Mikołaj Gołembiowski

Mikołaj Gołembiowski Doktor nauk
humanistycznych,
poszukuje zajęcia

Temat: Meandry nauki :o)

Artur Królica:
Mikołaj Gołembiowski:
Nie ma związku między etatyzmem a racjonalizmem. Racjonalizm zakłada krytycyzm, również wobec instytucji społecznych, które kierują się jedynie dobrem rzekomym dziecka, zamiast dobrem prawdziwym.
I Pan mi zarzuca pustosłowie i patos?!
Niech jeszcze Pan doda, że jest jedno dobro dziecka, uniwersalne ;)

Rozumiem, że dla Pana racjonalna argumentacja, iż ktoś nie kieruje się dobrem jednostki X, tylko krzywdzi X w wyniku jego dobra, nie istnieje. W takim razie proszę zastosować do do ulubionego przez Pana nacjonalizmu:
Skoro Hitler kierował się dobrem swojego narodu i doprowadził do katastrofy, to znaczy, że dobro narodu nie istnieje. Albo może, że jest jedno dobro narodów uniwersalne. ;) Zaiste, gubię się w meandrach Pańskiego rozumowania.

Aha, przepraszam, zapomniałem, że odrzuca Pan logikę i konsekwencję...
Pan używa pojęć w znaczeniu wysterylizowanym z jakichkolwiek związków z rzeczywistością społeczną, jakby chodziło tu o dyskusję stricte filozoficzną.

Ja? To Pan używa słowa racjonalizm w kontekście historycznego, nieistniejącego dziś sporu, a ja w kontekście aktualnie toczonych debat.

O Pańskim wypranym z rzeczywistości społecznej pojęciu nacjonalizmu nie wspomnę, bo już to zostało Panu wytknięte.
Co do "szorstkiej przyjaźni" racjonalizmu z empiryzmem to ignorancję proszę zarzucać ś.p. Władysławowi Kopalińskiemu:
http://www.slownik-online.pl/kopalinski/4B6F9B4C64B81B...

No tak. Rozumiem, że teraz ze słownika-online będę czerpał wiedzę, na temat tego, co napisali filozofowie, których dzieła studiowałem. Podziały między racjonalistami i empirystami zostały zasypane, ponieważ żadne z tych stanowisk nie mogło utrzymać swoich tez wobec faktów i pojawiających się nowych argumentów. Dziś zdecydowanie więcej wiemy na temat procesu zdobywania wiedzy, a więc współczesne spory nie odwołują się do starych podziałów.

Ponadto, może Pana zmartwię, irracjonalizm, który Pan promuje, nie ma nic wspólnego z klasycznym empiryzmem.
Artur Królica

Artur Królica "Droga przesady
wiedzie do pałacu
mądrości (William
Blake)

Temat: Meandry nauki :o)

Mikołaj Gołembiowski:
Artur Królica:
Mikołaj Gołembiowski:
Nie wiem, jakie inne zjawisko mogłoby być bardzie ambitnym wyzwaniem dla polskich intelektualistów (mam na myśli humanistów - fizycy niech zostaną w laboratoriach) niż próba odpowiedzi na te pytania.

Nie wiem. Ja jestem sceptyczny wobec "humanistyki" jako kolejnego, obok nacjonalizmu, paskudnego reliktu XIX w. Uważam filozofię za dyscyplinę graniczną, jeżeli chodzi o naukę i nie-naukę. Dla mnie wszystko, co jest bardziej "humanistyczne" niż to, co można znaleźć w pismach, dajmy na to Kotarbińskiego, to pseudo-nauka, słowotok, ewentualnie jakaś forma literatury z wiedzą mająca tyleż samo wspólnego, co powieści Manna, czy Dostojewskiego. (Nie mówię, że w ogóle nic, ale nic ponadto.) "Humanistyka" jest taką dyscypliną łączącą pretensje do naukowości (aparat naukowy, krytycyzm) z literacką formą wywodu.
Tu się akurat zgadzamy. Różne natomiast wyciągamy wnioski z tej diagnozy. Nauka to zbiór narzędzi, które do pewnych prac się nadają, do innych nie. Humanistyka ma zajmować się człowiekiem i jego twórczością, więc warsztat naukowy nadaje się do niej jak pięść do nosa. Akt twórczy jest irracjonalny, jest powołaniem do istnienia czegoś nowego, czego nie da się wywnioskować.
Wreszcie mogliby okazać się potrzebni, ale mieli i mają to gdzieś. Wolą "intelektualny dyskurs" z kolegami intelektualistami z innych krajów.

Bo poważni filozofowie zajmują się właśnie rzeczami o najwyższym stopniu ogólności, wykraczającym poza to, co mogliby doradzić Mariolkom i Cześkom, ba poza to, co dla Mariolki i Cześka byłoby w ogóle zrozumiałe.
I pomyśleć, że taki Sokrates nauczał na placach i ulicach dyskutując z przypadkowymi przechodniami. Niepoważny był.
Aby się czynić postępy w dociekaniach, potrzeba dyskusji z tęgimi umysłami z innych części globu, słuchać ich argumentów.
Po co? Czy nauka jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie? Postęp na drodze do czego? A jeśli nawet nauka udzieli jakiejś odpowiedzi - chociaż nie wiem, dlaczego narzędzie ma mi wyznaczać cele działania - to czy będzie to budowa świata, w którym ludzie chcieliby żyć? Już wiemy, że Mariolki i Cześki, te głupiutkie stworzonka niezdolne do rozmów na pewnym poziomie abstrakcji, nie będą brani pod uwagę. Resztę się "wyedukuje", tzn. zrobi pranie mózgu, żeby pasowali do obiektywnie słusznej koncepcji. No bo jak można odrzucać coś, co jest obiektywnie słuszne, oparte na solidnych argumentach i żelaznej logice? ;-)
Natomiast tzw. "humaniści" to często po prostu "niepoważni filozofowie", pogrobowcy patosu i pustosłowia charakterystycznego dla filozofii XIX w.
Przepraszam, nie mogę się powstrzymać:
Kiedy do mego stolika w kawiarni przysiada się student nauk ścisłych, by przyglądać mi się z politowaniem (jak ,,przelewam z pustego w próżne"), by gardzić (bo to ,,nabieranie gości"), by ziewać (bo ,,to się nie da sprawdzić w doświadczeniu"), nie staram się bynajmniej go przekonać. Czekam aż przyjdzie na niego fala znużenia i przesytu. Albowiem jest prawdą, ze w nauce mniej o wiele nabierania, blagi i nie ma ,,brudu osobistego", jakim cuchnie sztuka - tych tam ambicji, efekciarstwa, pozy, pretensjonalności, frazesu - ale jest też pewne, ze tych gwarancji nauka udziela tylko dlatego, iż działa na terenie ograniczonym - i ta ,,pewność" laboratoryjna staje się w pewnej chwili nienawistna i poniżającą dla natury niezupełnie miernej.
Inteligencja przeciętna kocha te końskie okulary na oczach, ułatwiające równy kłus; ale inteligencja bardziej szparka i żywa zapragnie niepewności, ryzyka, gry sił bardziej zdradliwych i nieuchwytnych, gdzie się żyje... gdzie może uchować się polot, duma, żart, spowiedź, zachwyt, zabawa, walka
(W. Gombrowicz Dziennik.
Mikołaj Gołembiowski

Mikołaj Gołembiowski Doktor nauk
humanistycznych,
poszukuje zajęcia

Temat: Meandry nauki :o)

Artur Królica:
Bo poważni filozofowie zajmują się właśnie rzeczami o najwyższym stopniu ogólności, wykraczającym poza to, co mogliby doradzić Mariolkom i Cześkom, ba poza to, co dla Mariolki i Cześka byłoby w ogóle zrozumiałe.
I pomyśleć, że taki Sokrates nauczał na placach i ulicach dyskutując z przypadkowymi przechodniami. Niepoważny był.
Proszę wybaczyć, ale ja nie chcę skończyć, jak Sokrates.
Zresztą zły przykład. Sokratesa interesowało przede wszystkim poznawanie i polemizowanie, a nie to, co Cześkom i Mariolkom w duszy gra. Ponadto domagał się, o zgrozo! , spójności poglądów.
Aby się czynić postępy w dociekaniach, potrzeba dyskusji z tęgimi umysłami z innych części globu, słuchać ich argumentów.
Po co? Czy nauka jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie?
Które pytanie?
Postęp na drodze do czego?
Wiedzy.
No bo jak można odrzucać coś, co jest obiektywnie słuszne, oparte na solidnych argumentach i żelaznej logice? ;-)
Na przykład wysuwając jeszcze lepsze argumenty, równie logiczne, odkrywając mechanizmy, o których nikt nie miał wcześniej pojęcia. Sposobów jest multum.
Albowiem jest prawdą, ze w nauce mniej o wiele
nabierania, blagi i nie ma ,,brudu osobistego", jakim cuchnie sztuka - tych tam ambicji, efekciarstwa, pozy, pretensjonalności, frazesu - ale jest też pewne, ze tych gwarancji nauka udziela tylko dlatego, iż działa na terenie ograniczonym - i ta ,,pewność" laboratoryjna staje się w pewnej chwili nienawistna i poniżającą dla natury niezupełnie miernej.
Inteligencja przeciętna kocha te końskie okulary na oczach, ułatwiające równy kłus; ale inteligencja bardziej szparka i żywa zapragnie niepewności, ryzyka, gry sił bardziej zdradliwych i nieuchwytnych, gdzie się żyje... gdzie może uchować się polot, duma, żart, spowiedź, zachwyt, zabawa, walka[/i] (W. Gombrowicz Dziennik.
Ale co to ma wspólnego z tematem? Pan wchodzi z literaturą na pole nauki, proponując np. literacką definicję "nacjonalizmu", zamiast opisującej to zjawisko społeczne w sposób rzetelny i dla każdego zrozumiały. Sztuka nie sprawia, że ziewam, tylko tzw. "humanistyka", czyli patetyczne pustosłowie, które chce wejść w kompetencje nauki, pouczać naukowców i ludzi wyciągających logiczne wnioski.
Maciek G.

Maciek G. Sto wiorst nie
droga, sto rubli nie
pieniądz , sto gram
n...

Temat: Meandry nauki :o)

Mikołaj Gołembiowski:
Sztuka nie sprawia, że ziewam, tylko tzw. "humanistyka", czyli patetyczne pustosłowie, które chce wejść w kompetencje nauki, pouczać naukowców i ludzi wyciągających logiczne wnioski.
I tu jest pies pogrzebany. Współczesna polska humanistyka to bełkot, polegający na pochwaleniu się opanowaniem słownika wyrazów obcych. I stosowaniu nie zawsze w odpowiednim kontekście określonych słów. Jak i zapominaniu, że "to, że nikt Cię nie rozumie, nie czyni z Ciebie geniusza..."
Wystarczy posłuchać przykładu wzorcowego - Jadwiga Staniszkis :-)
Większość znanych mi "ścisłowców" jakoś nie ma problemu ze sztuką. A wręcz zdarza im się zapędzić w kozi róg "humanistę", fakt - głównie w działkach, które ich bawią. Mnie samemu zdarzył się zabawny moment, kiedy pewna śliczna Pani Socjolog pochwaliła się, że zbiera kolekcję literatury słowiańskiej i teraz szuka "Idioty" Tołstoja... Bez dalszego komentarza :-)
To, co nas drażni to bredzenie, jakie można od przeciętnego polskiego humanisty usłyszeć. Napuszone, nadęte, niemożliwe do strawienia. To, co Artur tak chętnie zarzuca nie - humanistom, posługiwanie się hermetycznym językiem, jest charakterystyczne dla polskiej humanistyki. Z drobną różnicą - dwóch biologów posługuje się zrozumiałym dla całego świata biologii, w miarę uniwersalnym językiem. Wypracowanym przez lata. Bo rozmawiając z innym genetykiem nie nazwę chromosomów metafazalnych "pałeczki jądrowe", żeby nie zabrzmieć infantylnie. Wystarczy posłuchać Ewy Bartnik, żeby usłyszeć, że potrafią mówić w sposób zrozumiały dla przeciętnego nie - fachowca. Humaniści swój "język fachowy" wymyślają ad hoc, napuszony, wzdęty, jak gimnazjalista, chwalący się opanowaniem nowych słów.
Pięknie widoczne (oprócz J. Staniszkis) w, tak zwanych, gender studies...
Maciek G.

Maciek G. Sto wiorst nie
droga, sto rubli nie
pieniądz , sto gram
n...

Temat: Meandry nauki :o)

Małgorzata G.:
"Afera Sokala

Alan Sokal jest profesorem fizyki na Uniwersytecie Nowojorskim. W 1996 r. opublikował w recenzowanym piśmie naukowym „Social Text” pracę pod tytułem "Transgressing the Boundaries: Towards a Transformative Hermeneutics of Quantum Gravity" (dosłownie „Transgresja granic: ku transformatywnej hermeneutyce kwantowej grawitacji”). Używając niezwykle trudnych słów i żargonu naukowego Sokal wykazywał w artykule rzekome związki między koncepcjami rozwoju społecznego, emancypacją, feminizmem i dekonstruktywizmem a grawitacją kwantową. Artykuł zebrał same pozytywne recenzje, wysokie oceny specjalistów, a autor był rozchwytywany przez wszystkie media.

Już kilka dni później Sokal przepisał swój artykuł używając bardziej zrozumiałych słów. Okazało się, że nie miał on większego sensu. Profesor przyznał, że była to celowa prowokacja. Poprzez opublikowany artykuł Sokal wyśmiał panujące w świecie naukowców zwyczaje, gdzie zdania autorytetów naukowych przyjmuje się za pewniki i nikt nie ma odwagi jawnie ich krytykować. Profesor, za swoje działanie, został wpisany przez redakcję pisma „Social Text” na listę autorów, których prace nie będą w przyszłości publikowane.

W 1997 r. Alan Sokal wraz z Jeanem Bricmontem wydał książkę „Modne bzdury. O nadużyciach nauki popełnianych przez postmodernistycznych intelektualistów”, w której opublikował swój słynny artykuł."

Cytat z:
http://portalwiedzy.onet.pl/147912,8,1,0,galeria_media...

Zdarzały się w tej grupie dyskusje, w których uczestnicy powoływali się na autorytet nauki. Jak widać potrzebny jest też zdrowy rozsądek i odwaga w myśleniu :o)
Nauka może się mylić :o)
Nie, Małgosiu, to nie świadczy o tym, że nauka może się mylić. To świadczy o tym, że humanistyka jest... A szkoda nawet komentować. Sokal się nie pomylił. Sokal po prostu wykpił trend panujący w humanistyce. Jak wcześniej pisałem - to, że nikt Cię nie rozumie, nie czyni z Ciebie geniusza :-).
Redaktorzy tego pisma sami ukręcili bat na swój tyłek, nie weryfikując tego, co puścili. A może po prostu nie chcieli się przyznać do tego, że nie pojęli ani słowa z tego artykułu. A skoro nie pojęli - znaczy MUSI BYĆ BAAARDZO MĄDRE :-)
Mikołaj Gołembiowski

Mikołaj Gołembiowski Doktor nauk
humanistycznych,
poszukuje zajęcia

Temat: Meandry nauki :o)

MaCiek G.:
Małgorzata G.:
"Afera Sokala
W 1997 r. Alan Sokal wraz z Jeanem Bricmontem wydał książkę „Modne bzdury. O nadużyciach nauki popełnianych przez postmodernistycznych intelektualistów”, w której opublikował swój słynny artykuł."

Cytat z:
http://portalwiedzy.onet.pl/147912,8,1,0,galeria_media...

Zdarzały się w tej grupie dyskusje, w których uczestnicy powoływali się na autorytet nauki. Jak widać potrzebny jest też zdrowy rozsądek i odwaga w myśleniu :o)
Nauka może się mylić :o)
Nie, Małgosiu, to nie świadczy o tym, że nauka może się mylić. To świadczy o tym, że humanistyka jest... A szkoda nawet komentować. Sokal się nie pomylił. Sokal po prostu wykpił trend panujący w humanistyce. Jak wcześniej pisałem - to, że nikt Cię nie rozumie, nie czyni z Ciebie geniusza :-).
Redaktorzy tego pisma sami ukręcili bat na swój tyłek, nie weryfikując tego, co puścili. A może po prostu nie chcieli się przyznać do tego, że nie pojęli ani słowa z tego artykułu. A skoro nie pojęli - znaczy MUSI BYĆ BAAARDZO MĄDRE :-)

No właśnie. Cieszy mnie, że powróciliśmy do głównego wątku. Mam wrażenie, że autorka tych słów nie czytała książki i nie zrozumiała o co chodzi. Sokal mówił o humanistyce, a nie o nauce respektującej racjonalne standardy myślenia. A to co wykpił, to nie była żadna pomyłka, tylko celowa działalność intelektualnych szarlatanów zwanych "postmodernistami", "poststrukturalistami", "dekonstrukcjonistami" etc.
Artur Królica

Artur Królica "Droga przesady
wiedzie do pałacu
mądrości (William
Blake)

Temat: Meandry nauki :o)

MaCiek G.:
Mikołaj Gołembiowski:
Sztuka nie sprawia, że ziewam, tylko tzw. "humanistyka", czyli patetyczne pustosłowie, które chce wejść w kompetencje nauki, pouczać naukowców i ludzi wyciągających logiczne wnioski.
I tu jest pies pogrzebany. Współczesna polska humanistyka to bełkot, polegający na pochwaleniu się opanowaniem słownika wyrazów obcych. I stosowaniu nie zawsze w odpowiednim kontekście określonych słów. Jak i zapominaniu, że "to, że nikt Cię nie rozumie, nie czyni z Ciebie geniusza..."
Wystarczy posłuchać przykładu wzorcowego - Jadwiga Staniszkis :-)
Większość znanych mi "ścisłowców" jakoś nie ma problemu ze sztuką. A wręcz zdarza im się zapędzić w kozi róg "humanistę", fakt - głównie w działkach, które ich bawią. Mnie samemu zdarzył się zabawny moment, kiedy pewna śliczna Pani Socjolog pochwaliła się, że zbiera kolekcję literatury słowiańskiej i teraz szuka "Idioty" Tołstoja... Bez dalszego komentarza :-)
To, co nas drażni to bredzenie, jakie można od przeciętnego polskiego humanisty usłyszeć. Napuszone, nadęte, niemożliwe do strawienia. To, co Artur tak chętnie zarzuca nie - humanistom, posługiwanie się hermetycznym językiem, jest charakterystyczne dla polskiej humanistyki.
Ależ ja się z tym zgadzam. Dlatego włąśnie mam taką awersję do nauki, że wyłazi z laboratorium i próbuje anektować obszary, w obrębie których może tylko bredzić. Pan Gołembiowski zarzuca humanistom, że pouczają naukowców. Sądzę, ze raczej zarzuca to mnie, nie humianistom, bo "humaniści" to w większości naukowcy rzuceni na front literatury, życia społecznego, filozofii, co czyni z nich karykatury naukowców.
Mikołaj Gołembiowski

Mikołaj Gołembiowski Doktor nauk
humanistycznych,
poszukuje zajęcia

Temat: Meandry nauki :o)

Artur Królica:
Ależ ja się z tym zgadzam. Dlatego włąśnie mam taką awersję do nauki, że wyłazi z laboratorium i próbuje anektować obszary, w obrębie których może tylko bredzić. Pan Gołembiowski zarzuca humanistom, że pouczają naukowców. Sądzę, ze raczej zarzuca to mnie, nie humianistom, bo "humaniści" to w większości naukowcy rzuceni na front literatury, życia społecznego, filozofii, co czyni z nich karykatury naukowców.

1. Życie społeczne podlega takiemu samemu badaniu, jak każda inna dyscyplina. Możemy mierzyć np. bezrobocie, dociekać, skąd się bierze itp. I wszystko jest dobrze, dopóki nie przyjdą "humaniści" z literaturą, która udaje badania i hipotezy naukowe, podaje pseudo-definicje pojęć itp.
2. Filozofia dawała sobie radę na długo przed Diltheyem i podobnymi szarlatanami, którzy zrobili z niej "humanistykę" (tfu!). Sokrates nie wiedział, że jest humanistą, dlatego dążył do precyzji w myśleniu, wymagał konsekwencji od swoich rozmówców, a swoją działalność przypłacił nawet życiem. Jego śladem wielu filozofów przyjmowało i do tej pory przyjmuje metodyczne podejście: Kartezjusz, Hobbes, Locke, Hume'a, Kant, Russell, Wittgenstein, Popper, Quine, Davidson, Dennett i wielu innych. Nie byłoby problemu, nauka vs. filozofia, gdyby w XIX wieku banda pretensjonalnych nudziarzy lubiących patetyczne frazesy nie zmieniła wizerunku tej dyscypliny robiąc z niej właśnie "humanistykę" (tfu!).
3. Nic mi nie wiadomo, aby "humanistyka" wyrosła dzięki naukowcom, którzy postanowili zajmować się inną dziedziną. Socjobiologia jest nauką, ale trudno nazwać ją "humanistyką", ale humanistyką są nią np. literaturoznawstwo, kulturoznawstwo i inne pseudo-znawstwa. Ludzie, którzy idą na te kierunki to zazwyczaj egzaltowane panienki, które mają problem ze zrozumieniem podstaw logiki zdań, bo to takie "trudne", "abstrakcyjne" i w ogóle. Ich ambicje i metody nie mają zaiste wiele wspólnego z naukowością.
Maciek G.

Maciek G. Sto wiorst nie
droga, sto rubli nie
pieniądz , sto gram
n...

Temat: Meandry nauki :o)

Artur Królica:
Ależ ja się z tym zgadzam. Dlatego włąśnie mam taką awersję do nauki, że wyłazi z laboratorium i próbuje anektować obszary, w obrębie których może tylko bredzić. Pan Gołembiowski zarzuca humanistom, że pouczają naukowców. Sądzę, ze raczej zarzuca to mnie, nie humianistom, bo "humaniści" to w większości naukowcy rzuceni na front literatury, życia społecznego, filozofii, co czyni z nich karykatury naukowców.
To zatem kto ma Twoim zdaniem komentować kretyńskie pomysły minister Kopacz, czy innego debila z rządu? Artyści? Poeci?
BTW - "humaniści" zawsze kojarzą mi się z głąbami z równoległej klasy w moim liceum, którzy nie potrafili opanować podstaw matematyki. A i w zaskakujący sposób z łaciną mieli problemy :-)
EDIT: Powiem Ci jeszcze Arturze, że jakoś na sztuce, czy literaturze znam się na tyle, ile potrzebuję. I tyle, żeby łapać różne aluzje i anegdotki w różnych sytuacjach. A i potrzebuje sporo się znać.
Chciałbym zaś, żeby różne "humanistki" znały się za to na stosowaniu antykoncepcji, działaniu witamin i takich drobiazgach, potrzebnych w życiu. Ostatnio znowu trafiła na izbę przyjęć studentka HUMANISTKA, która łyknęła tabletki (pół blistra) współlokatorki, po tym, jak się bzyknęła bez gumki...
Widocznie humanistki na biologii nie muszą uważać :-)MaCiek G. edytował(a) ten post dnia 19.07.11 o godzinie 22:42
Mikołaj Gołembiowski

Mikołaj Gołembiowski Doktor nauk
humanistycznych,
poszukuje zajęcia

Temat: Meandry nauki :o)

MaCiek G.:
BTW - "humaniści" zawsze kojarzą mi się z głąbami z równoległej klasy w moim liceum, którzy nie potrafili opanować podstaw matematyki. A i w zaskakujący sposób z łaciną mieli problemy :-)
Niestety słowo "humanista" funkcjonuje często jako eufemizm, używany zamiast "nieuk". Ja osobiście proponowałbym w takich wypadkach zmienić pisownię na "chumanista", gdyż to wydaje mi się bardziej adekwatne w takich wypadkach.

Myślę, że powinniśmy uściślić pojęcia, którymi się posługujemy, żeby uniknąć dalszych nieporozumień. Mamy trzy kategorie:

1. Chumaniści - czyli po prostu ludzie, którzy nie mają głowy do nauki, ale czasem potrafią napisać parę okrąglejszych zdań, toteż jako tako radzą sobie z przedmiotami humanistycznymi.

2. Ludzie uprawiający "humanistykę" w rozumieniu jakiejś zupełnie odmiennej, odrzucającej kanony naukowego myślenia dyscypliny. Stąd wywodzi się właśnie środowisko krytykowane w książce Sokala. Ci "humaniści" (tfu!) wpadli na świetny pomysł, aby za pomocą ALEGORYCZNIE (sic!) potraktowanych teorii matematycznych i fizycznych, takich jak topologia czy teoria względności, wyjaśniać zjawiska społeczne, problemy psychiczne, tłumaczyć literaturę. Oczywiście witz polega na tym, że o twierdzeniach, na które się powołują, żaden fizyk czy matematyk w życiu nie słyszał. Działalność "humanistów" (tfu!) robi czasem wielkie wrażenie na chumanistach.

3. Ludzie rzetelnie zajmujący się dyscyplinami tradycyjnie uchodzącymi za humanistyczne. Tacy Humaniści (z wielkiej litery i bez cudzysłowu) to bardzo cenne jednostki. Rzetelny historyk sztuki może być skarbcem wielu ciekawych informacji. Rzetelni filozofowie toczą często boje w obronie nauki, przed różnymi zagrożeniami ze strony "humanistów" (tfu!) czy różnorakich siewców zabobonu. Inni zajmują się pewnymi trudnymi, specyficznymi zagadnieniami, nie należącymi bezpośrednio do żadnej innej dyscypliny naukowej. Nie widzę powodu, aby jakikolwiek naukowiec mógł mieć jakiekolwiek pretensje do Quine'a, Searle'a, Kripkego czy Dennetta. Nie wyobrażam sobie jednak również, żeby jakikolwiek chumanista potrafił wynieść cokolwiek dla siebie z ich pism. Dalej - rzetelny politolog potrafi jak Axelrod, wykonać modele teoretyczne i eksperymenty, które, jak się okazuje, mają ogromne znaczenie nie tylko dla polityki, socjologii ale nawet dla współczesnej biologii. W naukach społecznych i humanistycznych tkwi ogromny potencjał - ważne tylko, aby zabrali się za to właściwi ludzie.

Wszystkie te kategorie należy odróżnić od artystów, którzy tworzą zgodnie z tym, co im w duszy gra, i nikt za to nie powinien mieć do nich pretensji. Nikt też nie powinien od nich wymagać umiejętności wypowiadania "mądrych komentarzy" na temat własnej twórczości, bo nie na tym polega ich zadanie.Mikołaj Gołembiowski edytował(a) ten post dnia 19.07.11 o godzinie 23:50
Maciej Filipiak

Maciej Filipiak właściciel, VizMedia

Temat: Meandry nauki :o)

Artur Królica:

Ależ ja się z tym zgadzam. Dlatego włąśnie mam taką awersję do nauki, że wyłazi z laboratorium i próbuje anektować obszary, w obrębie których może tylko bredzić.

Nie spotkałem się z wypowiedzią bardziej dobitnie świadczącej o ignorancji niż ta powyższa.

Nauka po to jest, żeby wchodzić w "nieznane".

Fascynujące musi być Twoje pojmowanie nauki - bez wizjonerstwa, bez ciekawości świata.
Niby w jakie obszary nie powinna wchodzić nauka ?
Marcin Orliński

Marcin Orliński Wicenaczelny,
„Przekrój”

Temat: Meandry nauki :o)

Mikołaj Gołembiowski:

humanistyką są nią np. literaturoznawstwo, kulturoznawstwo i inne pseudo-znawstwa. Ludzie, którzy idą na te kierunki to zazwyczaj egzaltowane panienki, które mają problem ze zrozumieniem podstaw logiki zdań, bo to takie "trudne", "abstrakcyjne" i w ogóle. Ich ambicje i metody nie mają zaiste wiele wspólnego z naukowością.

Panie Mikołaju, wypowiedź niemerytoryczna, uogólniająca i niestety zupełnie niezgodna z prawdą. Przyznam, że nie rozumiem tej agresji.

Ze swojej strony powiem tylko, że współczesne badania nad literaturą prowadzone są w sposób interdyscyplinarny i jak najbardziej zgodnie z zasadami logiki. W poważnym literaturoznawstwie nie ma miejsca na "egzaltowane panienki". Jest natomiast poważna dyskusja na tematy filozoficzne, historyczne, socjologiczne i psychologiczne.

Zgadzam się, że są dziedziny, w których humanistyka nie potrafi sobie poradzić, ale warto też pamiętać, że nauka ma również ograniczony zasięg. Nauki humanistyczne i nauki ścisłe to odrębne dziedziny, zarówno pod względem metodologii, jak i pod kątem przedmiotu. Literaturoznawca nigdy nie stworzy dobrej teorii na temat struktury fizycznej świata, a fizyk - nigdy nie wymyśli dobrej teorii interpretacji tekstu. Porównania nie mają więc chyba większego sensu.

Pozdrawiam!
Mikołaj Gołembiowski

Mikołaj Gołembiowski Doktor nauk
humanistycznych,
poszukuje zajęcia

Temat: Meandry nauki :o)

Problem naszej dyskusji polega na tym, że mieszają się tu niebezpiecznie trzy sprawy - kwestia nauk humanistycznych, jako dyscypliny, kwestia "humanistycznego" sposobu myślenia i rozwiązywania problemów, oraz indywidualnych wrażeń na temat zachowań i sposobów myślenia studentów i absolwentów kierunków humanistycznych.
Marcin Orliński:
Ze swojej strony powiem tylko, że współczesne badania nad literaturą prowadzone są w sposób interdyscyplinarny i jak najbardziej zgodnie z zasadami logiki.
Książka, którą omawiamy w tym wątku, dotyczy również między pomysłów na literaturoznawstwo jako badania interdyscyplinarne, tyle że z zasadami logiki nie miało to nic wspólnego. Chyba nie twierdzi Pan, że np. bredzenie Kristevy, które zostało pięknie przez Sokala wypunktowane, ma cokolwiek wspólnego z rzetelną, interdyscyplinarną nauką?
W poważnym literaturoznawstwie nie ma miejsca na "egzaltowane panienki". Jest natomiast poważna dyskusja na tematy filozoficzne, historyczne, socjologiczne i psychologiczne.
Zauważmy, że książka nie kwestionuje, że tego rodzaju poważne dyskusje się odbywają. Problem tylko w tym, że wielu humanistów nie ma podstawowej wiedzy, która umożliwiłaby posługiwanie się twierdzeniami z innych dyscyplin, a to robią. I w związku z tym nie mają nawet szans dostrzec, że złośliwie podstawiony tekst o "hermeneutyce kwantowej teorii grawitacji" z wnioskami dotyczącymi organizacji społeczeństwa (w duchu lewicowym - oczywiście) to jeden wielki bełkot. Mimo iż odrobina zdrowego rozsądku by wystarczyła, aby przynajmniej nabrać podejrzeń.
Zgadzam się, że są dziedziny, w których humanistyka nie potrafi sobie poradzić, ale warto też pamiętać, że nauka ma również ograniczony zasięg. Nauki humanistyczne i nauki ścisłe to odrębne dziedziny, zarówno pod względem metodologii, jak i pod kątem przedmiotu.
Częściowo się zgodzę, częściowo nie. Problem w tym, że jest podział na dyscypliny i jest "humanistyka" jako pewien sposób myślenia, czy podejścia do problemu. Wiadomo, że ludzie rzadko są w stanie powiedzieć coś ciekawego w dziedzinie, na której się nie znają. A zatem krytykując "humanistykę" de facto nie chcę wcale krytykować dziedziny jako takiej, ale dominujące trendy w myśleniu. Z metodologią jest podobnie. Każda nauka ma swoją specyficzną metodologię, ale są zasady badań, dociekań, które powinny obowiązywać wszędzie. Niestety "humaniści" (ci od sposobu myślenia, nie od dziedziny) przyznali sobie swego czasu prawo do posiadania własnej metodologii również w zakresie tych najogólniejszych praw. Te wszystkie "ruchy z życia do życia" itp. to najlepszy przykład takiej metodologicznej wolty przeprowadzonej w duchu irracjonalizmu i braku poszanowania dla logiki.
Literaturoznawca nigdy nie stworzy dobrej teorii na temat struktury fizycznej świata, a fizyk - nigdy nie wymyśli dobrej teorii interpretacji tekstu. Porównania nie mają więc chyba większego sensu.
A z tym się nie zgodzę. Zaiste literatura jest bogata, zarówno jeżeli chodzi o tematykę, jak i sposób jej przekazywania. Czy fizyk z pewną znajomością problemów filozoficznych nie może dokonać dobrej interpretacji np. książki Lema? Mówię oczywiście o interpretacji, a nie o analizie zastosowanych środków stylistycznych. Interpretacji, która mogłaby doprowadzić do napisania ciekawej recenzji? A czy literaturoznawca potrafiłby równie dobrze poradzić sobie z omówieniem literatury fizycznej i napisać ciekawą recenzję choćby nawet tych popularyzatorskich książek Bohma albo Hawkinga?

Proszę też zwrócić uwagę, w jakim kontekście toczy się ta dyskusja. Włączyłem się do niej w związku z debatą na temat nacjonalizmu. Pan Królica twierdzi, wszyscy dookoła mylą się co do istoty tego zjawiska. Zamiast podać własną definicję, która by pozwoliła skorygować błędny, jego zdaniem pogląd, wypisuje literackie wywody, pozbawione jakichkolwiek konkretów. Gdy mu się to wytyka - zasłania się odrzuceniem racjonalności. I jak dla mnie jest to postawa bardzo charakterystyczna dla osób myślących po "humanistycznemu", z którymi się zetknąłem. I zdecydowana większość z nich nie szanowała logiki wyłącznie z jednego powodu - bo jej nie rozumiała i nie potrafiła formułować swoich wywodów tak, aby wszystkie twierdzenia pozostawały w zgodzie z jej prawami.Mikołaj Gołembiowski edytował(a) ten post dnia 21.07.11 o godzinie 16:23
Artur Królica

Artur Królica "Droga przesady
wiedzie do pałacu
mądrości (William
Blake)

Temat: Meandry nauki :o)

Mikołaj Gołembiowski:
Proszę też zwrócić uwagę, w jakim kontekście toczy się ta dyskusja. Włączyłem się do niej w związku z debatą na temat nacjonalizmu. Pan Królica twierdzi, wszyscy dookoła mylą się co do istoty tego zjawiska. Zamiast podać własną definicję, która by pozwoliła skorygować błędny, jego zdaniem pogląd, wypisuje literackie wywody, pozbawione jakichkolwiek konkretów. Gdy mu się to wytyka - zasłania się odrzuceniem racjonalności. I jak dla mnie jest to postawa bardzo charakterystyczna dla osób myślących po "humanistycznemu", z którymi się zetknąłem. I zdecydowana większość z nich nie szanowała logiki wyłącznie z jednego powodu - bo jej nie rozumiała i nie potrafiła formułować swoich wywodów tak, aby wszystkie twierdzenia pozostawały w zgodzie z jej prawami.
No cóż, Bergson mówi o "praktycznym ukierunkowaniu percepcji", co tłumaczyłoby, dlaczego nie zauważył Pan definicji, którą podałem. Pozwolę sobie więc powtórzyć: nacjonalizm [łac. natio ‘naród’], przekonanie, że naród jest najważniejszą formą uspołecznienia, a tożsamość narodowa najważniejszym składnikiem tożsamości jednostki. Jest to pierwsze zdanie definicji z internetowej Encyklopedii PWN (http://encyklopedia.pwn.pl/haslo.php?id=3945094). Podałem także argument, dlaczego poprzestałem tylko na tym zdaniu. Także przypomnę - ponieważ to pierwsze zdanie określa pewien "stan faktyczny", opisuje rzeczywistość widzianą oczami nacjonalisty. Dalsze zdania to tylko dyrektywy postępowania wynikające z takiego a nie innego postrzegania rzeczywistości, odpowiedź na pytanie, co powinniśmy zrobić w związku z przekonaniem, że "naród jest najważniejszą formą uspołecznienia, a tożsamość narodowa najważniejszym składnikiem tożsamości jednostki". Takich dyrektyw postępowania może być bardzo wiele, tak jak wiele jest postaci nacjonalizmu. Inne wnioski z "przekonania" wyciągał Mahatma Gandhi, inne pałkarz z ONR, inne narodowy katolik, inne Jan Stachniuk, a jeszcze inne Stanisław Brzozowski. Dlatego wpisywanie wybranych dyrektyw do definicji zawęża pojęcie nacjonalizmu do granic, które nie odpowiadają rzeczywistości.
Artur Królica

Artur Królica "Droga przesady
wiedzie do pałacu
mądrości (William
Blake)

Temat: Meandry nauki :o)

Mikołaj Gołembiowski:
Dodajmy jeszcze, że definicja encyklopedyczna obejmuje tylko świadomą postawę ("przekonanie") oraz ideologię polityczną. O tym, że nacjonalizm to nie tylko świadoma postawa, pisał nawet "krytyczny racjonalista" Ernest Gellner. I tutaj właśnie nauka z całym swoim warsztatem metodologicznym jest bezradna, bo jak można sprawdzić w doświadczeniu naukowym, czy jakiś mit funkcjonuje w podświadomości zbiorowej, jak ma zbadać i precyzyjnie określić żywotność tego mitu? Takie zadanie stawiał sobie np. Jerzy Grotowski i realizował w praktyce teatralnej, ale bynajmniej nie naukowymi metodami. O rzeczywistości tych mitów świadczą chociażby wydarzenia z najnowszej historii - rozpad sztucznych tworów państwowych -Jugosławii, Czechosłowacji. Nacjonalizm jest wciąż żywotny, nawet jeśli niemodny. Racjonaliści, jak Maciej Filipiak będą mówić, że politycy, manipulacja itd. a narodów nie ma, bo inaczej musieliby się przyznać do porażki.
Coś ma wpływ na rzeczywistość, motywuje ludzkie zachowania, określa tożsamość jednostek i zbiorowości, a nauka nie ma narzędzi, żeby to zbadać i poddać kontroli "rozumu". Dlatego racjonalistyczna etyka ignoruje konkretnego człowieka - masz myśleć i czuć tak a tak, bo to jest słuszne i logiczne, a to że cała twoja historycznie ukształtowana natura mówi nie... zabobon, stereotyp, reakcyjne myślenie, seksizm, szowinizm itd. Dla dziecka traumą jest klaps, ale odebranie go rodzicom pod byle pretekstem i przekazanie na stałe rodzinie zastępczej traumą nie jest, bo rodzina to przesąd. Więzi rodzinne? Tego nie da się zmierzyć ani zważyć.
Mikołaj Gołembiowski

Mikołaj Gołembiowski Doktor nauk
humanistycznych,
poszukuje zajęcia

Temat: Meandry nauki :o)

Artur Królica:
Mikołaj Gołembiowski:
No cóż, Bergson mówi o "praktycznym ukierunkowaniu percepcji", co tłumaczyłoby, dlaczego nie zauważył Pan definicji, którą podałem. Pozwolę sobie więc powtórzyć: nacjonalizm [łac. natio ‘naród’], przekonanie, że naród jest najważniejszą formą uspołecznienia, a tożsamość narodowa najważniejszym składnikiem tożsamości jednostki.
Ta definicja została poddana krytyce. Przede wszystkim wadliwe się wydaje sprowadzenie nacjonalizmu wyłącznie do przekonania faktualnego. Przekonania, które nota bene jest dziwnie uzasadniane przez analogie do więzi rodzinnych, której siła jest oczywista, podczas gdy siła więzi narodowych - wątpliwa. W moim przekonaniu nie potrafi Pan uzasadnić tego twierdzenia w racjonalny sposób, więc przytacza Pan quasi-literackie wywody.
Istnieje inna interpretacja tych słów, taka na którą powołują się Pańscy oponenci, mianowicie, że przekonanie nacjonalisty nie jest faktualne lecz normatywne - twierdzi, że POWINNIŚMY najwyżej cenić własny naród i przedkładać więzi narodowe nad jakiekolwiek inne. I w tym wypadku zarzut o propagowanie przez nacjonalistów szowinizmu narodowego jest jak najbardziej na miejscu - to wynika po prostu logicznie z tak zinterpretowanej tezy.
------
Tyle off topu o nacjonalizmie
------
Wróćmy do racjonalizmu. Pan powołuje się w tym miejscu na jakiś nieznany mi byt: "etykę racjonalistyczną", wywodzoną ponoć z zasad słuszności i logiki. Odrzucając "etykę racjonalistyczną" odrzuca Pan logikę w wywodach etycznych. Tymczasem logika jest nauką formalną i w związku z tym nie implikuje żadnych konkretnych treści. Nakazuje jedynie konsekwencję w myśleniu i w wygłaszanych sądach. Zakazuje np. mówienia równocześnie, że najwyżej należy cenić wartości rodzinne oraz że najwyżej należy cenić wartości narodowe, bo to rodzi sprzeczność. Nie można wycierać sobie gęby życiem, jako najwyższą wartością przy argumentacji przeciw aborcji i mieć w poważaniu życie bezdomnych na mrozie, czy innych dorosłych ludzi, którym grozi niemalże pewna śmierć. Logika nie nakazuje Panu ani szanowania rodziny, ani gardzenia narodem, ani pomocy bezdomnym, ani zgody na aborcję. Logika mówi jedynie, że skoro powiedział Pan A to powinien Pan powiedzieć B, bo w przeciwnym razie traci Pan wiarygodność.
Racjonalizm (w wersji światopoglądowej, a nie epistemologicznej, z którą Pan ten pogląd czasem w swoich wypowiedziach myli) nakazuje natomiast Panu poszanowanie wyników nauki. Jeżeli pewne hipotezy zostały przez naukowców obalone w odpowiednio skonstruowanych eksperymentach, to nie należy na nich opierać swoich etycznych argumentów. Nie należy twierdzić np. że homoseksualiści są nieszczęśliwi, mają skłonność do pedofilii, czy wychowują swoje dzieci na homoseksualistów, jeżeli badania tego nie potwierdziły. I tylko tyle. Człowiek szanujący naukę może wszystko w etyce - pochwalać homofobię, nacjonalizm, nazizm, pedofilię, ganić dobroczynność - cokolwiek mu przyjdzie do głowy, tylko poszanowanie nauki zabrania mu wygłaszania pewnych argumentów, jeśli stoją one w jawnej sprzeczności z dotychczasową wiedzą naukową.Mikołaj Gołembiowski edytował(a) ten post dnia 22.07.11 o godzinie 02:34
Mikołaj Gołembiowski

Mikołaj Gołembiowski Doktor nauk
humanistycznych,
poszukuje zajęcia

Temat: Meandry nauki :o)

Artur Królica:

Dodajmy jeszcze, że definicja encyklopedyczna obejmuje tylko świadomą postawę ("przekonanie")

Ponieważ argumenty logiczne Pana nie przekonują, spróbuję wystosować argument pragmatyczny: Chyba ktoś wymyślił kiedyś podział na przekonania o faktach i postawy w celu dokonania pewnego rozróżnienia. Może się Pan z tym rozróżnieniem nie zgadzać, ale proponowałbym wtedy odrzucić je wraz z charakterystyczną dlań terminologią i argumentacją. Bo jak na razie w jednym poście argumentuje Pan za tym, że istotą nacjonalizmu jest posiadanie przekonania co do faktów, a cała reszta to tylko różne wnioski praktyczne, jakie z tego przekonania różni ludzie wyprowadzają, by w następnym mówić o postawie - czyli o czymś co stoi na antypodach przekonania o faktach - jest bowiem zjawiskiem wolicjonalnym ukierunkowanym na działanie.
Posłużenie się terminem "postawy" świadczy nota bene na niekorzyść Pańskiego wcześniejszego twierdzenia, że chodzi tu o przekonania dotyczące rzeczywistości.
bo jak można sprawdzić w doświadczeniu naukowym, czy jakiś mit funkcjonuje > w podświadomości zbiorowej, jak ma zbadać i precyzyjnie określić żywotność > tego mitu?
Problem polega na tym, że jest to typowe pytanie, przed którym stoi większość naukowców starających się poznać jakieś mało znane do tej pory zjawisko. Jak to precyzyjnie sprawdzić? I wie Pan co, dochodzą do tego po pewnym czasie. Najpierw sprawdzają "z grubsza", potem konstruują coraz bardziej szczegółowe badania i testy. Komuś się to nie spodoba i stworzy własne testy mające obalić wyniki poprzednich. Jedne hipotezy się bronią, drugie zostają obalone. Dlaczego niby funkcjonowanie mitu ma być trudniejszą do sprawdzenia kwestią niż np. właściwości fizyczne czarnej dziury? Na jakiej podstawie wydaje Pan sąd w tej materii?Mikołaj Gołembiowski edytował(a) ten post dnia 22.07.11 o godzinie 02:38
Artur Królica

Artur Królica "Droga przesady
wiedzie do pałacu
mądrości (William
Blake)

Temat: Meandry nauki :o)

Mikołaj Gołembiowski:
Artur Królica:
nacjonalizm [łac. natio ‘naród’], przekonanie, że naród jest najważniejszą formą uspołecznienia, a tożsamość narodowa najważniejszym składnikiem tożsamości jednostki.
Ta definicja została poddana krytyce. Przede wszystkim wadliwe się wydaje sprowadzenie nacjonalizmu wyłącznie do przekonania faktualnego.
Z całą pewnością nie jest ona doskonała. Może Pan zaproponuje taką, która pomieści w sobie zarówno nacjonalizm Gandhiego, jak i nacjonalizm ONR?
Przekonania, które nota bene jest dziwnie uzasadniane przez analogie do więzi rodzinnych, której siła jest oczywista, podczas gdy siła więzi narodowych - wątpliwa.
Dla kogo jedno czy drugie jest wątpliwe, a dla kogo oczywiste? Więzi rodzinne nie będą wcale oczywiste dla skandynawskich urzędników socjalnych, skoro - ich zdaniem - pozbawienie biologicznej rodziny jest dla dziecka mniejszą traumą niż klaps. Z kolei więzi narodowe są oczywiste dla mnie, bo po przeczytaniu rozdziału powieści angielskiej i rozdziału powieści rosyjskiej dostrzegam ogromną różnicę w sposobie myślenia, formie ekspresji, typie poczucia humoru itd. John Henry Newman nazywał to przyświadczeniem realnym, które w przeciwieństwie do przyświadczenia pojęciowego daje pewność.
W moim przekonaniu nie potrafi Pan uzasadnić tego twierdzenia w racjonalny sposób, więc przytacza Pan quasi-literackie wywody.
Istnieje inna interpretacja tych słów,
Dlatego właśnie ta definicja jest na tyle pojemna, że dopuszcza różne interpretacje i mieści w sobie i Ganhiego i Brzozowskiego i Dmowskiego i Stachniuka i Piaseckiego.
taka na którą powołują się Pańscy oponenci, mianowicie, że przekonanie nacjonalisty nie jest faktualne lecz normatywne - twierdzi, że POWINNIŚMY najwyżej cenić własny naród i przedkładać więzi narodowe nad jakiekolwiek inne.
Interpretacja nacjonalizmu czy interpretacja "tych słów" (definicji, jak się domyślam)? Czytam to zdanie i skoro jest tam mowa o "przekonaniu", to przekonanie powinno z czegoś wynikać, być oparte na jakiejś diagnozie rzeczywistości, tak aby móc odpowiedzieć na pytanie, DLACZEGO mam przedkładać więzi narodowe nad jakiekolwiek inne (cokolwiek to znaczy). Jeśli nacjonalizm miałby polegać na tym, że najwyżej ceni się własny naród, to nie ma w nacjonalizmie miejsca dla Stachniuka i Brzozowskiego.
I w tym wypadku zarzut o propagowanie przez nacjonalistów szowinizmu narodowego jest jak najbardziej na miejscu - to wynika po prostu logicznie z tak zinterpretowanej tezy.
Owszem - dlatego na taką interpretację powołują się ci, którzy nie lubią nacjonalizmu. Ja takiego nacjonalizmu też nie lubię.
Wróćmy do racjonalizmu. Pan powołuje się w tym miejscu na jakiś nieznany mi byt: "etykę racjonalistyczną", wywodzoną ponoć z zasad słuszności i logiki. Odrzucając "etykę racjonalistyczną" odrzuca Pan logikę w wywodach etycznych. Tymczasem logika jest nauką formalną i w związku z tym nie implikuje żadnych konkretnych treści. Nakazuje jedynie konsekwencję w myśleniu i w wygłaszanych sądach. Nakazuje np., że nie można powiedzieć równocześnie, że najwyżej należy cenić wartości rodzinne oraz że najwyżej należy cenić wartości narodowe, bo to rodzi sprzeczność. Nie można wycierać sobie gęby życiem, jako najwyższą wartością przy argumentacji przeciw aborcji i mieć w poważaniu życie bezdomnych na mrozie, czy innych dorosłych ludzi, którym grozi niemalże pewna śmierć. Logika nie nakazuje Panu ani szanowania rodziny, ani gardzenia narodem, ani pomocy bezdomnym, ani zgody na aborcję. Logika mówi jedynie, że skoro powiedział Pan A to powinien Pan powiedzieć B, bo w przeciwnym razie traci Pan wiarygodność.
Pamiętam taki dowcip z czasów stalinowskich. Partyjny urzędnik od kultury pyta literata:
- Czy jest pan wrogiem socjalizmu?
- Ależ nie!
- To może nie lubi pan realizmu?
- Bardzo cenię realizm.
- To dlaczego jest pan przeciwnikiem realizmu socjalistycznego?
I Mrożek - ""Nie lubię się golić, ale nie lubię też zarostu na twarzy. Najlepiej, ja utnę sobie głowę".
Racjonalizm (w wersji światopoglądowej, a nie epistemologicznej, z którą Pan ten pogląd czasem w swoich wypowiedziach myli) nakazuje natomiast Panu poszanowanie wyników nauki. Jeżeli pewne hipotezy zostały przez naukowców obalone w odpowiednio skonstruowanych eksperymentach, to nie należy na nich opierać swoich etycznych argumentów. Nie należy twierdzić np. że homoseksualiści są nieszczęśliwi, mają skłonność do pedofilii, czy wychowują swoje dzieci na homoseksualistów, jeżeli badania tego nie potwierdziły. I tylko tyle. Człowiek szanujący naukę może wszystko w etyce - pochwalać homofobię, nacjonalizm, nazizm, pedofilię, ganić dobroczynność - cokolwiek mu przyjdzie do głowy, tylko poszanowanie nauki zabrania mu wygłaszania pewnych argumentów, jeśli stoją one w jawnej sprzeczności z dotychczasową wiedzą naukową.
Przeciętny człowiek ma ograniczony dostęp do wiedzy naukowej, więc można go nią swobodnie terroryzować. To, co Pan pisze, daje się doskonale wykorzystać do indoktrynacji. Najpierw mówi się delikwentowi - masz jakiś system wartości, więc go uzasadnij (racjonalnie i logicznie, rzecz jasna, najlepiej z uwzględnieniem najnowszej wiedzy naukowej). Przyparty do muru rzuci jakieś słabe, "obiektywne" uzasadnienie, dlaczego rodzina czy naród są dla niego ważne. Uzasadnienie padnie w starciu z logiką i delikwent wyjdzie z dyskusji z przekonaniem, że "obiektywnie" to jego wartości są nieważne, on jest w ogóle nieważny, bo nielogiczny. Problem polega na tym, że to, czy coś kochamy lub nienawidzimy, nie opiera się na logice. Jedynie logicznym stanem jest nie kochać i nie nienawidzić. Taki stan daje np. lobotomia.
Mikołaj Gołembiowski

Mikołaj Gołembiowski Doktor nauk
humanistycznych,
poszukuje zajęcia

Temat: Meandry nauki :o)

Artur Królica:
Przeciętny człowiek ma ograniczony dostęp do wiedzy naukowej, więc można go nią swobodnie terroryzować. To, co Pan pisze, daje się doskonale wykorzystać do indoktrynacji. Najpierw mówi się delikwentowi - masz jakiś system wartości, więc go uzasadnij (racjonalnie i logicznie, rzecz jasna, najlepiej z uwzględnieniem najnowszej wiedzy naukowej). Przyparty do muru rzuci jakieś słabe, "obiektywne" uzasadnienie, dlaczego rodzina czy naród są dla niego ważne. Uzasadnienie padnie w starciu z logiką i delikwent wyjdzie z dyskusji z przekonaniem, że "obiektywnie" to jego wartości są nieważne, on jest w ogóle nieważny, bo nielogiczny.
A jeszcze niedawno powoływał się Pan na Sokratesa, który to niby do ludzi wychodził, nie to co współcześni myśliciele. A przecież to, co Pan właśnie opisał, to świetny opis jego metody. Nie wstyd Panu teraz? ;)
Problem polega na tym, że to, czy coś kochamy lub nienawidzimy, nie opiera się na logice.
Czy kochamy Jasia, Małgosię, Hansa czy Icka to może i nie. Na to, czy kochamy czy też nienawidzimy Żydów, logika ma już nieco większy wpływ. No bo jak to jest, nie lubić Żydów, podejrzewać ich o spiski przeciw ludzkości, a równocześnie zgłaszać przynależność do organizacji założonej ponoć 2000 lat temu przez 13 Żydów w nieco tajemniczej skądinąd atmosferze w niejakim "Wieczerniku"? Tam gdzie wchodzą pojęcia ogólne, tam pojawia się miejsce dla logiki, która mówi właśnie o relacjach między zakresami tychże. Więc zmartwię Pana - kochanie swojego narodu niestety też jest poniekąd sprawą logiki.
Mikołaj Gołembiowski

Mikołaj Gołembiowski Doktor nauk
humanistycznych,
poszukuje zajęcia

Temat: Meandry nauki :o)

Artur Królica:
Z całą pewnością nie jest ona doskonała. Może Pan zaproponuje taką, która pomieści w sobie zarówno nacjonalizm Gandhiego, jak i nacjonalizm ONR?
Ale co tu proponować? Interpretacja normatywna jest tu jak najbardziej na miejscu. Działania na rzecz swojego narodu jest najważniejszym celem politycznym, zmieniają się jedynie zasady realizacji tego celu - mocno restrykcyjne w wypadku Ghandiego i w myśl maksymy "po trupach do celu" w wypadku ONR.
Dla kogo jedno czy drugie jest wątpliwe, a dla kogo oczywiste? Więzi rodzinne nie będą wcale oczywiste dla skandynawskich urzędników socjalnych, skoro - ich zdaniem - pozbawienie biologicznej rodziny jest dla dziecka mniejszą traumą niż klaps.
Doskonale chyba zdajemy sobie obaj sprawę, że działania urzędników nie są w tym wypadku podbudowane ideowo, tylko wynikają z pewnej inercji etatystycznego systemu regulacji zachowań społecznych. Więź rodzinna jest oczywista, bo jest dostępna w powszechnym doświadczeniu, nauka wyjaśnia jej biologiczne podstawy itp. Więź narodowa jest nieoczywista, bo doświadczają jej jedynie niektórzy, na przykład Polacy czytający rosyjskich (sic!) pisarzy. ;) Jest nieoczywista, bo historia pokazuje, iż ma ona głównie znaczenie w konfliktach zbrojnych. A w czasie pokoju się jakoś rozluźnia. A Ci, którym się nie rozluźnia, widzą prawie zawsze jakiegoś zewnętrznego wroga na horyzoncie.
Pamiętam taki dowcip z czasów stalinowskich. Partyjny urzędnik od kultury pyta literata:
- Czy jest pan wrogiem socjalizmu?
- Ależ nie!
- To może nie lubi pan realizmu?
- Bardzo cenię realizm.
- To dlaczego jest pan przeciwnikiem realizmu socjalistycznego?
I Mrożek - ""Nie lubię się golić, ale nie lubię też zarostu na twarzy. Najlepiej, ja utnę sobie głowę".
Fajna anegdota, tylko co u licha wnioskowanie urzędnika ma z logiką wspólnego? Przecież właśnie dzięki logice rozumiemy absurd tej rozmowy.



Wyślij zaproszenie do