Temat: Maniwa godności
Skrawek historii. Kiedy kończyliśmy pierwszą szkołę Medyczne Studium Zawodowe, mowa także o innych zawodach medycznych, obowiązywało (lub było w dobrym tonie) podczas otrzymania dyplomu coś na wzór przysięgi Hipokratesa. Teraz raczej obyczaj ten należy już do kart historii, praktykowany jedynie przez lekarzy. Zobowiązania dotyczyły nie tylko samych pacjentów, zabiegów, optymalnego zastosowania, ale i podnoszenie kwalifikacji, przede wszystkim dbania i troski o pacjentów, ale też dbania o "współplemieńców", godność zawodową, i takie tam.
Dziś żyjemy w kraju gdzie de facto urzędnik państwowy może ingerować w proces leczenia jak i profilaktycznych zabiegów. Cóż, kto żyw, wie jak to wygląda z unitami zabiegowymi w przychodniach, szpitalach, sanatoriach itd. Terapeuci mają jakiś tam kwadrans 15-20 minut na zabieg, wciśnięci w tryb kilkunastu do kilkudziesięciu zabiegów na dniówkę. Bez komentarza.
Kto jest na swoim rozrachunku coraz trudniej podpisać mu kontrakt, w fizjoterapii to jeszcze, w masażu to graniczy z cudem. Więc żyjemy w zupełnie zwariowanych czasach, ale ...
Nie zwalnia nas to z prób poszukania innych dróg aby pacjent miał możliwość leczenia lub profilaktyki w ramach refundacji z NFZ, nikt łaski nie robi.
Kiedy przychodzi do mnie osoba z polecenia, tłumaczę jej, że mogę wykonywać zabiegi ale powinna się udać tu i tam i niech sobie zlecenie leży aż przyjdzie czas na jej kolei. To wydaje się rozsądne.
W rezultacie pacjenci korzystają z zabiegów doraźnie, ale uzupełniają proces leczenia tam gdzie im się należy.
W prywatnym resorcie wymaga się od nas czasem "cudów", pacjent płacąc korzysta czasem z pojedynczych zabiegów bo na więcej go nie stać, jest zabiegany, nie pasuje mu grafik, ma inne priorytety, itd. Polepszy mu się i znika, nie widzimy go do następnego razu.
Problem zaczyna się wtedy kiedy i tu urzędnicy starają się regulować co się da, ograniczać kompetencje. Na co dzień współpracuję ściśle z fizjoterapeutką, osteopatą, lekarzem. Który życzliwym okiem, tak życzliwym, są tacy, stara się o dodatkową diagnozę i szuka możliwości przyspieszenia wykonania dalszych zabiegów. Różnie to bywa.
Nasza praca coraz bardziej przypomina raczej mitycznych Chińczyków lub Hindusów, którzy - jak wieść niesie - bardziej starali się utrzymać status quo, maksymalny dobry stan zdrowia pacjenta, skupiając się także intensywnie na profilaktyce lub też walcząc z objawami chronicznych dolegliwości. Zwłaszcza jeśli pacjent, klient jest przekonany do wartości działań profilaktycznych.
Tłumaczę nieraz pacjentowi że w nagłych przypadkach, ostrych stanach nie jestem pierwszą instancją. Ten udając się do lekarza i powraca czasem jeszcze bardziej zdezorientowany, bo na wizycie dostał co prawda skierowanie na badania, rentgen, itd, ale dowiedział się że zabiegi będzie miał za kilka miesięcy, ewentualnie tygodni. Czasem ma zlecenia na zabiegi które są bardziej, szybciej dostępne, ale są zlecane z przypadku. No i tak się to toczy.
D.W. Pomimo że podziękowano mi za pracę lata temu w przychodni, jak wielu innym, nie zwalnia mnie to z faktu potrzeby pomocy pacjentowi jak się da, szukania innych możliwości. Moim zdaniem wspólne protesty mają sens bez względu na to w jakim wymiarze, miejscu pracujemy.
Jeśli ktoś deklaruje że wykonuje zawód medyczny, to do czegoś jednak nadal zobowiązuje.
Choć dziś pracuję raczej wykonując zabiegi profilaktyczne, relaksacyjne, czasem terapeutyczne, spełniam się w odnowie psychosomatycznej, pamiętam jak wiele zależy od uświadomienia pacjenta lub klienta jakie są jego prawa i możliwości.
Sporo dyskutuje się na temat świadomości pacjentów. Moim zdaniem w Polsce pacjenci są jednymi z bardziej wyedukowanych przynajmniej w Europie. Tak, tak :). Co z tego że bardziej, szybciej są dostępne zabiegi w Niemczech, Skandynawie, U.K. z kasy chorych, medical insurence, (mam okazje z nimi rozmawiać) ale przecież nie chodzi tylko o dostępność, ale przede wszystkim skuteczność. Oni są przyzwyczajeni, czasem święcie przekonani że najbardziej skuteczne zabiegi to te które się im wykonuje w ramach refundacji. To powoduje swojego rodzaju "uśpienie" i protest kiedy okazuje się ze można więcej, lepiej. W mitycznej Europie Zachodniej, jest większa dostępność, refundacja zabiegów, ale czy aby na pewno idzie za tym większa skuteczność? Sprawa dyskusyjna.
To polski pacjent ponosi niestety podwójne koszty leczenia. Płacić składki musi, a z wielu zabiegów korzysta i tak prywatnie.
Panowie i panie, szanujcie więc swoich pacjentów czy jak kto woli klientów. Bez względu czy praktykujemy w przychodniach, klinikach, sanatoriach czy w spa lub prywatnych, niezależnych gabinetach, praktyce mobilnej. Jeśli w miarę możliwości można mówić jednym głosem to warto, należy się to im. Kilku wystąpieniami może niczego się od razu nie zmieni, nie dokona się przemiana, ale od czegoś trzeba zacząć.
Taka refleksja, na koniec dnia. Na tym kończę dyskusje z mojej strony.
Z pozdrowieniami Piotr.
Ten post został edytowany przez Autora dnia 20.05.14 o godzinie 23:36