Temat: Legalizacja aborcji i niższa przestępczość
W zeszłym roku współorganizowałem kilka konkursów skierowanych do kobiet w ciąży. Zadaniem uczestniczki było np. napisanie swoich odczuć związanych z ciążą. Jedne kobiety zdawały się przeszczęśliwe i całą uwagę poświęcały embrionowi lub - w późniejszym stadium - płodowi. Inne zaś - wprost przeciwnie.
Uczucia matki są czymś bardzo subiektywnym, więc ja również nie chciałbym generalizować i w sposób jednoznaczny oceniać tych kobiet, które takiej więzi nie czują i z tego (lub innego) względu decydują się na aborcję.
Pytanie natomiast jest takie: czy wiedza o
możliwych (i jednocześnie
nie koniecznych) chorobach w przyszłości powinna mieć wpływ na decyzję o przerwaniu ciąży?
Rozumiem, że jest to rodzaj prewencji i nie dopuszczenia do cierpienia dziecka w przyszłości oraz do zaoszczędzenia cierpień (a być może i pieniędzy) samemu sobie. Z drugiej jednak strony embrion z genem nowotworowym jest "tylko" zagrożony i żaden ostateczny wyrok nad nim nie wisi.
W omawianym przypadku decyzja jest podejmowana na podstawie wiedzy o materiale genetycznym embrionu. Jeden problem, który się tu rysuje, to ogólny problem aborcji. Drugi zaś, który wydaje mi się istotny i ciekawy, to problem społecznych konsekwencji takich działań.
Bo jeśli decyzje o usuwaniu embrionów ze względu na materiał genetyczny zaczęłyby być podejmowane nie z powodu potencjalnych chorób, a np. z przyczyn arbitralnych, lub - co gorsza - politycznych lub ideologicznych, to możemy mieć do czynienia z sytuacją, w której do urodzenia będą dopuszczane tylko jednostki silne, zdrowe, o określonych poglądach politycznych, o takich a takich światopoglądach etc.
Nowa, wysublimowana forma faszyzmu? Czy może realizacja marzeń Platona o stworzeniu idealnego społeczeństwa, w którym nie ma chorób, a każdy człowiek zajmuje w nim określone miejsce?