Mikołaj
Gołembiowski
Doktor nauk
humanistycznych,
poszukuje zajęcia
Temat: Meandry nauki :o)
Marcin Orliński:
Panie Mikołaju,
oczywiście zgadzam się, że głoszenie bzdur nie ma nic wspólnego z nauką. Ale z faktu, że niektórzy przedstawiciele nauk humanistycznych uprawiają bełkot, nie wynika, że cała humanistyka jest bełkotem.
Nie to chciałem powiedzieć. Uważam po prostu, że humanistyka jest "źle urodzona". Że fakt, iż pojawia się w niej tyle bełkotu, wynika niestety z jej genezy, z tego, że jej metoda kształtowała się pod wpływem irracjonalistycznych tendencji w filozofii XIX wiecznej. Oczywiście, jak ktoś nie ogląda się na to dziedzictwo tylko robi swoje w sposób rzetelny jest ok. Ja napisałem tą krytykę w określonym kontekście - w polemice ze zdaniem, że przedmiotu humanistyki nie można badać normalnymi, racjonalnymi metodami, charakterystycznymi dla reszty nauk. Że wszystko jest tu takie niezdefiniowane i z założenia tajemnicze. Niestety faktem jest, że tym przekonaniem humanistyka jest wciąż mocno skażona.
Co się zaś tyczy Lema, nie do końca się zgadzam. Owszem, fizyk zrozumie, co napisał autor "Dzienników Gwiazdowych" i będzie w stanie dokonać ich interpretacji, ale - proszę zauważyć - tylko na gruncie własnego słownika naukowego i jedynie w obrębie dziedziny, jaką sam się zajmuje.
Lem w książkach poruszał przede wszystkim problemy filozoficzne. Wiele z nich było związanych z rozwojem nauk przyrodniczych. Uważam, że w związku z tym filozof mający podstawowe rozeznanie w naukach, albo naukowiec mający podstawowe rozeznanie w filozofii jest dość dobrze przygotowany do interpretacji ich treści. Że pominie ileś elementów, które zainteresowałyby literaturoznawca? Trudno. Książki Lema, które mam na półce są poprzedzone wstępem, gdzie jest powiedziane o ich związkach z literaturą oświecenia. Tylko, że właśnie nie ma w nich nic ciekawego odnośnie interpretacji. Bo przecież przekaz tych książek nie dotyczy zapatrzenia autora w pisarzy oświecenia, tylko właśnie tych refleksji filozoficznych, które nurtowały umysł pisarza. I mam wrażenie, że to dotyczy wielu dzieł, które są po prostu o czymś. Znajomość tego "czegoś" jest ważniejsza przy interpretacji niż umiejętność posługiwania się żargonem.
Trochę mam wrażenie wkopałem się z tym literaturoznawstwem, które akurat słabo znam. Natomiast z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że na tzw. "kulturoznawstwie" gros przekazywanych treści to niekompetentne wariacje na temat innych dyscyplin, przede wszystkim zaś filozofii. Nasłuchałem się różnych ciekawych przekazów na ten temat, na przykład o sposobie objaśniania przez wykładowców terminów logicznych, z których można byłoby urządzić niezły kabaret dla ludzi znających się na temacie.
Poza tym z Pana profilu wynika, że niebawem ukończy Pan studia doktoranckie w Instytucie Filozofii UW. Czy mi się tylko wydaje, czy uzyska Pan zatem tytuł... doktora nauk humanistycznych? :)
Powtórzę, że nie wyrzekam się nauk humanistycznych jako dyscypliny. Zawsze to one były głównym przedmiotem moich zainteresowań. Natomiast jestem zwolennikiem poglądu Quine'a, że wszystkie nauki i również filozofia robią właściwie to samo - starają wypełnić lukę w jakimś obszarze naszej wiedzy w dość podobny sposób - konstruując teorie wyjaśniające pasujące do reszty wiedzy. A jak nie czynią tego, to właśnie to powinny robić. I w związku z tym nie widzę tego "pęknięcia metodologicznego", które leżało u podstaw narodzin humanistyki.Mikołaj Gołembiowski edytował(a) ten post dnia 25.07.11 o godzinie 13:17