Temat: SURVIVAL
Roman Wieczorek:
Jasne fajna bajeczka dla dużych chłopców bawiących się w twardzieli...:)
tu nie o zabawę chodzi tylko hipotezę która uwiarygodnia sie coraz bardziej. Może zacznę od początku który jak myślę w rozsądny sposób pozwoli odnieść sie do szkoły przetrwania
materiał przeniesiony z gupy zamkniętej opublikowany na GL w maju 2008 roku
Chciałoby się zapytać gdzie jest Góra. Zegar wzajemnie kręcących się wokół siebie układów ma swój odpowiednik w kosmicznym systemie ruchu ciał niebieskich i nie jest to żart gdy razem tworzą mechanizm wskazujący istnienie wzajemnych zależności. Człowiek ma tylko udowodnić swoim postępowaniem że jest gotów do pokojowego współżycia z innymi i potrafi już myśleć samodzielnie. Prastarzy oprócz kronik pozostawili wiele wskazówek i ostrzeżeń które mają nam pomóc w odpowiedzi kim jesteśmy i jaki jest cel naszego rozwoju. Nie chcę być okrutny ale teoria wielkich katastrof opiera się na stwierdzeniu, że co jakiś czas Ziemię nawiedza potężny kataklizm kończący całkowicie życie pewnej epoki. Giną wszyscy lub prawie wszyscy. Ludzie i zwierzęta. Rozbijany jest w puch dorobek całych cywilizacji. Nowe powstające na gruzach często nie ma pojęcia o swym poprzedniku. Buduje wszystko od zera, przypisując nieznane budowle Bogom lub co bardziej możliwe, przypisując je sobie celem dodania splendoru i rodowodu. Co jest tego przyczyną? Co może zmieść życie z powierzchni Ziemi? Człowiek czy natura?
Sadzę, że tylko dwie siły mają taką zdolność - Kosmos i sama planeta Ziemia. Co więcej, tłumaczenia dostępnych jeszcze dokumentów mówią w większości o udziale samej Ziemi, jako burzycielce starego i matce nowego na niej porządku. Milczeniem pomija się tylko udział prawie myślącego humanoida który poprzez swoją materialną zachłanność i prowadzone atomowe wojny doprowadzał do tąpnięcia nieustabilizowanej skorupy Ziemi. To nie jest żart bo ślady przeszłych wojen odnaleźć można na terenie prawie całej powierzchni Ziemi. Nauka nie chcąc robić sobie z nimi problemu woli ten fakt zignorować co nie pozostaje bez wpływu na sposób przekazywania i uczenia historii zwłaszcza gdy ślady znajdują się pod kilkumetrową warstwą mułu.
Charles Hapgood starał się wytłumaczyć to w swojej hipotezie wielkiego uskoku skorupy ziemskiej. Nauka od razu uznała ją za niemożliwą i wszystkie działania podporządkowała nie jej obaleniu, a jej zignorowaniu. Taki już jest ten nasz świat. Jedni obalają, starają się ukryć, a inni odkrywają to na nowo. Twórca tej logicznej i prostej zarazem hipotezy był gorąco popierany przez Alberta Einsteina. Einstein pisał: W strefie polarnej trwa nieustanne nawarstwianie się lodu, występujące nierównomiernie wokół bieguna. Rotacja Ziemi oddziałuje na tę masę lodu, wytwarzając moment odśrodkowy, który przenosi się na twardą skorupę naszej planety. Siła ta, osiągnąwszy pewną wartość, powoduje przesuwanie skorupy ziemskiej. Natomiast John Wright, prezes Amerykańskiego Towarzystwa Geograficznego, napisał, że Hapgood
"przedstawił hipotezę, która wręcz domaga się sprawdzenia" Charles Hapgood, nie doczekał się chwały. Wręcz przeciwnie, jego hipoteza z 1953 r. została wyśmiana przez naukowców. Napisał,
że każda próba dyskusji nad jego teorią "przesiąknięta była gruboskórnym sarkazmem, a niemożliwe do zweryfikowania, drugorzędne drobiazgi stawały się pretekstem do odrzucenia całej hipotezy bez zadawania sobie trudu dotknięcia istoty rzeczy". Był człowiekiem spoza branży i śmiał mieć inne zdanie. Ponadto jak mi się wydaje, w upadku, a właściwie w zignorowaniu hipotezy dopomogło zaangażowanie się jej autora w tematy zagłady Atlantydy czy poszukiwań wielkiej cywilizacji na Antarktydzie. Miast kontynuowania pracy wdał się w spekulacje poza naukowe, co nie przysporzyło mu zwolenników. Ale czy tylko dlatego należy hipotezę wyrzucić do kosza? Postaram się jej bronić i zacznę od lodu.
Pewne, podkreślam pewne, wyobrażenie o zasięgu lodu daje mapka poniżej obrazująca największy zasięg zlodowaceń. Prawdopodobnie jest to cały obraz wiedzy dzisiejszej nauki wymalowany na jednej mapce w rodzaju "all in one". Naniesione na nią wyniki badań, jak sądzę, nie ukazują zasięgu położenia lodowca w określonym przedziale czasowym (rozróżnia się przecież kilka zlodowaceń). Stwierdza się tylko fakt, że w tym miejscu był kiedyś (lub jest dzisiaj) lodowiec. Ponadto, czego nauka nie potrafi stwierdzić i nie ma tego na mapce, to jakie miejsca zostały pokryte lodowcem
już w naszych, historycznych czasach, a które były wolne od lodu 12,5 tysiąca lat temu.
Hapggod twierdził, że na biegunachcały czas odkładała się, tak jak i dzisiaj odkłada się warstwa śniegu i lodu, która posiada swoją wagę i to niemałą. Ziemia podczas obrotu wytwarza pewną siłę odśrodkową, która powoduje dążenie całej kuli ziemskiej do równowagi stałej, a jedyną możliwością jest zmiana położenia całej skorupy ziemskiej. Skorupa ta wraz z płaszczem nie jest w żadnym miejscu przymocowana do płynnego wnętrza i może się, przynajmniej teoretycznie, ślizgać po nim swobodnie. Temu jednak zapobiegają siły tarcia pomiędzy nimi. Gdy siły tarcia i odśrodkowa są zrównoważone nic nie zakłóca obrotu dookoła osi. Gdy jednak wystąpi zakłócenie równowagi spowodowane przez wzrost masy skupionej na biegunie Ziemi nastąpi zachwianie równowagi.
Spróbujmy wykonać doświadczenie - puśćmy kulkę w ruch obrotowy na płaskim stole. Poczekajmy jak się ten ruch ustabilizuje. Teraz w okolicę osi obrotu spuśćmy delikatnie kropelkę oleju. Rozpocznie się gwałtowny, chaotyczny ruch, który uspokoi się dopiero, gdy kulka osiągnie stabilizację (równowagę obojętną), ale już w nowym położeniu. Gdybyśmy przedtem na kulce zaznaczyli jakiś punkt odniesienia zauważylibyśmy, że w nowym położeniu zajmuje nowe, zupełnie inne miejsce.
O to właśnie chodziło Charles'owi Hapgood'owi. Masa lodu na biegunie północnym, nie zrównoważona na biegunie południowym, spowodowała takie zachwianie równowagi. Jak mogła powstać taka masa lodu? Możliwe, że w wyniku globalnej działalności wulkanicznej. Możliwe, jak chce Daeniken, że kiedyś na Ziemi doszło do konfliktu z użyciem broni atomowej. Możliwe, że Ziemia w pewnym okresie czasu odsunęła swą orbitę od Słońca. Nie wiem. Naukowcy są zgodni co do tego, że około 12,5 tysiąca lat temu Ziemia została dotknięta jakimś kataklizmem. Nazywają to "gwałtownym ociepleniem klimatu", a bardziej groźnie "ogólnoświatowym potopem". Wszyscy jednak są zgodni co do tego, że w tym okresie wydarzyło się "coś", czego skutki odczuł cały ówczesny świat. Naukowcy uważają także, że około 12,5 tysiąca lat temu obszar w okolicy wyspy Akpatok koło Labradoru w Kanadzie znajdował się w okolicach bieguna północnego.
Spojrzenie na globus, gdy okolice Akpatok znajdowały się w rejonie bieguna północnego, uprzytomni nam jak wielkie połacie lądu znajdowały się pod lodami. Lodowiec przykrywał Kanadę i Grenlandię. Na antypodach lodowiec mógł objąć tylko połowę Antarktydy i pokryć lodem kawałek powierzchni oceanu. Można stwierdzić gdzie tego lodu było więcej i o ile więcej. Nie wiadomo co rozpoczęło ten proces, ale wiadomo w przybliżeniu kiedy. Około 12,5 tysiąca lat temu skorupa Ziemi rozpoczęła ruch w kierunku południowym wzdłuż 70° zachodniego południka. Zatrzymała się dopiero po przebyciu 3000 km. Biegun północny, jako że oś obrotu Ziemi nie zmieniła swego miejsca, zajął dzisiejsze miejsce. Nie wiadomo ile to trwało, być może kilka dni, ale wody ruszyły do ataku natychmiast. Najpierw bezwładnie przesunęły się w kierunku południowym, a następnie gigantycznym tsunami ruszyły z powrotem. Fala o wysokości kilku kilometrów, miażdżąca masa wody, spłukiwała wszystko co stanęło na jej drodze. Musimy sobie uprzytomnić, że promień równikowy jest o 22 km dłuższy od biegunowego. Na tych 3000 km (między 60° a 30° szerokości geograficznej) różnica w odległości od środka Ziemi wynosi około 10 km. Nie wiemy także jak długo woda uspokajała się w tych oceanicznych "wannach". Ile razy to gigantyczne tsunami przewaliło się tam i z powrotem. Była to katastrofa o niewyobrażalnych skutkach. Trzęsienia Ziemi o sile tak olbrzymiej, że dzisiejsze przy nich to ledwie drgawki. Czas wstrząsów mierzony nie w sekundach, a w dniach. Atmosfera, mająca też swoją bezwładność, wyrównywała swoje ciśnienie przy akompaniamencie huraganów i ulew o niespotykanej sile. Wielkie trzęsienia ziemi być może uaktywniły wulkany. Tak opisuje się tylko koniec świata. Ziemia zmieniła swoje oblicze, ale czy już na zawsze?
Dziś nikt nie interesuje się tą hipotezą. Nie słyszałem o komputerowych symulacjach ruchu obrotowego Ziemi z uwzględnieniem oddziaływania siły odśrodkowej na masy lądów i lodów. Nieopłacalność, błoga nieświadomość czy ignorancja? Społeczeństwo światowe jest uspakajane: "stopienie wszystkich lodów na biegunach podwyższy poziom wód o ileś tam metrów". Cóż to jest? Drobnostka. Będziemy chodzić w kaloszach, a w każdym bądź razie zdążymy uciec na tereny położone wyżej. Być może efekt cieplarniany to obrona samej matki Ziemi? Może roztopi nadmiar lodów i uchronić nas przed kataklizmem. Być może jesteśmy świadkami początku następnej ery lodowcowej? Kto to wie...
Co może znaczyć dla nas przyjęcie hipotezy o "wielkim uskoku skorupy ziemskiej" jako podstawowego założenia? Sądzę, że dużo i to bardzo dużo. Przede wszystkim pozwoli zrozumieć, że ogólnoświatowy potop jest możliwy. Pozwoli inaczej spojrzeć na niektóre opisy starożytnych. Pozwoli też na pewną ulgę. Nie byliśmy jaskiniowcami, nie jedliśmy surowego mięsa, nie gryźliśmy się wzajemnie przy akompaniamencie nieartykułowanych wrzasków i wreszcie - małpa nie jest wcale naszą prababcią. Jesteśmy kontynuacją wielkiej cywilizacji, która dała nam podstawy nauki i uczyniła z nas takich, jakimi teraz jesteśmy. Patrząc na przekrzywiony globus, można zrozumieć, dlaczego kiedyś w Tiahuanaco panował tropikalny klimat, dlaczego w Egipcie nie budowano miast na pustyni, dlaczego w Maribie istnieje tama na nieistniejącej rzece, dlaczego zniknęła Atlantyda, dlaczego zmieniło swoje położenie lustro wody jeziora Titicaca, dlaczego w żołądkach zamarzniętych mamutów odnajdywano resztki niestrawionego pokarmu... Wiele z tych rzeczy, nawet dla laika, staje się zrozumiałe. Prawdopodobnie to ten kataklizm był powodem wyludnienia miast półwyspu Jukatan, Teotihuacan i Tiahuanaco. Jedna zmiana podstawowego założenia, a ile może wytłumaczyć. Megatsunami wywołane przez "wielki uskok...", jeśli było, prawdopodobnie wpływa też na wnioski wyciągane przez dzisiejszą naukę. Dlaczego?
• Mogło przenieść i pozostawić daleko od brzegu lub wysoko w górach wszelkiego rodzaju morskie organizmy. Szkielety ryb, muszle itp. znajdowane wysoko w górach nie muszą świadczyć o tym, że kiedyś istniało tam morze.
• Mogło przemieszać osady denne tak, że warstwa starsza zalega dziś nad młodszą. Mogło także poprzesuwać je na duże odległości, a także na większe głębokości.
• Mogło przenieść spłukaną z powierzchni lądu ziemię do oceanu czy morza. Wraz z nią mogły się tam znaleźć kości ludzi, zwierząt, resztki domostw czy przedmioty użytku itp. i to nie koniecznie tylko najmłodszych.
• Spłukana ziemia niesiona wraz z falą mogła pokryć grubą warstwą duże obszary ziemi i to co się na niej znajdowało. Jak z tego widać wszystko to, co dziś odkopujemy czy odnajdujemy z przeszłości, nie musi świadczyć o tym, że było tam od samego początku. Tak mogą powstawać błędy w ocenie znalezisk. Co na to wszystko nauka? Ogromna większość uważa, że taki uskok i ogólnoświatowe trzęsienie ziemi są n i e m o ż l i w e.
Dlaczego na Ziemi występują wstrząsy? Ogólnie dlatego, że płyty kontynentalne napierając na siebie kondensują ogromną energię, która jest wyzwalana w bardzo krótkim czasie podczas ich przesunięcia się względem siebie. Jest może więcej przyczyn, ale ta jedna jest zasadniczą.
Moją hipotezę, być może niedorzeczną w świetle dzisiejszej wiedzy, chcę uzasadnić inaczej. Z tego też względu najpierw muszę postawić inne wstępne założenie. Podstawą będzie hipoteza Zecharii Sitchina, gdzie sumeryjski przekaz o walce Marduka z Tiamat należy odczytać jako kosmiczną katastrofę z udziałem praZiemi.
Około 4 mld lat temu (500 mln lat po powstaniu układu słonecznego) praZiemia (Tiamat) krążyła po orbicie między Marsem i Jowiszem. Nazywana była "potworem wodnym" gdyż cała ponoć była pokryta płaszczem wody. Wtargnięcie do układu słonecznego obcego ciała niebieskiego (tu zwanego Mardukiem) spowodowało katastrofę kosmiczną, w wyniku której praZiemia utraciła część swej masy (ile? - trudno powiedzieć; widoczna jest tylko utrata ponad 2/3 skorupy) i została zepchnięta na dzisiejszą orbitę Ziemi. Zderzenie tłumaczyłoby powstanie pasa planetoid, "przybranie na wadze" Jowisza, powstanie komet i pomniejszego gruzu kosmicznego, którego w zasadzie być nie powinno. Przyjęcie "sumeryjskiej hipotezy" musiało by mieć także i inne naukowe skutki. Przyjmując, że stopniowe stygnięcie Tiamat przebiegało w niezakłóconych warunkach, utworzona na niej skorupa powinna była mieć jednakową grubość na całej powierzchni. Ustalenie jej grubości mogło by pomóc w odnajdywaniu jej największych szczątków krążących do dziś w Kosmosie, a których jeden z wymiarów nie mógłby przekraczać grubość jej skorupy.
Uderzenie w praZiemię musiało spowodować wyrzucenie w kosmos ogromnej ilości materii stałej i wody, "wciśnięcie" części skorupy praZiemi do środka planety (amerykańscy sejsmolodzy odnaleźli ją ponoć 400 km w głębi Ziemi), odsłonięcie półpłynnego, gorącego płaszcza oraz spłynięcie wód w wyrwę po uderzeniu. Zetknięcie się wody z gorącym płaszczem musiało spowodować powstanie ogromnej ilości pary wodnej, która "utworzyła" pierwszą atmosferę z grubej powłoki chmur utrzymywaną siłą grawitacji.
W zgodzie z nauką, że obracające się wokół własnej osi ciało niebieskie powyżej określonej masy, a przede wszystkim o półpłynnej lub zbliżonej konsystencji, dąży do przybrania kształtu kuli, pozostała część skorupy zaczęła pękać i rozpoczęła "wędrówkę" sunąc po półpłynnym płaszczu Ziemi. Oczywiście nie mogło to być nic chaotycznego, choć mogło sprawiać takie wrażenie. Części skorupy ziemskiej pod wpływem ruchu obrotowego i bezwładności własnej masy rozkładały się na powierzchni Ziemi tak, by tworząca się kula uzyskała stan równowagi obojętnej. Prawdopodobnie nie mogło się obejść także bez gigantycznych zderzeń, które powodowały wypiętrzanie się części płyt bądź pękania na mniejsze. Ziemia odzyskiwała kształt kuli, ale kosztem wielkości.
Bajka? Wcale nie. Całkiem realna możliwość. Nie można oczywiście tego udowodnić wprost, ale pewne fakty dają dużo do myślenia. Gdzie szukać śladów pęknięcia? Jedno jest bardzo widoczne. To Grzbiet Atlantycki, miejsce działalności wulkanicznej tego oceanu. Żaden ocean nie posiada nic takiego na całej swojej długości. Ocean Spokojny działalność wulkaniczną skupia na obrzeżach w postaci "kręgu ognia". Dno oceanu Indyjskiego jest popękane w kilku miejscach bez wyraźnego "porządku". Wiadomo też, że kontynenty i dna oceanów to dwie różne litosfery. Dna oceanów to zastygły, półpłynny płaszcz Ziemi, który zaczął się kształtować wraz z pierwszym rozpadem kontynentów. Proces ten chyba jeszcze się całkowicie nie zakończył.
Przypuszczalne granice płyt tektonicznych pokrywające się z rejonami sejsmicznymi i tzw. gorące plamy
Wróćmy do problemu. Za głównego winowajcę, odpowiedzialnego za trzęsienia Ziemi, uważam Grzbiet Atlantycki. To jest główny "rozpychający się łokciami" na Ziemi. Nauka stwierdziła, że ocean Atlantycki rozszerza się od grzbietu środkowoatlantyckiego na zachód i wschód. Powodem jest ciągły wypływ magmy z wnętrza Ziemi. Czyim kosztem? Na pewno oceanu Spokojnego, który według nauki kurczy się. O oceanie Indyjskim i jego tendencjach, przyznam się, nie słyszałem. Sądzę jednak, że i on musi podlegać jakimś wahaniom powierzchni, bo stanowi część całego organizmu jakim jest Ziemia. Ponieważ wszystkie kontynenty wraz z kawałkami płyt zastygłego dna oceanów tworzą oddzielne "płyty kontynentalne" stykające się ze sobą, to najmniejszy nawet ruch Grzbietu Atlantyckiego winien powodować przeniesienie nacisku na pozostałe płyty. Drugiej przyczyny upatrywałbym w ruchu obrotowym Ziemi i jej dążeniu do stanu równowagi obojętnej. Skorupa Ziemi nie jest materiałem jednorodnym. Składają się na nią materiały stałe (litosfera) i materiały płynne (hydrosfera). Ponadto masa skorupy nie jest rozłożona równomiernie. W miejscach łańcuchów górskich jest dużo większa niż na nizinach. Jak wiadomo, na pewnej głębokości skorupa Ziemi przechodzi stopniowo w półpłynny płaszcz i zapewne gdzieś w tym miejscu, na głębokości 400-600 km, traci swą "przyczepność". To w tym miejscu może dochodzić do "poślizgu" twardej litosfery na półpłynnym płaszczu. Jeśli powierzchnia Ziemi, a w zasadzie masa skorupy jest rozłożona równomiernie na całej powierzchni kula obraca się płynnie zachowując równowagę obojętną. Jeśli nie, to wtedy...
Ziemia jest kulą, która poprzez ruch obrotowy wytwarza moment odśrodkowy, który dąży do równomiernego rozłożenia masy na całej jej powierzchni. Czy nasza Ziemia jest w stanie równowagi obojętnej? Na pewno nie. Zgodnie z tym co piszę, największe masy skorupy ziemskiej powinny być skupione na równiku lub w jego pobliżu, gdzie siła odśrodkowa jest największa. Tam winny się znaleźć największe łańcuchy górskie. Tak jednak nie jest. Sądzę, że trzęsienia ziemi o ograniczonym zakresie terytorialnym mogą być uwerturą do czegoś, co Hapgood nazwał "Wielkim uskokiem skorupy ziemskiej" lub też nie zakończonym jeszcze formowaniem się "nowej" geoidy po ostatnim "wielkim uskoku..."..
Ci co mieli możność zapoznać się z hipotezę Hapgood'a, a także dopuszczający możliwość zaistnienia "wielkiego uskoku..." na pewno nie mają złudzeń. Nagromadzenie się nadmiernej ilości lodu w okolicach bieguna jest zachwianiem równowagi obojętnej i mogło być przyczyną uskoku, który "ustawił" skupiska mas całej skorupy ziemskiej w równowadze obojętnej. Siłą rzeczy, po stopieniu się lodów przyczyna znika i skorupa Ziemi ponownie wchodzi w stan niezrównoważony. Sytuacja się powtarza. Nie znamy tylko mechanizmu, a właściwie jedynego "bodźca" który zapoczątkowuje ten proces. Jeśli przyjąć taki scenariusz, musimy także przyjąć, że zjawisko "wielkiego uskoku..." było, jest i będzie zjawiskiem powtarzalnym, na które my nie mamy żadnego wpływu. Teorię Hapgood'a odrzucono, bo nie jest wiadomo, jak może nagromadzić się tak wielka ilość lodu i nie wiadomo jaki jest mechanizm nastawania epoki lodowcowej.
Co może jeszcze powodować szybkie narastanie pokrywy lodowej? Skorupa Ziemi na dnie oceanów jest cienka jak pierwszy lód na kałuży. Grubość jej liczy się w kilometrach, ale siły napierających na siebie płyt nie są w stanie jej skruszyć. Co innego, jeśli zaprzęgniemy do tego "pomocnika". Średnia głębokość oceanów nie przekracza 3-4 km. Meteoryt o średnicy kilku-kilkunastu kilometrów uderzając w ocean z dziecinną łatwością może przebić dno i zagłębić się w płynne warstwy płaszcza Ziemi. Średnica powstałej dziury nie może być mniejsza od średnicy "agresora", może być równa lub większa albo dużo większa. Czy można wyobrazić sobie skutki? Oprócz skutków samej eksplozji, które nie raz zostały już opisane, dochodzi do wylewu płynnej magmy z dna oceanu. Zanim otwór zostanie "zalepiony", gorąca magma bez przerwy w połączeniu z wodą tworzy trudną do określenia ilość pary wodnej, która w postaci chmur unosi się do atmosfery tworząc grubą, nieprzepuszczającą światła warstwę. Ile to trwa? Nie umiem odpowiedzieć, ale na pewno dłużej niż dni, tygodnie czy miesiące. Tym, według mnie, można tłumaczyć długotrwałe opady deszczu opisywane przez starożytnych. Wprowadzenie do ziemskiej atmosfery takiej ilości pary wodnej w postaci chmur może być też przyczyną gwałtownego ochłodzenia ziemskiego klimatu, a tym samym do nadmiernego wzrostu pokrywy lodowej na biegunach. Sądzę, że dalszy scenariusz możesz dopowiedzieć już samemu. A dowody? Trzeba zacząć szukać na dnie oceanów.
Spojrzenie na rozłożenie kontynentów od strony bieguna północnego już powinno uświadamiać, że masy kontynentalne nie są rozłożone równomiernie. Rozpatrując tę figurę jako płaskie obracające się koło widać wyraźnie, że punkt "A" nie ma przeciwwagi w punkcie "a", podobnie jak punkt "B". Już nawet bez rozpatrywania wielkości mas, mechanik stwierdziłby, że takie koło w czasie obrotu nie będzie obracało się bez wstrząsów spowodowanych tzw. "biciem". Dopiero dodanie "ciężarków" w odpowiednich miejscach może spowodować, że koło to zacznie obracać się bez wstrząsów. Niestety, nikt nie jest w stanie tego zrobić w stosunku do Ziemi.
Rysunek drugi ma wyobrażać kulę ziemską z nierównomiernie rozłożonymi skupiskami mas na jej powierzchni. Cała zewnętrzna sfera kuli wraz z "ciężarkami" jest powierzchnią zestaloną, co znaczy, że poszczególne masy nie mogą samodzielnie wędrować po jej powierzchni. Jest to coś w rodzaju kuli wody skutej na powierzchni cienką warstwą lodu, która uniemożliwia swobodne „pływanie" poszczególnych mas. Co to może oznaczać? To, że ustalanie obracającej się kuli w równowadze obojętnej nie będzie odbywać się poprzez przesuwanie poszczególnych mas, a przez przesunięcie się całej skorupy wraz z zalegającymi na niej masami. Jest to cała filozofia "wielkiego uskoku...". Ziemia cały czas dąży do uzyskanie równowagi stałej, a uzyskać ją może tylko poprzez przesunięcie całej skorupy. Wiemy też, że ta równowaga obojętna jest bardzo niestabilna. Zakłócić ją może każdy, nawet niewielki stosunkowo przyrost masy w obojętnie jakim punkcie na jej powierzchni. Czy to będzie warstwa lodu, czy uderzenie potężnego bolidu. Ale nie musimy czekać aż na tak spektakularne wydarzenie. Najcięższe masy winny, a w zasadzie ich wypadkowa, znaleźć się w okolicach równika. W miejscu, gdzie siła odśrodkowa jest największa. Następny "wielki uskok skorupy ziemskiej" jest więc tylko kwestią czasu. Pozostaje jeszcze do wyjaśnienia sprawa szybkości zatapiania czy podnoszenia się obszarów lądu. Ziemia jak wiadomo nie jest idealną kulą, a formą nazwaną geoidą. Siła odśrodkowa spowodowana obrotem kuli ziemskiej wokół własnej osi powoduje "wybrzuszenie" na równiku, co z kolei ma odbicie w różnicy między promieniami biegunowym i równikowym (około 22 km). Ile czasu potrzeba, by po "wielkim uskoku..." kształt Ziemi powrócił z powrotem do kształtu geoidy? Dziesiątki, setki czy tysiące lat? Czy powrót ten odbywa się w sposób ciągły i prawie niezauważalny, czy też ma charakter skokowy, gwałtowny połączony z trzęsieniami ziemi i pękaniem skorupy? Odnoszę wrażenie, że człowiek usilnie chce, a właściwie już pomógł Ziemi w przyspieszeniu biegu wydarzeń. Efekt cieplarniany już działa destrukcyjnie. Legendarne śniegi Kilimandżaro zniknęły, gwałtownie roztapiają się lodowce Himalajów, zmniejszają się masy lodów na biegunach, w Europie nadmierne zimowe opady śniegu, a w innych krajach niespotykane ilości letniego deszczu. Coraz częstsze huragany przenoszące z oceanów nad lądy ogromne masy wody. Można się domyśleć o co mi chodzi? Wcale nie o zatruwanie atmosfery dwutlenkiem węgla. Ja myślę o gwałtownych, punktowych zmianach masy skorupy ziemskiej. "Czara" równowagi być może się już napełniła. Możliwe, że wystarczy "efekt motyla" - przelot jednego bociana z Egiptu i jego miękkie lądowanie gdzieś w Polsce zapoczątkuje katastrofę. Kropla, która przepełni czarę.