Temat: Różne...
Baaardzo długi dowcip Fantasy, ale na końcu chyba dowcip...:)
…Diabolus et Dux Sanctorum.
Do biskupa magdebuskiego Thietmara, w imię Boga Wszechmogącego.
Jestem Herbord, koniuszy margrabiego Ebo, pana na Hawelbergu i piszę te słowa w ostatnie dni mego żywota, bo przed Bogiem chcę wyznać swe grzechy wszystkie, a w tym ten najgorszy, żem zwątpił w dzieło Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Niech mi wybaczy Pan nasz moją zgubną pychę za młodu, której wymazać z pamięci nie mogę, a która jak cierń w sercu zatruwa krynicę wiary najczystszej, którą wyznaję.
W Roku Pańskim 987, pan mój, margrabia Ebo otrzymał list od biskupa bamberskiego Ottona, w którym ten niestrudzony krzewiciel wiary naszej doniósł mu o zdobyciu pogańskiego grodu Radogoszczy. Od wielu dziesiątków lat tereny między Łabą i Odrą były ugorem, na którym szlachetni panowie i biskupi pragnęli zaszczepić winnicę Pańską, ale szło to z wielkim trudem, bowiem pogańskie plemiona Luciców, Wieletów, Obodrzyców i wielu innych pomniejszych stawiały wielki opór i w swym bałwochwalczym zapamiętaniu szydziły z wiary Chrystusowej. Zaś największe grody Arkona i Radogoszcz posiadały potężne umocnienia, dobrze bronione, a w każdym z nich postawiona była pogańska świątynia, pełna bożków i skarbów. Tym bardziej radosna to była nowina, ze to siedlisko szatana zostało zdobyte. Biskup Otton pisał w liście, że ma dar dla mego pana, wspaniałego konia, który znajdował się w świątyni i prosił o wysłanie umyślnego, by zabrał ogiera do Hawelbergu. Wspominał również o niezliczonych skarbach świątyni w Radogoszczy, które zostaną przetopione i poświęcone, by z kruszcu mistrzowie złotnicy stworzyli naczynia liturgiczne, które będą służyć na chwałę Pana w budowanych nowych świątyniach. Ponieważ byłem synem koniuszego na dworze margrabiego Ebo, wyznaczono mnie do tej misji, co było dla mnie wielkim zaszczytem, miałem dopiero siedemnaście wiosen. Ojciec od dziecięctwa uczył jak mam obchodzić się z końmi, miał nadzieję, że kiedyś zajmę zaszczytne stanowisko nadwornego koniuszego, dlatego był bardzo dumny, że pojadę do Radogoszczy, sądził, że ta wyprawa pomoże mi uzyskać wysokie godności.
Ruszyliśmy po konia w pięcioosobowym poczcie zbrojnym, bowiem na terenach Luciców nie było bezpiecznie, trwała wojna i po lasach kryły się jeszcze grupy pogan wrogo nastawionych do chrześcijan. Z uwagi na gęstą, podmokłą puszczę droga zajęła nam około tygodnia. Wreszcie po przebyciu wielkiego bagniska wśród jezior ujrzeliśmy potężny ziemny wał Radogoszczy, zwienczony palisadą, gdzieniegdzie poszczerbioną i wypaloną. Do głównej bramy prowadził most drewniany, długi na 1000 stóp - tak długiego mostu oczy moje jeszcze w życiu nie widziały. Gdyśmy do niego dotarli straże wprowadziły nas do grodu, a w nim na wielkim placu dostrzegliśmy naszych rycerzy, giermków oraz duchownych.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powitał nas biskup Otton, który podszedł do nas z pastorałem, choć bardziej wyglądał na rycerza, niż kapłana. – Jeśli się nie mylę przybywacie z Hawelbergu.
- Witaj czcigodny panie – odpowiedziałem i uklęknąłem przed tym świętym mężem.
- Wstańce już, wstańcie. Na pewno jesteście strudzeni podróżą, która dzięki Bogu, jak widzę, odbyła się bez złych przygód. Zaczekajcie tu chwilę zawołam jednego z kleryków, który się wami zajmie.
Po chwili zjawił się przed nami młodzieniec w moim wieku i przedstawił jako Brunon. Zaprowadził nas do jednej z chat, gdzie mieliśmy odpocząć. Moi towarzysze zaczęli przygotowywać strawę, a ja rozglądałem się za celem naszej misji
- Czcigodny biskup kazał mi ciebie poprowadzić, byś obejrzał konia. Jest w ruinach pogańskiego przybytku, chodźmy – zwrócił się do mnie Brunon
- Zatem chodźmy – odpowiedziałem, gdyż, mimo trudów podróży byłem niezwykle ciekaw daru dla mego pana.
Udałem się za klerykiem wyłożoną drągami ulicą. Gród zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Nie dość, że położony na środku ogromnego obszaru bagien, otoczony trzema jeziorami, cały był wyłożony rozciętymi na pół balami drewna. Domostwa wzdłuż ulic były solidnie postawione. Widać było ślady walki - gdzieniegdzie plamy zakrzepłej krwi, połamane strzały, zwęglone domostwa. Droga, którą szliśmy była szeroka na dwa wozy, widać stanowiła główny gościniec, na końcu którego ukazała nam się zrujnowana świątynia. Pierwotnie musiała być niezwykle piękna, cała z drewnianych rzeźbionych i barwionych bali dębowych, wysoka na 30 łokci, przypominała nieco rotundę, w środku mogła zmieścić się nawet setka ludzi. Przy jednym z zachowanych rzeźb pogańskiego bożka, stał czarny jak smoła wspaniały koń, niezwykłej urody. Nie wyglądał jak nasze bojowe, ciężkie, mocne wierzchowce, których pełno mieliśmy w stajni w Hawelbergu. Był bardziej smukły, z mniejszą głową, z piękną linią grzbietu, plecionym ogonem. Stąpał z nogi na nogę, był niespokojny, ale złota uprząż trzymała go w miejscu.
- Nie podchodź za blisko, koń jest narowisty, może cię dosięgnąć kopytami – przestrzegł kleryk.
- Spokojnie – odpowiedziałem – nie takie konie już przysposabiałem do służby.
- To nie jest zwykły koń. Widzisz ten ogromny pal zakończony starożytnym posągiem z brązu. Stał na środku świątyni miał z 60 łokci. Był wydrążony w środku i wysmołowany. Kapłani Luciców wypełniali go wodą. Kiedy nadchodziła burza, często zdarzało się, że ich bóg Swarożyc uderzał w ten pal piorunem, który uchodził do ziemi, nigdy nie trafiał w żadne domostwo. Do pala przywiązywano czarnego źrebaka, jeśli przeżył uderzenia pioruna stawał się świętym koniem. Wróżył i dodawał mocy wojom lucickim, składano mu ofiary, prowadził święte procesje, nikomu nie wolno go było dosiąść.
- Niezwykłe. Skąd tak dobrze znasz zwyczaje Luciców i ich pogańskie wierzenia.
- Moja matka była branką wielecką, znam ich język, zwyczaje. Ojciec wypominał matce, że nauczyła mnie języka pogan, mimo, że to dobra chrześcijanka. Teraz okazało się, że jestem bardzo przydatny biskupowi Ottonowi, pomagam mu nawracać Luciców na prawdziwą wiarę.
Powoli, drobnymi krokami zacząłem podchodzić do konia, który wpatrywał się we mnie z dziwnym spokojem. Wyciągnąłem z sakwy garść bobu, podałem mu na dłoni. Nie opierał się i zjadł mi z ręki. Podszedłem bliżej, koń sprawiał wrażenie zupełnie uległego. Poklepałem go delikatnie po szyi, nawet nie drgnął, tylko obrócił łeb w moją stronę. Chwyciłem za uzdę i wskoczyłem na grzbiet, zwierzę nadal stało spokojnie.
- Odwiąż go – szepnąłem niemal do Brunona.
Zacząłem prowadzić konia po świątyni, był posłuszny i reagował niczym zwykły wierzchowiec.
- Święty Boże – krzyknął kleryk – jesteś cudotwórcą, nikt nie mógł nawet podejść do niego wcześniej.
Nagle koń ruszył z niezwykłym impetem, jakby przestraszył go okrzyk Brunona. Nie mogłem go utrzymać, ledwo trzymałem się na grzebiecie, a on galopował głównym gościńcem grodu, wprost do bramy. Uchwyciłem się grzywy i próbowałem ściągnąć uzdę, ale nie miałem tyle siły, bo go zatrzymać. Minęliśmy bramę, koń wbiegł na most i pędził w kierunku puszczy. Z wielką prędkością mijał drzewa, chaszcze, zwalone pnie przeskakiwał niczym ptak, a ja trzymałem się grzywy ledwo utrzymując się na grzbiecie. Ten galop trwał jakby wieczność, wszystko wirowało i przebiegało mi przed oczyma z ogromną prędkością. Wreszcie się zatrzymał na środku polany zalanej słońcem przed leśnym źródłem, w miejscu niezwykle urokliwym. Byłem cały zdrętwiały, kurczowo trzymałem się konia. Wtem zerwał się wiatr, pociemniało niebo i usłyszałem potężny głos:
- Jam jest Swarożyc, pan tej ziemi, a to jest źródło wody życia, którą poję mój lud!
Koń znów ruszył z kopyta i wbił się w gęstwinę. Galopował jak oszalały, omijając i przeskakując drzewa, znów wszystko wirowało. Nagle znaleźliśmy się pośród prastarych, ogromnych dębów, zwierze znów stanęło, a ja odczułem dziwny spokój tego miejsca. Po chwili wzmógł się wicher, drzewa zaczęły szumieć, niebo pociemniało i błyskało. Potężny głos zabrzmiał ponownie:
- Jam jest Swarożyc, pan tej ziemi, a to moi synowie, którzy strzegą pokoju dla mego ludu!
Zwierzę ponownie wspięło się na tylnych kopytach i ruszyło galopem w puszczę. Drzewa umykały jakby przede mną, las płynął a ja ledwo trzymałem się na grzbiecie konia. Ten wbiegł w ciemny jar, a na jego końcu zobaczyłem wysoki kurhan kamienny, przed którym rumak znów stanął jak wryty. Z boku kurhanu wystawała starożytna włócznia, pokryta drogocennymi kamieniami i dziwnymi złotymi znakami. Nadeszła w oku mgnienia burza z potężnymi piorunami i zabrzmiał głos:
- Jam jest Swarożyc, pan tej ziemi, a to mój oręż dla obrony mego ludu!
Jakaś przemożna siła kazała mi ująć w dłoń starożytny oszczep, który zaczął płonąć zimnym ogniem, trzymałem go, ale z jakąś niezwykłą siłą on prowadził moją rękę. Wtedy koń znów stanął dęba i zawrócił. Zaczął galopować wzdłuż jaru, by wpaść w gęstwinę lasu. Ale teraz drzewa i krzewy same rozstępowały się przed nami, składały pokłon. Puszcza rozstąpiła się i koń galopował utworzonym w ten sposób leśnym gościńcem. Wreszcie znaleźliśmy się przy moście do Radogoszczy. Rumak zwolnił, kroczył teraz dostojnie, a ja w wyprostowanej ręce trzymałem płonącą włócznię. Ale straże jakby nas nie zauważyły, rycerze jedli, rozmawiali, nie zwracali na mnie uwagi. Zacząłem krzyczeć, ale nikt się nie obrócił, niczego nie słyszeli. Wjechałem do grodu. Na głównym placu zgromadzeni byli wszyscy panowie i rycerze, a przed krzyżem stał biskup Otton z pastorałem. Koń stąpał powoli i zbliżał się do biskupa, ale nikt na nas nie zważał, mimo moich krzyków, próśb, by mi pomogli, byłem sparaliżowany, włócznia przejęła nade mną władzę. Zatrzymałem się przed biskupem i szatańska moc Swarożyca sprawiła, że moje ramie z ogromną siłą cisnęło w stronę biskupa Ottona oszczep przebijając tego świętego męża na wylot. W oczach mi pociemniało, siły zupełnie mnie opuściły.
Kiedy otworzyłem oczy zobaczyłem nad moją głową twarz Brunona.
- No wreszcie oprzytomniałeś Herbordzie – powiedział do mnie z radością. – już martwiliśmy się żeś wyzionął ducha. Koń poniósł i szukaliśmy cię cały dzień.
- A gdzie ja jestem? – zapytałem z trudem.
- Koń poniósł cię bracie dwie wiorsty w puszczę, tu musiałeś spaść, ledwośmy cię odnaleźli, jesteś poobijany, masz ranę na głowie, ale żyjesz, jak Bóg da szybko ozdrowiejesz.
Brunon wraz z kilkoma wojami zrobili nosze, ostrożnie mnie na nich położyli i skierowaliśmy się do grodu. Kątem oka widziałem, że to pogańskie zwierzę, które tak mnie poturbowało szło na postronku całkiem spokojnie.
- Biskup Otton pewnie będzie zły, żem ni dał rady ujeździć dla mego pana to pogańskie bydle – rzekłem klerykowi, gdyśmy się zbliżali do mostu.
Twarz Brunona skrzywiła się w grymasie smutku.
- Nie chciałem cię wcześniej niepokoić, ale stała się rzecz straszna. Rano, kiedy biskup Otton odprawiał mszę, ktoś z ukrycia cisnął w niego oszczep. Biskup nie żyje.
- Co? Niemal podniosłem się na noszach, co mówisz bracie, to nie możliwe…To nie był sen…To…
- Spokojnie Herbordzie, leż. Cały dzień wszyscy szukają zdrajcy, który dopuścił się tej haniebnej zbrodni i na pewno go znajdą. Nie ruszaj się. Modlimy się cały czas za dusze biskupa męczennika, pomodlisz się i ty, bądź spokojny.
Dojechaliśmy do grodu o zmroku. Opatrzono mi rany. Jednak nadal w głowie przelatywały mi myśli, jak to możliwe, czyżbym mógł oddać się w ręce szatana i zabić świętego męża i nikt tego nie spostrzegł. Dostałem zioła do wypicia, które przyniosły mi szybko sen.
Obudziły mnie o świcie wrzaski i szczęk broni. Do mojej izby wpadł Brunon.
- Wstawaj, szybko wstawaj Lucice zaatakowali gród. Zaskoczyli straże, jest ich mrowie. Wstawaj, trzeba nam uciekać.
Wyszliśmy z chaty a wokół trwała walka. Odziani tylko w skóry poganie, z niezwykłym impetem atakowali zewsząd. Brunon trzymał mnie pod ramię i schowaliśmy się za chatą. Stał tam przywiązany do palika diabelski koń, teraz już wiedziałem na pewno, że to było zwierze samego Lucyfera. Ale mój towarzysz nie zważał na to wciągnął mnie na konia, potem sam wsiadł i ruszyliśmy. Poganie widząc święte dla nich zwierzę rozstępowali się i padali na twarz, a koń biegł coraz szybciej. Przez wyrwę w wale wpadł na bagnisko, ale się nie zapadał, jego kopyta jakby znajdowały twardy grunt i galopował z nami na grzbiecie niczym starożytny pegaz. Traciłem przytomność, odzyskiwałem ją co jakiś czas. Czułem, że koń unosi nas daleko od niebezpieczeństwa, że przemierzamy puszczę, przekraczamy strumienie, krajobraz za każdym oprzytomnieniem zmieniał się.
Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem pochyloną nad mną twarz ojca.
- Oprzytomniałeś Harbordzie, chwała Panu Naszemu Jezusowi Chrystusowi, żyjesz mój synu.
- Ojcze ja…, biskup Otton…
- Nic nie mów. Znaleźli was ludzie biskupa magdeburskiego Wigberta. Przywieźli tu, a ty przez dwie niedziele leżałeś bez przytomności. Radogoszcz odbita. Poganie próbowali ją zdobyć, ale nasza odsiecz przywróciła porządek na chwałę Pana.
- A co z Brunonem, klerykiem, który mnie uratował?
- Mój synu, to on zabił biskupa Ottona.
- Jak to zabił?
- Byli świadkowie, którzy widzieli jak uciekał z Radogoszczy sobie znanym tylko brodem, a poganie go przepuścili.
- Ależ on mnie uratował, ojcze…
- Wyznał przed katem i Świętym Oficium, że ma konszachty z diabłem, a Ciebie uratował tylko, by zbliżyć się do margrabiego, by go zabić. Jego matka, branka wielecka, też zeznała przed katem, że nadal sprawuje obrządki pogańskie i brata się z siłami nieczystymi. Oboje skończyli na stosie.
- Ależ Ojcze to nieprawda, to kłamstwo…On mnie uratował…
- Herbordzie nic nie mów, zapomnij o nim. Margrabia Ebo chce Cię przyjąć do swego pocztu. Cesarz ogłosił nową wyprawę na Pomorze, to dla Ciebie wielka szansa. Wydobrzejesz, zdobędziesz łupy i chwałę, to droga do wysokich godności. Nie podważaj sądu Świętego Oficium, rozkazuję Ci. Uwierz mi synu.
Zapłakałem na słowa ojca. Zapłakałem nad losem Brunona, którego szczerze polubiłem i byłem mu wdzięczny za uratowanie mi życia. Jednak ojciec, kiedy dochodziłem do zdrowia codziennie przypominał mi o naszej sytuacji, a w końcu rozkazał przyrzec, że nie będę nigdy rozpowiadał o dobroci mego towarzysza. Ja sam pomny jego losu nikomu nie mogłem opowiedzieć prawdy o Radogoszczy. Piekielny koń nie nadawał się pod wierzch dla naszych ciężkozbrojnych rycerzy, dlatego margrabia Ebo sprzedał go kupcom z Bizancjum, którzy często przybywali do Hawelbergu. Zachwycili się czarnym ogierem, płacąc za niego sporo złota. Stało się to nim wydobrzałem, więc nigdy więcej tego wcielonego diabła, dzięki Bogu Najwyższemu nie ujrzałem.
Służyłem przez kolejne lata dzielnie memu panu na chwałę Chrystusową, a po śmierci ojca zostałem zarządcą stajni. Jednak dziś na łożu śmierci wyznaję swoje grzechy, a w tym ten największy, żem się dał pokonać diabelstwu, żem zwątpił w siłę Pana w chwili, gdy trzeba było jego pomocy, żem nie stanął przed Świętym Oficium, by zbadano moją sprawę.
Błagam cię biskupie o odpuszczenie mych grzechów, rozpatrzenie factum, które mnie spotkało, bym mógł zejść z tego padołu w przeświadczeniu, że dusza moja będzie zbawiona.
Uniżony sługa Boga Najwyższego Herbord z Hawelbergu
Roku Pańskiego 1031
***
- Panie dyrektorze, panie dyrektorze…
- Co jest Panie Palikowski, co się stało?
- Panie dyrektorze, diabeł.
- Jaki diabeł?
- No ten czarny ogier, co my go dostali od tego starego Tatara, co chciał, żeby mu załatwić miejsce w Domu Starców, a on swoje koniki nam odda.
- No i co z tym ogierem.
- Ten Tatar, panie dyrektorze, mówił, że raz na 100 lat w ich stadzie rodził się diabelski koń i to właśnie jest ten ogier, a stado jeszcze za króla Sobieskiego założone, ale ja go obśmiałem.
- A co się stało?
- No, dziś rano podchodzę do tego ogiera, a on patrzy jakoś tak dziwnie, okrążył mnie trzy razy, zatrzymał się, zaczął wierzgać, a potem kopytem kółka mazać na piachu, i znaki różne i znowu mnie okrąża…
- Palikowski, ja wiem, że bimber kupujesz, ty przestań pić, bo na zbitą mordę wywalę, nie opowiadaj mi tu pierdół…
- Ale jak pana Boga kocham…
- Palikowski, za tydzień aukcja arabów, do Janowa przyjadą szejkowie, książęta, bogaci ludzie, Palikowski, może paść rekord, miliony dolarów, ja nie chcę pierdół słuchać, masz swoje konie przygotować, szczególnie Jantara…Słuchaj w tym roku Rolling Stones przyjeżdżają, cała czwórka, a ty mi o jakiś głupotach pieprzysz.
- Ale on do mnie gada, ten ogier huczy na mnie.
- Co?
- Jakieś diabelskie słowa. Ja idę do księdza proboszcza, ja idę do księga proboszcza. Tu trzeba egzorcysty.
- Palikowski wam się od tego bimbru we łbie pomieszało, do AA się zapisz, przestań pić.
- To diabeł, panie dyrektorze, to diabeł.
…