Radosław Tadeusz
Kobus
VC/BA, Współtwórca
GoldenLine
Temat: Czy możliwa jest Polska liberalna?
Postanowiłem wylać tu trochę swoich przemyśleń i żalów..Według mnie największą przeszkodą w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego i wolności w Polsce jest mentalność naszych rodaków. Jest to w dużej mierze mentalność ukształtowana jeszcze w czasach I RP. Wedle słów Wiktora Osiatyńskiego - typowy Polak to taki pańszczyźniany chłop - będzie zadowolony, jeśli pan nie będzie go bił za mocno, da żreć i od czasu do czasu będzie mu można coś ukraść. Pan z kolei obsadza folwark własnymi ludźmi i dąży do czerpania zeń jak największych zysków.
Tak było kilkaset lat temu - a czy przez minione stulecia cokolwiek się zmieniło? Zabory, II RP, PRL - a panowie zagaraniają jakiś obszar władzy - folwark - i traktują go jako dość intratną własność. A wśród pańszczyźnianych chłopów wszechobecne jest poczucie bezcelowości podejmowania jakichkolwiek działań, przekonanie, że wybory to nic nie znaczący rytuał, który tylko zmienia sytych panów na coraz bardziej chciwych.
Na to wielowiekowe obciążenie nakłada się umacnianie postaw roszczeniowych i jednocześnie tworzenie nowej grupy społecznej życiowych nieudaczników - grupy tworzonej w dużej mierze sztucznie i odgórnie przez rozdęty system socjalny. Renty zdrowotne w Polsce pobiera niemal 17% aktywnych zawodowo. W krajach OECD średnia wynosi ok. 5%. Polska nie jest jednak krajem ludzi szczególnie podatnych na choroby, a krajem chorego miłosierdzia, które sprowadza się do tego, że alkoholika z rynsztoka wyciąga się tylko po to, aby dać mu pieniądze na zakup kolejnej flaszki.
Władza traktuje obywatela jak nieporadne dziecko - mówi mu, na co ma wydawać swoje pieniądze (a właściwie wydaje je za niego), jaki prowadzić tryb życia. W kampaniach wyborczych obiecuje się mieszkania, nowe miejsca pracy, pieniądze - "my wam wszystko damy, a wy nic nie musicie robić". W efekcie społeczeństwo dzieli się na dwie główne grupy: część obywateli czuje się sfrustrowana bezzasadnym ograniczeniem wolności – wbrew ich woli część zarobionych przez nich pieniędzy państwo zabiera na państwową służbę zdrowia, z której nie chcą korzystać. Uważają albo że zostali przez państwo oszukani (bo za ich pieniądze korzyść odnosi ktoś inny), albo że władza zachowuje się niczym namolny akwizytor (siłą zmuszający do korzystania z pewnych produktów) – od którego, co gorsza, nie można się uwolnić. Z kolei druga grupa główna godzi się z sytuacją – z czystego oportunizmu, w poczuciu rezygnacji i braku możliwości zmiany istniejących stosunków, wreszcie – konweniuje im opcja korzystania ze świadczeń nienależnych. Obywatel uważany przez władzę za niedojdę, tłamszony, odpychany, odsuwany – w końcu daje się zepchnąć na margines. Obserwacja stosunków i zależności między elitami politycznymi a ogółem społeczeństwa zdają się prowadzić do konstatacji, że to ostatnie w ogóle nie jest elitom potrzebne – nie licząc okresu bezpośrednio przed wyborami. Pod względem decydowania o przyszłości państwa politycy i społeczeństwo wydają się stanowić odrębne byty. Działania polityczne nie uwzględniają rzeczywistych potrzeb społeczeństwa, najczęściej sprowadzają się do „zagrywek pod publiczkę” – niewątpliwie efektownych, ale zupełnie nieefektywnych.
Skutki takiej nie są trudne do przewidzenia – osoby przedsiębiorcze tracą zapał, uciekają z kraju, nie chcąc walczyć z wiatrakami. Odchodzą więc ludzie najlepiej wykształceni, predysponowani do przewodzenia społeczeństwu – najczęściej ci, którzy kiedyś staliby się inteligencją w tradycyjnym rozumieniu tego pojęcia (warstwą sprawującą przywództwo i przewodnictwo intelektualne oraz moralne, kierujące społeczeństwem na innej płaszczyźnie niż władza państwowa). Pozostali – nie widząc alternatywy – przystosowują się.