Mikołaj
Gołembiowski
Doktor nauk
humanistycznych,
poszukuje zajęcia
Temat: Nergal nie obraził uczuć religijnych
Sobiesław P.:
Mikołaj Gołembiowski:Proszę pana, moje argumenty nie są ani ad hominem, ani "ad persona", ani nawet ad libitum. Zwłaszcza nie są ad hominem, bo żeby takie były, to musiałbym się z panem zgadzać co do sposobu myślenia, a raczej się nie zgadzam,
Pańska wypowiedź jest przykładem tego, jak zwodnicze może być ufanie tzw. "słownikowym definicjom", zwłaszcza tym Wikipedialnym. Wedle mojej wiedzy, termin "argumentum ad hominem" określa całą GRUPĘ argumentów atakujących osobę, mających ją zdyskredytować jako autora określonego sądu (np. twierdząc, że ze względu na określone cechy adwersarza, jego określone stwierdzenia tracą na wiarygodności). Po drugie, gdyby nawet trzymać się Wikipedialnego przykładu "argumentum ad hominem", to i tak nie chodzi w nim o to, że Pan musiałby się ze mną w czymkolwiek rzeczywiście zgadzać, tylko o to, że retorycznie przyjąłby Pan na moment jakiś mój pogląd lub mój sposób widzenia świata.
Tu ma Pan lepszą definicję, niż w Wiki (przynajmniej bardziej zgodną z wiedzą, jaką mam na ten temat):
http://www.nizkor.org/features/fallacies/ad-hominem.html
Z tego względu podważanie moich ocen tego, co jest wielką sztuką, przez wytykanie mi słabego rozeznania w terminach muzycznych jest ad hominem właśnie dlatego, że atakuje mój sąd przez moją osobę, a nie bezpośrednio. Skoro nie znam teorii muzyki (i sam się przyznaję do tego), to już jest jasne, że gadam bzdety. Nie bierze Pan pod uwagę, że ja akurat nie wyprowadzam swoich argumentów z teorii muzyki. Jedyny moment, w którym się na nią powołałem, polegał na wygłoszeniu podejrzenia, którego słuszności Pan nie zakwestionował bezpośrednio, że za zastosowaną przez dyskutanta terminologią nie kryje się nic wyjątkowego, biorąc pod uwagę ten akurat rodzaj muzyki. Czy fakt, że naciskając np. klawisze fortepianu położone obok siebie uzyskam efekt napięcia, to naprawdę przykład wybitnego warsztatu, oryginalnego podejścia do tematu, zaawansowanej znajomości teorii? Chyba nie... Ale za to jak brzmi w uszach laika, gdy to fachowo nazwać, nieprawdaż?
Więc nie będę się z panem fechtował na tytuły płyt.
To Pan zaczął od "Perfect - symfonicznie".
jeśli zastosujemy słownikową definicję artyzmu.
Sęk w tym, że trzeba najpierw sprawdzić, czym jest artyzm, umieć go ocenić i oddzielić od własnych upodobań estetycznych.
Tak jak Pan sprawdził znaczenie "argumentum ad hominem" w Wikipedii?
"Sztuka", "artyzm", "dzieło", "kicz" itd. to są przede wszystkim wyrażenia oceniające/wartościujące. Sprowadzanie ich do definicji słownikowych jest równie absurdalne jak definiowanie stopni szkolnych. Stopień 1 jest przede wszystkim wyrazem wysokiej dezaprobaty nauczyciela wobec pracy, postawy bądź wiedzy ucznia, a nie wygłoszeniem poglądu, że uczeń bądź jego praca albo wiedza spełnia określone w jakiejś tam ministerialnej deklaracji kryteria.
Oczywiście są różne próby uściślenia tych pojęć. Czasem przydatne, czasem bałamutne. Mogę uznać przydatność słownikowych rozróżnień i zmienić swój sposób mówienia np. z "artyzmu" na "pierwiastek, który czyni z twórczości artystycznej to, co nazwałbym sztuką wysoką" - no problem. Nie zmienia to faktu, że definicje te wciąż pozostają o tyle bałamutne, iż przedstawiają wyrażenia wyrażające de facto postawy ludzi jako kategoryzujące fakty i zjawiska w niemalże naukowy sposób.
Taki sposób ma same zalety, z jedną najbardziej istotną: pisząc w ten sposób ma pan zawsze niepodważalną rację. Nikt lepiej niż pan nie wie, co się panu podoba, nikt lepiej niż pan nie wie, z jaką muzyką w tle czuje się pan komfortowo.
To akurat wada. Trzeba wchodzić w realne dysputy i brać odpowiedzialność za to, co się mówi, a nie zasłaniać się tzw. "własnym mniemaniem". Mnie przynajmniej tak uczono i Pan mnie raczej nie przekona do zmiany zdania.Mikołaj Gołembiowski edytował(a) ten post dnia 09.10.11 o godzinie 00:26