Temat: Wiara, Bóg, moralność
Jeśli nie potrafisz wyjaśnić co masz na myśli, to po co wątek polegający na wyjaśnianiu niuansów? ;)
Teraz ofkorz jest to śmiesznym kwiatkiem tylko ad mieszanie Boga do tego i tamtego. Jednak w kwestiach podstawowych logika również kuleje. Pierwszy z brzegu przykład.
Nie może Bóg być tożsamy z naszą wiarą, bo wtedy doskonałość stałaby na jej poziomie. A tak właśnie o Bogu i wierze napisałaś wyżej.
Po drugie, normy moralne nie są wymyślone przez "mądrzejszych od nas" i dano, dawno temu.
Tak jak wiara nie powinna być stabilna dążąc do nieskończenie wielkiej doskonałości, tak i normy nie stoją na tym samym poziomie. Fakt zmiany wiary na lepsze powinien podnieść poprzeczkę wyżej. Jednak dla każdego według jego możliwości. Doskonałość, najwij ją i Bogiem, jest nieskończenie wielka, ale przez fakt nieskończoności jest różna dla różnych ludzi. Nieskończoność nie jest punktowa, a właśnie punktowo naiwna wiara każe ją traktować, że niby Bóg zawiera się w punkcie najdalszym z możliwych. Że w przestrzeni nieskończonej każdy punkt jest najdalszy i najbliższy jednocześnie, oznacza to, że to jak dany punkt nazwiemy zależy tylko od "miejsca siedzenia" patrzącego. I naturalnie, że to, co dla jednego jest niedostępną doskonalością, dla drugiego będzie wspomnieniem sprzed x lat. Podstawa wiary zaś nie polega wyłącznie na dostrzeganiu coraz to "dalszej" poprzeczki, a na otwarciu się na innych. Fakt nieskończoności przestrzeni wiary dawać może i nauczkę, że nie wiemy do końca, w którą stronę jest ta lepszość, i być może ten, którego braliśmy za "niegrzecznego" znalazł drogę na skróty do jego doskonałości. W nieskończoności łatwo stracić kierunek.
I powtórzę to o nieochrzczonych niemowlętach, że nie znamy wszystkich dróg, jakimi Bóg przychodzi do nas. Gdzie jest więc miejsce na nasze dążenie, jeśli gorąca wiara jednego może wprowadzić go w maliny, a na tumiwisizm drugiego Bóg wyjdzie naprzeciw. W końcu nie tylko chodzi o niemowlęta i płody, ale i o zagubione owce, dla których Bo rzuca stado, żeby je szukać.
Ja, jak widać na powyższym, wierząca w tego Boga raczej nie jestem, jestem tylko shipoktytowanych katolikiem, któremu nie chce się ruszyć tyłka by się wypisać. Zresztą szkoda by mi było własnego dziecka, które w naszym tradycyjnie nietolerancyjnym społeczeństwie byłoby wytykane za niepójście do komunii i niechodzenie na religię. Mam za to brata w seminarium, więc się muszę kurna szkolić w dyskusjach. ;)