiem i błogością stanu po pierwszym szybkim browarku.
To była jedna z przedniejszych imprez jakie w ostatnim okresie mi się trafiły i to nie była tylko moja opinia. Wychodząc i żegnając się z "przyjaciółmi" już móżdżyłem co zrobić i ewentualnie jak ugłaskać rodzicielkę. Niedaleko miałem więc i pomysłów niewiele się napatoczyło. Jeden z nich wydawał się najprostszy - skupić się, skruszyć i próbować nikogo nie zbudzić. Pomysł miał nikłe szanse powodzenia, gdyż mamusia czujny sen nabyła przez lata rodzicielstwa, więc w zanadrzu wymyśliłem jeszcze oblewanie przyjętych zaręczyn dobrego przyjaciela. To miał być plan B, ale dopiero po nakryciu mnie na gorącym uczynku.
Wchodzę więc cichutko przez domofon, potem delikatnie otwieram zamki na III p. (nie pamiętam jak wchodziłem trzy razy na drugie piętro i dlaczego w jednym bucie, a drugi w ręku). Wszedłem po cichu jak tylko potrafiłem do domciu, nie zapalając światła rozebrałem się w pokoju, wszystko w kosteczkę, spodnie w kancik, a że jesień już późna była to klamotów było kilka.
Ułożyłem się wygodnie, przykryłem i w błogostanie delektowałem się pozornym zwycięstwem nad kreowaniem swojego nowego, abstynenckiego wizerunku w postaci nawracającego się młodzieńca. Tylko zamknąłem oczy i odleciałem (a tak przynajmniej mi się wydawało) zbudził mnie wibrujący krzyk nad moją głową:
- Ty pijaczyno kończony! Alkohol wyżera ci mózg i skończysz w rynsztoku! - itd...
Wiele jeszcze zdążyłem usłyszeć na swój temat, a raczej na stan w jaki się wprowadziłem minionej nocy. Siłą woli otwieram w tym zgiełku jedno oko i próbuję rozejrzeć się po rzeczywistości - szary poranek już był w pełni więc musiało minąć kilka godzin w czasie, jak mi się wydawało, króciutkiego snu. Ogarniam pokój i widzę wszystko jak na dłoni; ciapki razem stoją przy łóżku, spodnie przewieszone, żeby dało się dziś również je założyć, pozostałe rzeczy w jak największym porządku... Więc czego się czepia z samego rana!!??
- Czapkę byś chociaż zdjął!!