Grzegorz
B.
copywriter;
ghostwriter
Temat: Czy myślałeś kiedys o tym, by zabić ekipę sprzątającą drogę?
Opisalem to już na innej grupie, ale co tam. Wkleję i tu.Autentyczna historia, oparta na autentycznych i prawdziwych faktach.
Mózg - taki zacny narząd, który posiada każdy, ale z którego pewne grupy ludzi korzystaja niechętnie - może wrecz nawet z jawną odrazą.
Nie mam dzieci, ale gdybym miał, to nieiele brakowało, bym je dzis osierocił. Ci panowie, których usilnie staralem się nie zmasakrować, zapewne jakies tam pociechy mieli. Tym bardziej niepokoi tak negatywny stosunek do korzystania przez nich z orzeczonego na wstępie narządu.
A było to tak:
Noc, całkiem przyjemna. Podążałem z cięzkiego (czyt: odległego) Żoliborka na Wilanów. Wislostrada puściusieńka. Mozna by ciąć i 150 gdyby nie obawa przed mandatem. Więc jadę sobie te 90, czasem troszkę szybciej, czasem troszkę wolniej. Majkel śpiewa w radio, że owszem, powiedziała mu iż jest jedyny, ale dzieciak jego synem nie jest. Droga przyjemna. W aucie ciepło. Fajnie się jedzie.
Mijam centrum, mijam siekierki, mijam sadybę. Wszędzie jasno, bezpiecznie, ruch niezauwazalny. Ale w Wilanowie, przy skrzyzowaniu Powsinskiej ( a może już Wierniczej?) z Wilanowską sytuacja się odrobinę zmienia. Po przejechaniu skrzyzowania (pulsujace) wjeżdza się w "czarna dziurę". Na długosci okolo kilometra nie ma tam lamp. I jest ciemno jak w - nie siląc się na oryginalność - dupie.
No i jest tam nieprzyjemny łuk w lewo (jadąc w stronę konstancina). To ważne.
Jadę sobie środkowym - jednym z trzech - pasem. Prędkosć - 80. Bo zaraz za skrzyzowaniem, które posiada beznadziejną nawierzchnię. Można teraz nieco przyspieszyc, ale nie przyspieszam, bo zaraz będe skręcac w lewo. Nie ma sensu juz szalec.
A zreszta...
No własnie. Jadac po łuku zauważam dużo pomarańczowych świateł. Tja. Sprzataczka. To już ta pora. Łuk ogranicza widocznośc, jednak udaje mi się zorientowac, że berta "pędzi" po moim pasie. Ale jaki to znowuż problem? Zmieniam pas na lewy (i tak za jakies pół kilometra skrecam w lewo). Berta jest pewnie ze 300 metrów przede mną. Zaraz za wylotem z łuku. jedzie wolno. więc jeszcze ją minę przed krzyżówką. To jednak i tak bez znaczenia. Nasze tory ruchu nie koliduja, ona jedzie po srodkowym pasie, ja lewym i skrecam w lewo. Luz.
Prawda, że każdy z Was w ogole nie zwrociłby na to uwagi? Ile razy wyprzedzaliście sprzataczke na trzypasmowej drodze? Procedura standardowa do bólu. Nawet się nie zwalnia, bo niby po co.
Wyskakuję z łuku na prostą, wciąż ciemno jak diabli. Z naprzeciwka kilka samochodow i swiatła odrobinkę oslepiają. Do berty jakieś sto metrów i WTEDY TO DOSTRZEGAM...
Berta wcale nie jedzie. Ona stoi na samym środku szybkiej i nieoswietlonej drogi. Jakis odruch sprawil, że zdjąlem nogę z gazu. I wtedy dostrzeglem coś znacznie gorszego. Obok auta, na moim pasie stoi czterech panów. w pomarańczowych ubrankach, ale bez odblasków. ja w kazdym razie odblasków nie widzialem. Przeslizgnął się po nich snop pomaranczowego światła, dzięki temu ich w ogole dostrzegłem.
Nie chce histeryzować, ale jadę 8 dych (tak, o dwie za szybko) i nagle mam 4 ludzi przed maską, w odległości może 60 metrów. Alternatywa - z lewej strony wielka sniezna skarpa, z drugiej - wielka żelazna berta. Juz jej nie omine od prawej strony. Za późno.
Hebel i awaryjne. Mam taki odruch przy heblu. ABSu niestety nie ma. Samochód uklękł na prawych kołach i lecę bokiem w bertę. Jak zaraz nie odpuszcze hamulca to się rozwalę o sprzątaczkę. Jak odpuszczę, to może zdołam wyprostować i przesliznąć sie pomiedzy bertą a ścianą sniegu, ale kilkoro dzieci już nie spotka tatusiów. Kurewsko nieprzyjemny wybór.
lecąc tak bokiem pomyslalem sobie cos w stylu: "O kurwa, o kurwa, jak z tego wyjdę, to wypiszę się z grupy Antyklerykalni na GoldenLine".
Wszystko trwalo pewnie z ćwierc sekundy ale zdawało się wiecznością - wytarte, ale prawdziwe.
Po kolei jeden, drugi, trzeci pan uciekli gdzieś w snieg, czwarty wskoczył pod bertę. Poważnie. Odpuścilem hamulec, gaz do dechy na dwójce, którą nie mam pojęcia kiedy wrzuciłem. Coś - nie wiem co - zrobiłem z kierownicą. Wrzuciło mnie w trajektorię. Minąłem bertę o jakies pół centymetra (lusterkiem) i przetoczylem się po pasie.
Majkel śpiewał, że dziewczyna z Liberii przyszla i zmieniła jego swiat.
Chcialem wysiąść i ich zabić, ale kiedy już podjąłem ostatecznie tę decyzję, okazało się, że stoję w samochodzie zaparkowanym na parkingu pod domem. Cóż. nie pamiętam ostatnich 7 minut drogi do domu.
Dla jasności dodam jeszcze, że nie było żadnego znaku, czy ostrzeżenia o pracach prowadzonych na jezdni. Po prostu sobie stali.
wiem, że jechałem trochę za szybko. Teren zabudowany (tylko nominalnie - żadnego budynku w okolicy), 1 w nocy - można jechać 60. Że widząc pomarańczowe światła powinienem zachować szczególną ostrożność. Zwłaszcza na łuku. I byłem ostrożny, trudno bowiem zakładac, że trzeba się bedzie zatrzymać na trzypasmowej drodze, bo stoją na niej pomarańczowi zamiatacze. A ja elegancko zmieniłem pas,żeby minąć bertę. Nawet Nostradamus nie przewidziałby, że ktoś się bawi zabawkami na jezdni, bez ostrzeżenia i bez oświetlenia.
I teraz. Czy tylko mnie wydaje się, że coś jest nie tak? Mam ogromna ochotę zrobić komuś karczemną awanturę. Komu? Przecież to absurd do potęgi. Takie rzeczy nie mogą się dziać na drogach.