Piotr Głudkowski

Piotr Głudkowski Rzucam się na
wszystko to, co jest
ciekawe i wymaga
rusze...

Temat: Hacker story - stare? jare?

A oto historia hakera, który raz w życiu miał w rękach klawiaturę. Jest to epicka opowieść o najbardziej chyba spektakularnej grupie hakerskiej w historii Netu oraz najgenialniejszym hakerze wśród seniorów. Pan Jan S., bo o nim mowa, zaczął się co prawda interesować komputerami dopiero w wieku 68 lat, lecz efekty jego zainteresowań przerosły jego najśmielsze oczekiwania. Ale zacznijmy od początku:

„Pamiętam jak dziś. To było w 1987 roku... Byłem właśnie wtedy na poczcie po swoją emeryturę (u pani Halinki z 3 okienka), kiedy po raz pierwszy zobaczyłem komputer. Stał na biurku, przykryty pokrowcem” - wspomina pan Jan. Wtedy jeszcze nic nie wskazywało na to, że komputery staną się życiowym hobby pana Jana.
„W roku 1989 w bibliotece wojewódzkiej, gdzie często zaglądałem, też były komputery... Pamiętam, że po raz pierwszy (i ostatni) usiadłem wtedy przed klawiaturą. Kompletnie nie wiedziałem, co mam robić, więc najpierw przeczytałem cztery razy to, co było napisane na monitorze. Potem jakoś już poszło... Tego samego dnia wypożyczyłem książkę o rosyjskich maszynach cyfrowych, z której dowiedziałem się, co to jest bit i bajt, oraz kto to jest Lenin.”

Od tej pory zaczął się intensywny okres w życiu pana S. Całe dnie spędzał w czytelni, pochłaniając książki o komputerach, systemach operacyjnych, sieciach komputerowych, ale nie tylko. W kręgu zainteresowań pana Jana znalazła się również telefonia i budowa modemów, co zresztą zaowocowało w późniejszym czasie rewolucyjnymi metodami stosowanymi przez grupę "Sendbajt".
Ale nie uprzedzajmy faktów. Na początku 1989 roku poznał pan S. niejakiego Mieczysława R., również emeryta, który większość życia spędził na instalowaniu sieci telefonicznych oraz pracy przy Strowgerze. Mietek (jak o nim mawiał pan Jan) był wtedy 64-letnim, zgorzkniałym emerytem, dysponował jednak dużą wiedzą praktyczna i dlatego właśnie pan Jan postanowił zawrzeć z nim spółkę w celu wyciągnięcia od niego możliwie dużo wiedzy (być może już wtedy istniały w głowie pana Jana S. zarysy szatańskiego planu, który później przyniósł sławę jemu i grupie "Sendbajt").
Kolejny rok spędził pan Jan z panem Mietkiem na dalszym intensywny szkoleniu w bibliotekach i nie tylko. Prenumerata "Bajtka" otworzyła mu oczy na wiele zagadnień o komputerach, o których dotąd nie wiedział nic. Nieodzownym elementem życia stały się nocne rozmowy z Mietkiem przy kubku kakao, w czasie których prowadzili ożywione dyskusje, a to o plikach, a to o systemach DOS, Unix, a to o protokołach sieciowych lub modemowych. Czasami w domu pana Jana pojawiała się także pani Bożenka - żona pana Mietka. Przygotowywała im kakao i przysłuchiwała się, o czym rozmawiają. Czasem też zadawała pytania, które jednak nie zawsze miały sens.
Gdzieś tak w sierpniu 1990 pan Jan stworzył swój pierwszy program - był to generator liczb losowych totolotka, napisany w Basicu Commodore 64. Niestety program istniał tylko na kartce z notesu, a to z tego prostego powodu, iż pana Jana nie było stać nawet na najtańszy komputer 8-bitowy.
Później przyszła nauka asemblera. Okazało się, że pan S. ma do tego nadzwyczajny talent.
Już po miesiącu nauczył się wszystkich rozkazów procesora 8086. Po kolejnych 3 miesiącach żmudnej nauki miał opanowane wszystkie przerwania i był w stanie pisać i debuggować programy w asemblerze, i to jedynie za pomocą kilku kartek papieru kancelaryjnego i ołówka z gumką.
Kiedy pan Jan dowiedział się już dostatecznie dużo o komputerach i systemach operacyjnych przyszła pora na gruntowne studiowanie sieci, zwłaszcza rozległych. W ciągu pół roku intensywnego wkuwania, połączonego z ćwiczeniami praktycznymi, pan J. zdobył tyle informacji, że mógł np. zakodować dowolny ciąg znaków ASCII, po czym zamienić to na ciąg zer i jedynek, oraz zamienić na pakiety, wyposażone w sumę kontrolną, bity stopu, parzystości i takie tam. Po wielu treningach okazało się, że potrafi on z pamięci podać 1 KB pliku binarnego (ewentualnie zaszyfrować go np. metodą XOR w czasie rzeczywistym).
Pan Mietek także nie próżnował - na polecenie pana Jana zbudował specjalny aparat telefoniczny z dwoma mikrofonami oraz z trzema słuchawkami.

Mówi pan Jan:
„Tak pod koniec roku 1991 miałem już dużo wiadomości i wiedziałem dokładnie, czego chcę. Chciałem dostępu do niezliczonych zasobów wiedzy, zgromadzonej na wszystkich komputerach świata.” - mówiąc to, pan Jan wzrusza się bardzo i widać, że silnie to przeżywa.
„Przełomem był styczeń 1992. Czytałem właśnie o najnowszych metodach modulacji sygnału w paśmie telefonicznym, kiedy wpadł Mietek z nowym "Bajtkiem". Była tam opublikowana lista wszystkich BBS-ów w Polsce. Postanowiliśmy sprawdzić te numery. Ponieważ ja nie mam telefonu, ubrałem się ciepło i poszliśmy do znajdującego się nieopodal automatu. Mietek uderzył aparat centralnie, od frontu, i w ten sposób zainicjował połączenie. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, ale nie było czasu na wyjaśnienia, gdyż w tym momencie nastąpiło połączenie, a ja w słuchawce słyszałem dziwne piski o dużym natężeniu, wpadające wprost do mojego ucha. W pierwszym odruchu wypuściłem słuchawkę z ręki, ale zaraz się opamiętałem i Mietek podał mi słuchawkę znowu. Tym razem byłem już przygotowany i starałem się rozróżnić poszczególne dźwięki. W młodości byłem między innymi muzykiem jazzowym, więc od razu wyłapałem częstotliwość nośną na 1200 Hz. Słychać było regularne sekwencje pisków. Powtarzało się to w sumie sześć razy i modem po drugiej stronie się wyłączył. Czasu nie było dużo, ale już po tym pierwszym połączeniu zorientowałem się, że mam do czynienia z jakimś modemem 2400, a także rozpoznałem rodzaj modulacji.
Za chwilę wykręciliśmy ten sam numer raz jeszcze i tym razem spróbowałem nawiązać łączność. Gwizdanie do mikrofonu nie wiele pomogło, więc wpadłem na pomysł, żeby Mietek wymawiał "aaaaaaa" na częstotliwości ok. 2400 Hz., a ja w tym czasie wydawałem odpowiednie piski w celu przeprowadzenia
handshake`u oraz uzyskania połączenia z komputerem odległym z prędkością przynajmniej 300 bps. Próbowaliśmy jakieś 4 razy, zanim się to udało.
Jednak po odebraniu wiadomości wstępnych oraz zalogowaniu się do BBS-u jako anonymous, połączenie zostało zerwane, ponieważ Mietek zaniósł się straszliwym kaszlem. Mnie zresztą też rozbolało gardło od wydawania pisków, oraz ręka od notowania zer, zwłaszcza że wokoło zebrał się tłumek młodych osób przyglądających się dość dziwnie. No cóż to moje pierwsze połączenie z modemem było może niezbyt udane, ale za to wiele się nauczyłem.”

Co robił pan Jan S. w następnych dniach? Otóż zdał on sobie sprawę, że w pojedynkę z Mietkiem niewiele zdziałają. Potrzebowali pomocy fachowców.
Na pierwszy ogień poszła pani Bożenka, która jako regularna bywalczyni coniedzielnej mszy dysponowała odpowiednim głosem, z którym pan S. wiązał duże nadzieje:
- Pani Bożenko, pani będzie pełniła w naszej grupie funkcję generatora fali nośnej.
- Ło Jezu! A co to jest? W imię Ojca...
- Spokojnie pani Bożenko, to nic trudnego, niech no pani powie "aaa".
- Aa...
- Ale tak długo "aaaaaaa" i tutaj do mikrofonu proszę.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
- Dobrze. No widzi pani? Trudne? Nietrudne. Panie Mietku, odczytał pan częstotliwość na oscyloskopie?
- Niewiarygodne! Dokładnie 2400 Hz, panie Janie!
- Fantastycznie! Jest pani najstarszym generatorem fali nośnych telefonicznych na świecie.
- No wie pan?!
- Żartowałem, he he.
- Panie Janie, a jak będzie się nazywała nasza grupa?
- Już to przemyślałem: proponuję "Sendbajt".
W kolejnych dniach pan Jan pokazywał pani Bożence, jak ma się zachowywać generator fali nośnej, zwłaszcza w przypadku renegocjacji połączenia oraz zakłóceń na linii. Pan Mietek przechodził intensywny kurs HTML-a (oczywiście w wersji zerojedynkowej). Po tygodniu do grupy "Sendbajt" dołączyła jeszcze pani Wanda - dobra znajoma pani Bożenki, która w/g niej śpiewa najgłośniej i najpiękniej w całym kościele:
- Bardzo dobrze! - ucieszył się pan Jan - pani będzie naszym nadajnikiem oraz modulatorem!
- Ale nic nie wiem! Nie umiem! - płakała pani Wanda.
- Jak to "nic"? Niech pani powie "pi pi pi pioooupipaupioiopppipipiapappe pi pi"
- Pi pi pi pioooupipaupi... jak było dalej?
- oiopppipipiapappe pi pi... jeszcze raz!
- pi pi pi pioooupipaupioiopppipipiapappe pi pi... dobrze?
- Opuściła pani jedno pa, ale korekcja błędów modemu odbiorczego powinna sobie z tym poradzić. Poza tym doskonale. Panie Mietku!
- Słucham.
- Proszę przebudować nasz aparat, tak aby drugi mikrofon był połączony szeregowo z pierwszym poprzez układ, który pan zaprojektuje tak, aby sygnał z drugiego mikrofonu modulował sygnał pierwszego fazowo, amplitudowo lub częstotliwościowo w zależności od położenia przełącznika p3... Druga słuchawka ma mieć dodatkowy filtr środkowoprzepustowy na 1200 Hz...Zresztą tu ma pan wstępny projekt.
- Jasna sprawa, tylko co z tymi krokodylkami, zostają jak są?
- Tak, i niech pan skołuje jakieś 50 metrów czarnego kabla telefonicznego.
- To się da zrobić.
Następny tydzień upłynął na przygotowaniach. Pan Jan zarywał noce, symulując na kartce małą sieć ethernet na sześć komputerów. Bawił się kopiując pliki między stanowiskami lub uruchamiając programy na serwerze. Zabawa ta kosztowała go co prawda dwie ryzy papieru do kserokopiarek, ale jego
wiedza o działaniu sieci wzrosła niepomiernie.

„Nasza pierwsza akcja? No cóż, to było w piwnicy naszego bloku. Około godziny 23:00, zaopatrzeni w latarki, hackomat (jak nazwaliśmy nasz przyrząd), oraz koszyk na ziemniaki i torbę na kompoty, zeszliśmy do piwnicy. Mietek od razu odszukał skrzynkę z napisem TP i wyjął z torby pęk kluczy. Po chwili nasz hackomat był na linii i mieliśmy dialtone. W/g planu najpierw wykręciłem numer do naszego znajomego BBS-u.
Panie zajęły miejsca przy mikrofonach, Mietek przyłożył swoją słuchawkę do ucha, ja swoją i przygotowałem papier i kredki (ołówki już wtedy mi się skończyły). Pierwsza próba zalogowania nie powiodła się, ponieważ pani Wanda z wrażenia krzyknęła do mikrofonu i zdalny modem nas rozłączył. Jednak za drugim razem udało się doprowadzić do połączenia, co prawda tylko 120 bps, ale jak na początek to i tak nieźle.
Mietek szybko załapał o co chodzi, później już sam odbierał i deszyfrował wiadomości. Dzięki temu ja mogłem zająć się przetwarzaniem danych. Naprawdę byłoby z nami krucho, gdyby nie to, że Mietek pożyczył od swojego syna kalkulator. To był taki prosty kalkulator, ale miał co trzeba, tzn. dodawanie i mnożenie.
Kiedy już się zalogowałem do systemu, pierwszą rzeczą jaką zrobiłem, było przejęcie praw menadżera BBS-u, w/g mojej metody obmyślonej z pół roku wcześniej. Nie spodziewałem się, że pójdzie mi aż tak łatwo. Niestety, po 15 minutach połączenia pani Bożenka nie wytrzymała i powiedziała, że nie może dłużej krzyczeć "aaaa", że ona też chce być procesorem i inne takie bzdury. Przez nią zerwaliśmy takie świetnie zapowiadające się haczenie.
Ale nic to. Zdążyłem i tak skasować większość plików systemowych. Kiedy Mietek doprowadził swoją żonę do porządku i mogliśmy już kontynuować, postanowiliśmy spróbować czegoś innego. Połączyliśmy się z serwerem dosyć dużej firmy L*** z naszego miasta. Okazało się że mają aktywne konto guest. Nic prostszego. Po wejściu do systemu w ciągu 5 minut zdobyłem uprawnienia roota i ku mojej nieopisanej radości okazało się, że serwer ma łącze z internetem. Niedowierzając sprawdziłem całą kartkę obliczeń czy się nie pomyliłem czasem przy dodawaniu liczb ujemnych w systemie ósemkowym, bo z tym zawsze miałem trochę kłopotu. No ale wszystko się potwierdziło. Zakryłem mikrofon ręka i krzyknąłem do Mietka: "Udało się! Jesteśmy w Internecie!". Niestety, nasze panie wytwarzały taki zgiełk, że prawdopodobnie mnie i tak nie usłyszały.
Ale ja już byłem tam, gdzie chciałem być zawsze. Pierwsze, co zrobiłem, to połączyłem się z serwerem firmy Seagate Technologies (znałem dobrze ich systemy operacyjne z jednej książki) i włamałem się na stronę ich WWW. Nie tracąc czasu przekazałem pałeczkę naszemu specowi od
HTML-a, czyli panu Mietkowi, sam zaś zająłem jego miejsce. Tak jak się umówiliśmy wcześniej, Mietek dokonał zmian bezpośrednio w kodzie HTML, przy pomocy edytora dysku na serwerze. Teraz trudne zadanie czekało panią Wandę. Musiała nadawać przez 20 minut tekst naszego manifestu...”

Kolejne miesiące płynęły grupie "Sendbajt" szybko. Po pierwszych sukcesach na stronach WWW, próbowali włamania na amerykańskie serwery wojskowe i rządowe, co było do zawsze skrytym marzeniem Jana S. Niestety, pomimo poprawienia (na skutek zaprawy członków "Sendbajt") parametrów
transmisji (dochodziła ona do 1200 bps), nie dało się w dalszym ciągu ściągać większych plików binarnych. Rekordem grupy był download kodu źródłowego do Internet Explorer-a v 2.0 (po włamaniu na serwer Microsoftu). Poprawiło to nawigację w sieci WWW, gdyż pan Mietek nauczył się tego kodu na pamięć i robił po prostu za przeglądarkę (jak było trzeba, to na kartce jpgi i gify rysował, żeby każdy mógł podziwiać szatę graficzna danej strony). Tym czasem pan Jan zaliczał coraz to nowe miejsca www, haczył i ewentualnie niszczył serwery internetowe, jeden za drugim. Jednym słowem grupa rozwijała się i z dnia na dzień stawała się w sieci coraz bardziej popularna.
Na wszystkich administratorów padł blady strach. Większość z nich zaczęła do wymiany informacji używać tradycyjnej poczty snail-mail, do tego stopnia byli sterroryzowani przez członków grupy "Sendbajt". Oczywiście przez cały czas grupa korzystała podczas uprawiania swego procederu z różnych numerów telefonów, początkowo sąsiadów z bloku, ale później Mietek wynalazł świetne miejsce koło przedszkola dwie ulice dalej.

Pewnie się spodziewacie, że policja nakryła grupę "Sendbajt" i zirytowani administratorzy ukamienowali za miastem jej członków, względnie Jan S. wylądował w więzieniu, jak przystało na hakera - legendę? Otóż nie. Działalność grupy trwałyby zapewne po dziś dzień, gdyby pan Jan nie odkrył nowej pasji życiowej - mianowicie wędkarstwa. No, a niestety bez pana Jana grupa "Sendbajt" szybko się rozpadła. Spotykają się jednak czasem w piwnicy jak za starych czasów i przesiadują na IRC-u, lub pan Jan ściąga sobie stronki o wędkarstwie. Poza tym są szczęśliwi.
Admini też, że cała sprawa przycichła... Nadal wydaje im się, że ich systemy są dobrze zabezpieczone i mogą spać spokojnie. Niech śpią...
Krzysztof Panas

Krzysztof Panas Project manager

Temat: Hacker story - stare? jare?

Trzech hackerów i trzech userów wybrało się w podróż pociągiem. Userzy kupili 3 bilety, hackerzy jeden na wszystkich. Jadą. Widzą że zbliża się kontroler. Hackerzy biorą swój bilet i zamykają się we trójkę w ubikacji. Przychodzi kontroler, sprawdza bilety userom, odchodzi. Przechodząc obok ubikacji widzi, że ktoś tam się zamknął. Puka. Hackerzy wysuwają bilet przez szparę pod drzwiami, kontroler sprawdza, dziękuje, wsuwa z powrotem bilet i odchodzi.

Ci sami userzy i hackerzy jadą w podróż powrotną. Userzy biorąc przykład z hackerów kupują jeden bilet na trzech, hackerzy nie kupują wcale. Jadą. Zbliża się kontroler. Userzy biorą swój bilet i biegną do ubikacji, zamykają się. Hackerzy idą za userami, pukają w drzwi do WC, userzy wysuwają bilet przez szparę pod drzwiami, hackerzy biorą bilet i biegną do drugiego WC na drugim końcu wagonu...



Wyślij zaproszenie do