Temat: Zatrważające dane: dzieci w Polsce są bite coraz częściej
Sprawa nie jest prosta i - jak zwykle w życiu - rozmawiają różni ludzie, o różnych doświadczeniach. Ci, których bito, nie widzą innej możliwości. Ci, których nie bito, nie wyobrażają sobie, jak można bić. Jeszcze innych bito, ale sami nie chcą tego powielać, a jeszcze inni nie byli bici, ale nie umieją sobie poradzić z własnymi dziećmi.
Rozpiszę się szeroko, jeśli ktoś nie ma czasu ani chęci, niech pominie mojego posta.
Najpierw a propos przemocy psychicznej:
Czy
- nałożenie dziecku 'szlabanu' na coś za karę (wyjście z kolegami, komputer/internet, telewizja) i surowe egzekwowanie (np. zabranie kabla od sieci, komputera, wyłączanie telewizora, telefon na policję w celu wylegitymowania dziecka, gdy to, pomimo zakazów i tak wychodzi, np. jeszcze się odgrażając, co to ono nie zrobi)
- próba wymuszenia odrabiania lekcji (sprawdzanie zeszytów, pracy domowej, przepytywanie - oczywiście w sytuacji, gdy do dziecka nic nie dociera i ma w 4 literach naukę) połączoną z karą jak w pkt. 1
- rozmowy "umoralniające"
mogą być poczytane jako przemoc psychiczna?
Pytam z dwóch przyczyn:
1. takie szlabany, rozmowy i wymuszenia są dla dziecka bardzo przykre. Nie pójdzie na imprezę - będą się śmiać w klasie albo wyśmieje dziewczyna (zresztą "co to znaczy, że mi stary zabroni?"). Mogą się nawet a)pociąć (emo), b) powiesić (emo), c) wyżyć na zwierzęciu domowym (ujście agresji). Zmuszanie do odrabiania lekcji, sprawdzanie, przepytywanie powoduje frustrację, niechęć, stres. Rozmowy są nudne i poza "wywróceniem oczu" (co ten stary znów pier....li, ile można) są źródłem dyskomfortu psychicznego i burzą harmonię rozwoju.
W końcu wszystkie są środkiem przymusu czy kary, a to oznacza, że są odbierane negatywnie. W nas też rodzi się sprzeciw wobec przymusu i karania nas, np. zasłużonym mandatem, prawda? Wiemy, że zasłużyliśmy, ale mamy zły dzień, raczej rzadko sobie mówimy "Dziękuję, Panie Policjancie, że dał mi pan ten mandat, bo przecież czyniłem źle".
2. na jakimś forum widziałem kiedyś pytanie z gatunku tych "jak wrobić kogoś" (coś podobnego, jak do wspomnianej tutaj rady pewnej pani "jak wrobić męża w znęcanie się nad dzieckiem"), czyli "czy mogę podać starszych do jakiegoś urzędnika, że nie pozwala mi wyjść na imprezę i zmuszają do siedzenia i odrabiania lekcji? Zrobią im coś?"
Przemoc fizyczna jest łatwa do zdefiniowania, chociaż łatwo tu o nadużycia ("synek Kozłowskiej ma siniaka na rączce, na pewno go lali i to ostro!"). W dodatku dziecko może się łatwo umówić z kolegą, że dadzą sobie po razie, a następnie zgłosi pobicie przez rodzica. Dawniej było to chyba nie do pomyślenia, by dziecko "wrabiało" rodziców, dziś czytam na forach o takich zjawiskach coraz częściej. "No bo jest z tego niezły fun".
Ale co z przemocą psychiczną?
Na pewno "czuje się przez skórę", że nieustanne poniżanie, krytykowanie, krzyczenie, wyśmiewanie jest przemocą psychiczną. Pytanie jednak, czy nie jest to jeszcze łatwiejsze pole do nadużyć.
Być może powstaje właśnie sytuacja, gdzie przy okazji walki z patologią, taką jak molestowanie i maltretowanie dzieci, walczy się także z formami perswazji, odbierając rodzicom możliwość jakiegokolwiek wpływu na dziecko.
Potem, gdy rodzice nie są w stanie poradzić sobie z dzieckiem (gdzie oni dorastali w zupełnie innych czasach, nie nastawionych tak na konsumpcjonizm, brutalność, "lans", kult przemocy (JP, CHWDP, etc.), a za pyskowanie matce czy ojcu dostawało się w twarz), są postrzegani jako ci źli ("gdzie byli rodzice?!", "kto cię wychował?!", "wyrodni rodzice, nie interesują się dzieckiem!"), mogą stracić prawa rodzicielskie, a przede wszystkim - płacą za dzieci odszkodowania (w razie aktu wandalizmu), ponoszą wszystkie konsekwencje dziecięcych (czy tutaj już młodzieżowych) wybryków. A te dzieci i tak są lane pałami przez prewencję albo na "dołku" (opisy tego, jak Policja traktuje pseudokibiców są w sieci, wiele, wiele relacji, także świadków). Opisy bardziej jak ze wspomnień więźnia Berezy Kartuska. No, ale to są przecież "źli bandyci i pseudokibice" :] Teraz wolno ich lać, ba, nawet trzeba. Jest społeczne nie tylko przyzwolenie, lecz nawet zapotrzebowanie na to, by ich traktować brutalnie. A przecież nie wszyscy z nich, to dzieci z rodzin patologicznych, często niektórzy dobrze się uczący (znam takiego jednego, kibica Ruchu Chorzów, "ultrasa", jeden z lepszych uczniów w klasie), pokształceni rodzice.
Mamy zatem sytuację: rodzic, jeśli ma "trudne dziecko", ma związane ręce, ale potem policjant może temu dziecku odbić nerki i potraktować gazem i paralizatorem, chodzić po nim w ciężkich buciorach, kazać leżeć na ziemi i mówić do niego nie "młody człowieku, źle robisz", tylko "gleba, ku*wa, gnoju pierd*ny, ryjem do ziemi!".
Wiemy, że dzieci postrzegają świat inaczej. Do chyba 7 roku życia obce jest im pojęcie "stawiania się w czyjejś sytuacji", są często bardzo, wręcz psychopatycznie okrutne (nawet te, które później będą świętymi), ponieważ nie nie rozumieją jeszcze pojęcia empatii. Potem z kolei jest okres buntu i złości na świat.
Piszę także na własnym przykładzie, pamiętając, jaki byłem. Nigdy nie chciałbym mieć dziecka podobnego do mnie. Rodzice włożyli wiele trudu, by "coś" ze mnie zrobić i rozumiem to dopiero dziś, po 15 latach. Też dostawałem w dupę (do 8 roku życia, potem już były tylko rozmowy), były karczemne (przez duże K) awantury, "szlabany" i nie wyobrażam sobie, by dziecko mojego pokroju mogło zrozumieć coś innego. Nic do mnie nie docierało, robiłem, co chciałem. Nawet nie chodziło o badania wytrzymałości rodziców, po prostu miałem na wszystko "wyje...ne". Z jednej strony wiele czasu spędzałem z ojcem (zaraził mnie pasją majsterkowania i elektroniki, uczył mnie matematyki), z mamą chodziłem na spacery, wiele rozmawialiśmy - nie było tu przykładu "porzuconego samemu sobie dziecka". Ale bywało też tak i to często, że żadne rozmowy nie przynosiły efektów, kompletnie to "zlewałem", chociaż miałem przebłyski "zrozumienia i chęci poprawy". Z czasem coraz częstsze, aż w końcu dotarło do mnie, kim jestem i co ja wyprawiam (takie "przebudzenie"). Pamiętam, jakimi kategoriami myśleliśmy ja i moi koledzy. Jakie myśli chodziły po głowie - nie przyznałbym się publicznie. I przerażające jest dla mnie to, że kompletnie nie rozumieliśmy argumentów naszych rodziców, już nawet nie chodzi o młodzieńczą przekorę! Byli też oczywiście koledzy, których stawiano za wzór. Ale to tylko potwierdza fakt, że nie wszystkie dzieci są takie same i nie wszystkie myślą kategoriami "argumentu rozsądku". Oczywiście rodzice gdzieś popełnili błąd wychowawczy, pewnie niejeden, ale i mój charakter jest bardzo trudny, po ojcu. Gdyby jednak wtedy "odpuścili" (dzisiaj pewnie odebrano by za to im prawa rodzicielskie), mógłbym źle skończyć, a niewiele brakowało, bo w pewnym momencie zacząłem olewać wszystkich i wszystko.
Gdyby to była sytuacja przeniesiona w dzisiejsze realia, a ja w swojej tępej złośliwości podał rodziców na policję, mieliby poważny problem, a ja pewnie złośliwie bym się uśmiechał "haha, niech se starzy nie myślą, że są tacy do przodu". Pamiętam siebie, ale też pamiętam niektórych moich kolegów - niewinne aniołki, śpiewające w Wigilię kolędy i sprzątające ochoczo w domach na Wielkanoc, chodzące z koszyczkiem do kościoła i czekające na "kolędę", a naprawdę - bezwzględne. Tępo bezwzględne. Oczywiście do pewnego wieku. Na studiach już nie spotykałem takich ludzi, a ci, wielu tych, których znałem ze szkoły, zmienili się nie do poznania. Zupełnie, jak by przeszli chorobę Alzheimera i kompletnie stracili swoje dawne "ja". Ale też popatrzmy z innej strony - wielu dawnych rozrabiaków tam nie spotkałem. Kilku bałbym się dziś spotkać na ulicy, nawet w biały dzień. Jedni byli tylko agresywni, ale nie narobili rodzicom szkód, poza siwymi włosami, ale inni...
Kilkoro znajomych ma z kolei dzieci, które są nad wyraz "układne". Oczywiście broją, są dziecięco nieodpowiedzialne, ale po prostu "słuchają się". Nie wiem, jak będzie później, np. w gimnazjum, gdzie zetkną się z brutalnością rówieśników ale na razie są spokojne. Mam też kolegów, którzy byli po prostu do rany przyłóż, przeszli okres dzieciństwa i dojrzewania, jak by w ogóle te problemy ich nie dotyczyły :) Ich nie trzeba było przywoływać do porządku tak, jak np. mnie.
Dziś, w znacznie trudniejszych czasach, niż mojego dzieciństwa, ciągłej szczurzej rywalizacji, agresji (nie trzeba być agresywnym jako dziecko, agresji można się nauczyć jako odruchu obronnego, który potem staje się nie odruchem, a drugim "ja"), zalewu szumu informacyjnego (dla mojego dziadka to było wręcz straszne, był kompletnie zagubiony), odbiera się rodzicom niemal wszystkie środki przymusu i kary, grożąc za to odebraniem dziecka, więzieniem, nadzorem kuratora. Moich rodziców i dziadków bito w szkole linijką po rękach, klęczeli na grochu, stali w kącie (dzisiaj to przecież przemoc psychiczna, narażenie na "wyśmiewanie"), dostawali "siatką", mieli zakaz wychodzenia na podwórko, a jednak wyrośli na pracowitych i mądrych ludzi, a nie psychopatów.
Kończąc ten przydługi wywód ponawiam pytanie, które postawiłem na początku i zapytuję tych dobrych, doświadczonych rodziców, jak znajdują się w tej nowej sytuacji. Po rosnącej przestępczości i gigantycznej wręcz agresji wśród młodzieży widać, że "coś jest nie tak". Eksperymenty wychowawcze są coraz dziwniejsze, a korzyści...
-----
Bruno, jeszcze a propos Twoich wypowiedzi:
1. Nie, nie miałbym nic przeciwko temu, by mojemu dziecko ktoś dał klapsa (nie mówimy, na rany boskie, o katowaniu!), albo, gdy będzie stwarzać zagrożenie dla innych, zamknięto na komisariacie na 24h. Byle nie katowano. Wstrząsnąć, nie pobić.
2. Z tymi przykładami ekstremalnymi - w mojej opinii nie masz racji. Może Twój świat i wspomnienia są takie kolorowe, ale ja pamiętam, czego się dopuszczaliśmy, nie tylko ja, ale i moi koledzy, dziś zupełnie zwykli ludzie, ze swoimi już rodzinami. I czego byłem świadkiem na swoim osiedlu. Nagle wszyscy psychicznie chorzy?
3. Kto mówi o karze fizycznej za złą odpowiedź? Dlaczego manipulujesz? Moja mama przez całe życie nauczycielką języka rosyjskiego (podstawówka w Bogucicach, potem byłe III LO B. Prusa w Sosnowcu). Pracowała z bardzo różna młodzieżą, od czasów stanu wojennego, po 2005 rok. Wypuściła wiele roczników maturzystów.
Była przez młodzież uważana za rewelacyjną, do dzisiaj dostaje kartki, telefony, jest rozpoznawana w sklepach, na ulicy (wołają za nią, zagadują), jest znanym w Sosnowcu z nazwiska nauczycielem. W ostatnich latach swojej pracy dostała także do nauczania gimnazjum. I to ona opowiadała, co się tam dzieje obecnie. Zwroty typu "pierdolisz głupia cipo", "nie pierdol" (wyjście i trzaśnięcie drzwiami), "bo co mi kurwa zrobisz kurwo?" nie były aż taką znów rzadkością. Nie wolno było zrobić nic, nawet głośniej się odezwać, bo szło się na dywanik do dyrektorki i tłumaczyło przed rodzicami. Oczywiście przy rodzicu dzieciaczek był jak aniołeczek, a rodzic z gębą jak "wrota stodoły", czerwony na twarzy, zaperzony, niczym Chlestakow w Rewizorze Gogola - "Czy pani wie kim ja jestem?!". Brakowało tylko "Ja służę w Petersburgu!".
Dopiero w gimnazjum moja mama odkryła, jak wygląda świat poza LO. Ten dzisiejszy, nie z lat 80. Dziękowała Bogu, choć ateistka, że już nie musi tam wracać. Ona, pedagog z wieloletnim stażem.
To jest Twoim zdaniem "karanie za złą odpowiedź"?
4. A co do pracy i odpysknięcia szefowi - po pierwsze, to w tym wieku już nie czas na wychowywanie ludzi, po drugie - wyleje Cię na 4 litery i możesz być bezrobotny. To chyba bardziej traumatyczne, gdy masz rodzinę na utrzymaniu i kredyty, niż klaps w tyłek, prawda?
5. Piszesz, że nie zmniejszyłoby - no pewnie. Teraz już nie. Po pierwsze, uczeń oddałby nauczycielowi, albo mu włożył kosz na głowę i skopał, po czym nagrał na komórkę i wrzucił na YT, z komentarzem "ten chuj mieszka tu i tu, wiecie, co z nim zrobić!".
6. Porażka. Słowo klucz. Porażka rodziców. Nie chce mi się wierzyć, że można naprawdę wierzyć, że każdy rodzic jest specjalistą psychologii i pedagogiki, że ma żelazne nerwy i każde, nawet najbardziej rozwydrzone dziecko opanuje, a w przeszłości nigdy nie popełni błędów wychowawczych.
Może Ty uważasz się za bezbłędnego rodzica i życzę Ci samych sukcesów. Ale świat nie jest taki biały i kolorowy, a Ty sam jeszcze nie wiesz, co przed Tobą. Bo nawet, jeśli Ty będziesz bez skazy przez cały okres wychowania tego dziecka, to jest jeszcze świat zewnętrzny, z którym dziecko się zetknie. Może być podatne na Twoje sugestie i rady, a może je kompletnie zlać. Życzę Ci wtedy wiele samozaparcia i pamięci o tym, co tu pisałeś.
Adrian Olszewski edytował(a) ten post dnia 20.03.10 o godzinie 16:41