Temat: Dyskryminacja kobiet.
Wiesław R.:
Opinia o istnieniu czegoś to jedno, a istnienie tego - co innego. Subiektywne przeświadczenie o nieistnieniu czegoś nie wyklucza obiektywnego istnienia. Dlatego proponowałbym zająć się statystykami innymi niż te, które podał p. Piotr. Czy o istnieniu dyskryminacji kobiet nie świadczą np. statystyki dotyczące poziomu wynagrodzeń kobiet i mężczyzn wykonujących tę samą pracę? Bo to, że są one zróżnicowane, jest faktem. Proponuję poszukać tego rodzaju obiektywnych danych. A jeśli nawet już mamy analizować dane o subiektywnych przekonaniach, to proszę zauważyć, że te podane przez p. Piotra można przedstawić także inaczej. Tak mianowicie, że odsetek kobiet przekonanych o istnieniu dyskryminacji kobiet jest cztery razy wyższy niż analogiczny odsetek mężczyzn. Niby to samo i te same liczby, a jakże inaczej to wygląda...
Nie Panie Wiesławie, statystyki na które się Pan powołuje nie świadczą o dyskryminacji, a jedynie o różnicach. O dyskryminacji świadczyło by to jedynie, gdyby miał Pan jasną i popartą faktami informację DLACZEGO są takie różnice w wynagrodzeniach. Kiedyś pewien kateheta poinformował mnie, że naturalne środki zapobiegania ciąży wpływają pozytywnie na więź małżeńską. Jako dowód miał statystykę, która jasno pokazywała, że rozwody wśród stosujących kalendarzyk są 10-krotnie rzadsze. Inny Pan z kolei już od kilku lat lansuje przy każdych wyborach tezę, że wystarczy zlikwidować "ministerstwo zdrowia" by zlikwidować tym samym kolejki do lekarza. Jako dowód podaje statystyki, które mówią, że nie nie kolejek do weterynarzy a tam nie ma ministerstwa. Nie jest więc wcale tak, że wystarczy podać statystykę by cokolwiek udowodnić, zawsze trzeba zapytać jeszcze DLACZEGO statystyka jest taka a nie inna.
Co do Pana różnic w wynagrodzeniach. Oczywiście są. Ale dlaczego? Co do zasady jest tylko dwóch pracodawców, państwowy i prywatny. Państwowy ma stawki zaszeregowania i tam nie ma znaczenia płeć. A prywatny płaci tyle, ile sobie pracownik WYNEGOCJUJE. Ani więcej, ani mniej. Zatem jedyny niepodważalny fakt jest taki, że kobiety mniej sobie (statystycznie) wynegocjowały. Dlaczego? Tu odpowiedź nie będzie łatwa, bo jedni powiedzą - nie mają szans, bo pracodawca nie chce im więcej płacić, a inni powiedzą (w tym ja), bo mniej twardo negocjują. Nie ma co udawać - nie jesteśmy identyczni i testosteron robi z człowiekiem naprawdę wiele. Moje doświadczenie pracodawcy jest takie, że kobiety (statystycznie) negocjując zarobki pytają: "ile mogłabym dostać" i ewentualnie tak ustaloną kwotę próbują podnosić, mężczyźni przychodzą z żądaniemi, które trzeba temperować. Oni więc negocjują z góry, one z dołu. Potem także, dziewczyny OCZEKUJĄ, że się je dostrzeże i zaproponuje podwyżkę i jeśli się tego nie zrobi na czas odchodzą po angielsku, mężczyźni się o nią upominają, czasem grożąc odejściem. To moje doświadczenia i na małej grupie, ale mam wrażenie, że generalizacja tu nie będzie bez sensu.
Jak by na to jednak nie patrzeć - ludzie dostają takie pieniądze, jakie sobie WYNEGOCJUJĄ. Jak to chce Pan powiązać z dyskryminacją?