Temat: Homoseksualizm - normalność czy choroba?
Marcin Kalinowski:
Ciekawy pogląd. Czyli dla ciebie nie ma sprawy, żeby tolerować biseksualizm u swojej partnerki, ale gej na ulicy to już be? Tak to zrozumiałem, jeśli miałeś coś innego na myśli to musisz mi to lepiej wyjaśnić.
Dziwnie to zrozumiałeś. Na odwrót. To, że komuś przeszkadzają seksualne preferencje partnerki, nie znaczy, że muszą mu przeszkadzać preferencje sąsiada. Można, jak w tym przykładzie, rozstać się z partnerką, i być całkowicie tolerancyjnym wobec sąsiada.
I tu nie ma nic złego W SAMEJ ZASADZIE, choć w szczegółach, w konkretnym wypadku może wynikać z tego wiele złego. Bo po prostu od partnerów wymaga się więcej niż od sąsiada. Inny rodzaj relacji.
Dlatego uważam, że sprawa z biseksualną żoną nie była przykładem nietolerancji, mimo iż mnie osobiście takie rzeczy nie przeszkadzałyby. Ale jak mówię - jest to kwestia prywatna, indywidualna i nic do niej ideologom, czy to będzie Narodowe Odrodzenie Polski, czy Kampania Przeciw Homofobii.
Tam gdzie niedorzeczne argumenty z obu stron padają nie zamierzam nikogo popierać w dyskusji.
Konkrety proszę. Ja ci źródło podałem do swojej argumentacji, odwzajemnij się.
Powiem tak. Angażowanie się w debatę na temat zdrowia i choroby homoseksualistów służy wyłącznie jednej stronie sporu. Oczywiście stronie "homofobicznej". Jeżeli anty-homofob powołuje się na WHO itp., to zakłada, że gdyby ci jajogłowi ustalili coś innego (bo taka byłaby moda, bo ktoś by dostatecznie mocno lobbował za taką decyzją), to by to cokolwiek wnosiło do debaty. A problem po prostu polega na tym, że pojęcie "choroby" jest dyskusyjne, nieostre i jedna ze stron ten fakt wykorzystuje, a druga daje się w to wmanewrować.
To, że poziom edukacji w tym kraju jest tak niski, że dla wielu osób homoseksualizm to to samo co pedofilia? To, że większość homoseksualistów w tym kraju boi się przyznać do swojej orientacji seksualnej ze strachu przed odrzuceniem przez rodzinę/środowisko? To, że kościół traktuje homoseksualizm jako "wybór życiowy" i potępia "kroczących tą ścieżką?
Niestety obawiam się, że tu edukacja niewiele pomoże. Bo jak ktoś identyfikuje homoseksualizm z pedofilią, to po prostu brakuje mu nie tyle wiedzy, co pewnych zwojów mózgowych, odpowiedzialnych za rozumienie problemu.
Mylisz się, że nazywanie homoseksualizmu chorobą nic nie zmienia. Daje podstawę różnym skur**** do traktowania homoseksualistów jako chorych, a nie zdrowych ludzi.
A tu się nie zgodzę. Chorych można traktować na wiele sposobów. Często np. daje się chorym ludziom przywileje. Traktowanie wynika z dużo głębszych uprzedzeń.
A chorych ludzi się leczy - w przypadku chorób umysłowych często przymusem. Mam prowadzić wywód dalej, czy już łapiesz o co chodzi?
Oczywiście, że wyprowadza się takie wnioski, ale one są błędne. Nawet, gdyby homoseksualizm był chorobą (cokolwiek to by miało znaczyć - bo ja wciąż nie wiem), to nie ma podstaw do wprowadzania leczenia pod przymusem. Przymusowe leczenie wynikać może jedynie z zagrożenia.
Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak wielką władzę nad umysłem ma język i dyskurs. Ale to nie moje miejsce, żeby cię edukować. Ale holokaust też zaczął się od "nazewnictwa".
Znów się nie zgodzę. Uważam, że nie należy mylić przyczyn i skutków. Wpierw pojawia się niechęć, potem w skutek tego - słowa. Albo inaczej: Jeżeli mieszkasz w USA i słyszysz dookoła, że "murzyni" są gorszą rasą, to wiążesz z tym słowem negatywne określenia. Gdy mieszkasz w Polsce i "murzyn" kojarzy ci się z ilustracją w książce o Afryce, to po prostu żadnych złych skojarzeń nie masz. To kontekst społeczny, postawy innych, traktowanie innych jest ważne, a nazewnictwo jest wtórne.
Ludziom się niesłusznie wydaje, że jak pan w białym kitlu coś nazwie "chorobą" to ma to jakieś wielkie konsekwencje moralne. Otóż nie ma. I obie strony sporu tego zupełnie nie widzą, tocząc jałowy spór werbalny.
Znowu się mylisz. Nauka (częściej pseudonauka) jest wykorzystywane instrumentalnie.
Są wykorzystywane, bo ludziom się coś wydaje na ten temat. Ja proponuje zamiast walczyć o "chorobę", walczyć właśnie z przekonaniem, że naukowcy to specjaliści od moralności. Walczyć o standardy naukowej debaty. Piętnować pseudonaukę.
A "szacuje się" np. w książce Roberta Biedronia "Tęczowy Elementarz", gdzie w zależności od badania i definicji homoseksualizmu (ładnie masz to rozpisane powyżej) homoseksualistów w populacji jest 4-10 procent.
Ale czy Robert Biedroń to wybitnej klasy naukowiec, specjalista od socjologii, psychologii itp., czy doktryner? Ja się obawiam, że to drugie, zwłaszcza, że gdy widzę tego pana w mediach, zdaje mi się, że to nie jest typ umysłowości naukowca. A niestety trzeba być takim typem, by prowadzić wiarygodne badania w tak delikatnej materii.
Mikołaj Gołembiowski edytował(a) ten post dnia 29.05.11 o godzinie 11:42