Temat: Feminizm: normalność czy choroba?
Haha, ufff, na szczęście bezdzietni pracoholicy (w Polsce to także ci, dla których to co robią jest ich pasją, hobby), którzy nie jeżdżą bogatszą wersją Toyoty (w Polsce używki można kupić od 80 tys. a pewnie i taniej, zaś nowe, w skromniejszej wersji od 150 tys., więc nawet w kredycie spokojnie można brać, jak ktoś musi mieć "znaczek") mogą spać spokojnie, bez obaw o swoje jądra ;)
A co do tematu - myślę, że feminizm to normalny mechanizm. Gdy trudno jest walczyć z silnie ugruntowanymi regułami, potrzebny jest "big beat", gdyż inaczej nie będzie słyszalny. I widać, że przynosi rezultaty. W ostatnich 10 latach swego krótkiego życia widziałem całe zastępy kobiet na stanowiskach managerskich, specjalistek w zakresie bionauk i nauk ścisłych (zwykle z doktoratami), bardzo obrotnych, przedsiębiorczych. Z drugiej strony, stosunek do kobiet wg mojej opinii nie uległ zmianie jakoś szczególnie widocznie. Na hasłach feminizmu wyjechały te najbardziej obrotne, które wiedziały co zrobić ze swoim życiem. Ale to tak samo, jak w każdej rewolucji - korzystają z niej tylko najlepsi. Ci przeciętni zostają tam, gdzie byli, bo żadna rewolucja nie zapewni niczego tym, którzy nie umieją po to sięgnąć.
Dla mnie feminizm ma dwa oblicza.
Pierwsze nazwałbym
walką o samą siebie.
O odrzucenie stereotypu, że jestem "słabą płcią" i założenie sobie "planu na życie". Czyli: co powinnam zrobić, by zwiększyć swój poziom niezależności od innych. Walka z niską samooceną, ze wstydem przed innymi ludźmi, inwestycja w swoją wiedzę (byle na przydatnym kierunku), walka z "uleganiem krzywdzącym ocenom" (oceniono mnie źle, więc jestem do niczego, jestem zerem) i "utwardzaniu swojej d..." jeśli ma się miękkie serce. Do tego walka z samą sobą o swoje poczucie godności, czyli nie godzenie się na poniżające warunki, choć zasady zasadami, a do garnka trzeba coś włożyć (przykre, lecz prawdziwe...).
A także ciągle prostować ideologicznie - "opieka nad dzieckiem nie jest mniej odpowiedzialna niż operacja", "ugotowanie obiadu i posprzątanie domu, wyprasowanie ubrań, zaprowadzenie/odebranie dziecka ze szkoły, zabawa z nim jest nie mniej wyczerpujące, niż kopanie rowów", "gospodarowanie skromnym domowym budżetem czasem jest równie trudne, jak gospodarowanie budżetem firmy, bo żołądek ani zdrowie nie znają
przedłużonego terminu płatności". I wymagać od mężczyzn, aby choć spróbowali spojrzeć na sprawy realnie. Najlepiej poprosić partnera, by ugotował obiad, sprzątnął porządnie (!) dom, zajął się dzieckiem (ale nie zabranie go na lody czy puszczenie bajek w TV, tylko ugotowanie jedzenia, przebieranie, pilnowanie itd). Nauka przez przykłady zawsze jest najskuteczniejsza. I co ważniejsze - wasze dzieci już z domu wyniosą odpowiednie wzorce. To taka walka "na przyszłość".
Nie ma tutaj miejsca na "polowanie na faceta" (bo to żadna samodzielność), ani na "precz z facetami" (bo to ideologia w rodzaju buntu nastolatka). Nie ma tutaj w ogóle miejsca na ideologię, tylko czysty pragmatyzm. Hasła są pragmatyczne i oczywiste: "równe zasady dla wszystkich".
Feminizm w ogóle przypomina mi trochę moją własną walkę ze stereotypami w dziedzinie, którą się zajmuję, a więc biostatystyką. Nie kończył pan matematyki albo ekonometrii? To pan nie ma pojęcia o matematyce. Nie kończył pan medycyny? To pan w życiu nie zrozumie, co to jest "układ dopełniacza" (na tyle, by choć ogólnie wiedzieć, co się analizuje). Bo przecież książki dla lekarzy i matematyków są pisane innym alfabetem, niż ten dla informatyków (czyli dziedzinowych "profanów")... Podobnie z kobietami - "nie jest pani mężczyzną? To pani jest za głupia na zrozumienie zagadnienia, to pani nie sprzeda produktu, to pani nie poprowadzi samochodu". Walka z tym jest długa, trudna, rzadko od razu skuteczna, ale możliwa i warta swej ceny i zachodu.
I to oblicze feminizmu jest dla mnie czymś normalnym, jest zdrową walką z niezdrowym, nierównym i "wprasowanym w umysły" systemem społecznym.
Drugie oblicze feminizmu to czysta ideologia.
"Samiec twój wróg", "Faceci to leniwe, chamskie świnie" i tak dalej. I dla mnie to jest patologia. Znam dostatecznie wiele kobiet, które mógłbym obrzucić najgorszymi epitetami (i co więcej, spotykam je nadal, co więcej, wpasowują się w te same mechanizmy, aż kusi o "regułę"), ale w życiu bym nie pomyślał, żeby uogólniać to na płeć. Bo na szczęście spotykam równie wiele fajnych kobiet, które wiedzą czego chcą, a mimo to są po prostu dobrymi ludźmi.
Gnojów spotka się wszędzie. W każdej płci, w każdym zawodzie, pod każdą szerokością geograficzną.
Adrian Olszewski edytował(a) ten post dnia 06.05.12 o godzinie 17:23