Maciek G.

Maciek G. Sto wiorst nie
droga, sto rubli nie
pieniądz , sto gram
n...

Temat: Doświadczenia na zwierzętach...

Jakie jest Wasze stanowisko w tej sprawie?
Czy fakt kształcenia studentów i prowadzenia badań (czasami bardzo kiepskich) usprawiedliwia takie działania.

Temat: Doświadczenia na zwierzętach...

Odpowiedź nie jest prosta. Tyle "punktów wejścia w temat", że nie wiem, którym wejść :) Spróbuję to jakoś poukładać, może co wyjdzie z tego.

W toku różnych debat, głównie religijnych, toczą się dyskusje na temat tego, co odróżnia człowieka od zwierząt. Wolna wola (moim zdaniem bzdura), zdolność do abstrakcyjnego myślenia i celowego działania oraz świadomość swego istnienia no i zdolność do analizowania swego postępowania (ta grupa jest świetnym przykładem). Często podkreśla się tam "nie jesteśmy zwierzętami", jesteśmy ewolucyjnie lepsi od zwierząt. Pada często argument religijny, iż zwierzęta zostały nam dane przez Boga, by nam służyły na różne sposoby, np. pociągowe, bydło rzeźne, czy też - jako element rozrywki i umilania czasu (chomiki, ptaszki, kotki, pieski, kucyki).

Oczywiście argument religijny nie jest argumentem obiektywnym, ale dla równowagi, padają też argumenty praktyczne: jesteśmy na wyższym stadium ewolucji i mamy nad zwierzętami władzę, dlatego możemy z nimi zrobić, co nam się podoba. Pada czasem stwierdzenie "zwierzęta są naszą własnością". Oczywiście bezbronny człowiek w dźungli przekona się, że rzeczywistość jest jednak brutalna i zgoła inna, ale zakładając, że człowiek dysponuje odpowiednimi narzędziami kontroli i wymuszenia - tak właśnie jest.

To było podejście bezemocjonalne. Człowiek i zwierzę. Przewaga sielniejszego. Chociaż miara przewagi jest funkcją sytuacji.

Z tej perspektywy doświadczenia na zwierzętach są uzasadnione. Testujemy na nich operacje, leki, działanie broni, zachowanie organizmów w reakcji na rózne bodźce. Służy to zatem człowiekowi, niezależnie od tego, czy człowiek bada coś "dla człowieka" czy przeciw człowiekowi (lekarstwa i broń, przeszczepy i tortury).

(ostatecznie walka "silniejszy/słabszy" dotyczy też człowieka :])

Ponieważ zakładamy, że zwierzęta nie mają zdolności myślenia abstrakcyjnego, marzeń, nie mają poczucia swojej krzywdy (odczuwanie bólu nie jest równowaznaczne ze świadomością abstrakcyjnego pojęcia "krzywda"), nie mają świadomości swego istnienia, nie musimy, z tego punktu widzenia, przejmować się tym, że je wykorzystujemy, także w ten brutalny sposób.

Tak, owszem, zwierzęta czują strach, lecz jest to element przetrwania i nie wiąże się z abstrakcyjną analizą przyczynowo-skutkową. Może się wydawać, że np. zabiedzony psiak w schronisku, który lgnie do człowieka, przejawia uczucia wyższe, lecz jest to instynktowna potrzeba pozyskania dla siebie opieki (opiekowanie się osobnikami w stadzie jest częścią ewolucyjnego przystosowania osobników do środowiska). Podobnie zwierzęta, które "tęsknią" po śmierci osobnika z pary - więź chemiczna, element przystosowania.

Innymi słowy - jest różnica między przetrzymywaniem skazańca w celi śmierci, a następnie okazaniem mu narzędzia egzekucji i jej wykonaniem, a przetrzymywaniem w chlewie prosiąt na rzeź. Ten pierwszy jest świadom wszystkiego i analizuje sytuację, jest świadom straty, jaką ponosi, cierpi psychicznie będąc świadomym spodziewanych cierpień i niepewności "co jest po śmierci", natomiast ten drugi - poczuje strach (wyrzut adrenaliny) w momencie wykonania "wyroku", jednak nie analizując go. Będzie kwiczał z bólu bez świadomości, "o co biega".

Z drugiej strony mamy podejście emocjonalne.

Zwierzęta - nasi "bracia mniejsi". Istoty czujące. Ich zachowania (zwłaszcza psów i kotów) sprawiają wrażenie nawiązywania z nami uczuciowej więzi. Każdy, kto ma psa/kota zna ten szczególny moment, gdy wchodzi do domu i pies/kot go wita, "cieszy się", merda ogonem, mruczy. Zachowania te sprawiają, że z biegiem czasu pies, kot staje się "częścią rodziny" - oczywiście dotyczy to ludzi uczuciowych, którzy decydują się na spełnienie swej zachcianki "kotek/piesek", czyli głównie "miastowych". Mieszkańcy wsi traktują jednak zwierzęta bardziej przedmiotowo, chociaż spotkałem się (znam dobrze wieś) raczej z przychylno-neutralnym (nawet z szacunkiem!) stosunkiem do zwierząt gospodarskich, niż negatywnym (pomijając przypadki znęcania sie nad nimi). W każdym razie, zwierzęta te jakoś się zapisują w naszym życiu, mniej/bardziej, ale jednak. Oczywiście na wsi raczej nie ma rozpaczy, gdy zdechnie pies, raczej jest to problem natury praktycznej. Z drugiej strony w mieście, gdy zanosimy naszego pupila do uśpienia, przeżywamy często głęboki smutek, kopiemy mogiłke, układamy kotka w kocyku i tak dalej (znam to).

Przyjrzyjmy się temu bliżej.

Sam mam kota (już 12 lat, nie jest to mój pierwszy kot) i często bacznie go obserwuję. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w tym małym łebku jest coś więcej, niż tylko instynkt. Fakt, potrafi się bezmyślnie gapić w jeden punkt (ja też :]), ale są dziesiątki, setki sytuacji, gdy patrzę na niego... z podziwem. Sam się łapię na tym, ze mówię do niego, a on świetnie wyczuwa zmiany mojego nastroju i "sam z siebie" umie "przyjść i pocieszyć". W ten sposób TEN kot jest jakby członkiem rodziny, dba się o niego czasem bardziej, niż o siebie. Dlatego, że choć bezrozumny, to przejawia podobne nam zachowania (a jest ich!)

Ale ile kotów chodzi po ulicy i są nam obojętne? Ile jest obojętnych MNIE konkretnie? Cała masa. Miliony. Owszem, wynoszę im czasem jeść, inni mieszkańcy osiedla organizują im legowisko, ale nikt z nas nie będzie płakał, jesli nie przeżyją zimy (o ile w ogóle zauważymy, że któregoś z osiedlowych kotów brakuje).

Czyli - osobista więź, więź chemiczna - jak do każdego osobnika, z którym się "żyje w stadzie" (miłość między dwojgiem ludzi to też reakcja chemiczna, nienawiść - także). Gdy takiej więzi brak - obiekt staje się obojętny (Gdy na izbie przyjęć czyjeś płacze dziecko, może nas to irytować. Gdy płacze nasze - rwiemy włosy z głowy).

Czyli widzimy, że nasz stosunek do zwierząt będzie wypadkową także naszych osobistych z nimi kontaktów. Ci, którzy mają jakieś zwierzę, trudniej akceptują to, że zwierzęciu może dziać się krzywda, choć fakt posiadania zwierzęcia nie jest przecież determinantą empatii, jednak znacząco się do jej wzrostu przyczynia.

Ostatecznie wielu z nas cieszy się, gdy hycel wyłapuje bezpańskie psy, bo nam zagrażają (pogryzienia, wścieklizna), brudzą, niszczą.
I jakże denerwujemy się, gdy znów bezpański pies pogryzł dziecko (...gdybyśmy mieli władzę nad tym psem - zwłaszcza, gdyby to było nasze dziecko...)

Pieski, kotki, ssaki. Bliskie nam ewolucyjnej drabinie hierarchii. Do tego małpki, słonie, delfiny. Pieski i kotki to nasza codzienność, małpy z kolei są podobne do nas i przejawiają o wiele bogatszy zbiór zachowań, niż koty. Bogatszy z naszego punktu widzenia, bo bardziej podobny do naszych.

Ale szczurki? Ale kreciki? Ale ryjówki? O! To zupełnie co innego! A przecież to nadal nasi "bracia mniejsi"... Tylko niżej na drabinie ewolucyjnej. I tutaj nagle stajemy sie morderczy.

Na szczury wykładamy trutkę ze strychniną. A śmierć od strychniny należy do najpotworniejszych. Z kretami również sie nie cackami - w końcu nam "ryją" ogródki. Są dla nas szkodnikami.

Jeszcze szczurki się w klatkach hoduje (i wszelkie myszoskoczki, świnki morskie, chomiki). Ale już kretów chyba nikt w klatce nie trzyma. Ba, widziałem nie raz na wsi, jak się takie truchła kretów i szczurów paliło z odrazą (a przecież pieski i kotki się z tkliwością zakopuje i jeszcze czasem kopczyk tabliczką opatrzy i kwiatki zanosi).

Do poziomu robaków, płazów i gadów schodził nie będę - wiadomo, do czego zmierzam.

Zajęliśmy się zwierzętami od strony bezemocjonalnej (obiektywnej) i emocjonalnej (subiektywnej ze skrajnościami).

Teraz zajmijmy się ludźmi.

O człowieku pisze się zawsze "górnolotnie" (patrząc zapewne na siebie samego), chociaż traktuje się go często jak ścierwo (akurat zwierzęta nie myślą abstrakcynie i nie są zdolne do czerpania radości z cudzego nieszczęścia).

Ale faktem jest, że stoimy w hierarchii najwyżej, mamy władzę nad światem fauny i flory. Zatem naturalnym jest, że staramy się ją sobie podporzadkować (czasem na swoją zgubę, czasem bezsensownie, czasem dla zaspokojenia własnego ego).

Chorujemy. Głodujemy. Walczymy ze sobą. Badamy nasze ciała i mózgi. Badamy nasze otoczenie.

Wszystko powyższe wymaga badań.

Przykładowo: chorujemy, często bardzo boleśnie, doznajemy kalectwa. Zatem potrzebujemy leków. Przeszczepów. Wzdragamy się jednak testować ich na sobie :) (chociaż jesteśmy żądni krwi, akceptujemy przemoc, tortury, brutalność, jeśli tylko umiemy ją odpowiednio uzasadnić i usprawiedliwić przed swoim sumieniem)

Pozostają zwierzęta. Najlepiej te jak najbardziej podobne pod względem morfologii i zachowania do nas. (ciekawostka - psia / kocia lista badań laboratoryjnych w zakresie biochemii, immunochemii, analityki jest bardzo podobna do naszej. Morfologia, cholesterol, cukier, mocznik, próby wątrobowe i wiele innych).

Badania jednak nie są bezinwazyjne. Eksperymenty medyczne bywają bolesne, mogą kończyć się bolesną śmiercią, niosą za sobą cierpienie i strach. Czasem konieczne są wiwisekcje, w ich najbrutalniejszej postaci. Czasem testowanie chemioterapii. Czasem środków w rodzaju pankuronium (bardzo bolesna śmierć). Czasem gazów bojowych (by zobaczyć, jakie uszkodzenia narządów wewnętrznych powodują).

Jeśli teraz mowa o "sympatycznych szczurkach", to raczej się nimi nie przejmujemy (zapewne dlatego, że "czego oko nie widziało, tego sercu nie żal"). Przyjmujemy, że "przeznaczeniem" szczura jest los "szczura laboratoryjnego".

Ale gdy pomyslimy o kotach, psach, a jeszcze małpach! Że ktoś im podaje trucizny i bada, jak się duszą, jak dostają wewnętrznych krwotoków! O, to nam się nóż w kieszeni otwiera!

(często spotykamy taką reakcję, np. gdy widzimy komentarze do artykułów w rodzaju "pies zdechł z gorąca w samochodzie", "zakatował psa", "zamęczył konia na śmierć", "spaliła w piecu szczeniaki").

Z drugiej strony, czekamy na nowe leki i szczepionki. Rak. AIDS. Alzheimer. Cieżkie poparzenia. Kalectwo fizyczne. Upośledzenie umysłowe. Choroby psychiczne. A nawet "zwykła grypa", która może spowodować poważne komplikacje.

Leki jednak na CZYMŚ trzeba testować. Nie zawsze to może być "szczurek", na którym odruchowo kładziemy krzyżyk. Czasem to muszą być organizmy podobne biochemicznie i anatomicznie do naszych. Najlepiej byłoby, gdyby można leki i procedury testować na ludziach (i testuje się, czasem legalnie, za zgodą pacjenta, który i tak jest w terminalnym stanie, czasem nielegalnie...), ale tutaj opinia publiczna nie pozostawia suchej nitki na badaczach. No... moze jeszcze, jeśli chodzi o skanych na śmierć, pedofilach, wielokrotnych mordercach, gwałcicielach - o tak, tutaj umiemy być bezwzględni (vide komentarze do róznych artykułów). Generalnie jednak "nie chcemy" pamiętać, że zbrodnicze eksperymenty na ludziach w obozach koncentracyjnych pchnęły medycynę do przodu. "Człowiek ponad wszystko", "precz z cierpieniem zwierząt" dopóki siedzimy zdrowi i najedzeni, w ciepłych kapciach w bezpiecznym domu, z filiżanką kawy.

I tu jest dylemat (pozorny): chcemy, ale nie chcemy. Chcemy, ale się boimy. Chcemy, ale najlepiej, gdyby to czego chcemy, było "schowane" sprzed naszych oczu. Chociaż im bardziej dotyka nas jakaś choroba, tym mniej nas obchodzą kwestie etyczne - chęć przeżycia (rozumiana tu jako "dlaczego jeszcze nie wyprodukowaliście tego leku?! precz z obrońcami praw zwierząt!")

Gdy się okaże, że znaleziono lek na przykrą chorobę (np. dotyczącą naszych upośledzonych dzieci, schorowanych rodziców), odczuwamy radość i szczęście. Gdzieś się ulatniają myśli o pieskach i kotkach, które masowo zginęły, gdy dobierano dawkę środka czynnego leku. Nie widzieliśmy ich drgawek i krwawej piany z pyska - przecież by nam serce pękło!

Celowo rozpisałem się tak bardzo, by pokazać, że pojęcie "etyczne" jest w tym przypadku tak rozmyte, że trudno o większe rozmycie.

Można znaleźć złoty środek (czytaj "usprawiedliwienie") w rodaju: "nie należy zwierząt bezsensownie dręczyć". Bezsensownie? Bez potrzeby? Czyli ILE?! Ale to przynajmniej uspokoi nasze sumienia. Łatwe do dorobienia ideologii w rodzaju "bezimiennym zwierzętom, poległym dla nauki - pomnik i kwiaty". Biednej Łajce, która zdechła z głodu albo zadusiła się w kosmosie - hymn i wiersze.

Zadowalającej odpowiedzi na pytanie Maćka nie ma. Albo będziemy patrzeć przez pryzmat naszych domowych pupilów i zareagujemy oburzeniem. Albo będziemy wyobrażać sobie cierpienia zwierząt i ... rozbierzemy się do naga w akcji "jego mama straciła swoje futro" czy też "stop wiwisekcjom!". Albo będziemy się usprawiedliwiać na rózne sposoby, że "co prawda one cierpią, ale jednak człowiek jest wazniejszy, więc poświęćmy te żywota, a innymi zwierzaczkami się opiekujmy" (a bezpańskie potraktujmy strychniną :]). Albo będziemy pewnymi siebie i chłodno obiektywnymi panami tego świata i powiemy: "człowiek ma pełne prawo do rozwoju, także kosztem istot niższej położonych w ewolucyjnej hierarchii".

Stawiam na... wszystkie po kolei. Mam kota i za nic bym go nie oddał na potrzeby wiwisekcji. Bezpańskie koty mi zwisają, póki nie słyszę ich biednego miauczenia (bo miauczenie jest rozdzierające, podobne do płaczu dziecka, a z kolei wycie psa - przygnębiające. Ewolucyjna sztuczka :]). Koty w laboratoriach są mi zupelnie obce, a eksperymenty na nich są z korzyścią (lub nie, trudno) dla mnie.

Pozostaje jeszcze pytanie, czy dopuszczalne są eksperymenty na zwierzęciu (ssaku, przypominam), jakim jest człowiek? Skoro można poświęcić kilka istnień w przypadku kary śmierci (zabito niewinnego) i wielu z nas się na to godzi ("bo jednak zabito przypadkowo tylko kilku, ale uratowano setki") - dlaczego nie poświęcić czyjegoś niewinnego życia na badania leków? Ciągle się słyszy: "jednostka jest ważna, ale społeczeństwo jest ważniejsze". Ciągle się waży istnienia: "życie ludzi w porwanym przez terrorystów samolocie czy życie tysięcy mieszkańców zagrożonego atakiem miasta".

Niezależnie od naszych wyrzutów sumienia i oburzenia, w tym przypadku "cel uświęca środki". Możemy się z tym nie zgadzać i odwoływać do "uczuć wyższych". Ale przyroda, której częścią jesteśmy i której prawom podlegamy, nie jest litościwa i nie porusza kwestii etycznych. Albo ją przechytrzymy, badając na zwierzętach nowe leki i procedury medyczne, albo ona zabije nas. I to niekoniecznie łagodnie - oddziały opieki paliatywnej to dobra ilustracja dla ukazania "łagodności" przyrody. Tutaj etyka jest brutalna: autoeutanazja (podkreślam słowo "auto") cierpiących (drabina analgetyczna potrafi "mieć brakujące szczeble"), albo zadawanie cierpień zwierzętom doświadczalnym. Jeśli oczywiście ma nie cierpieć człowiek.

Na pocieszenie dodam, że nadzieją owych piesków/kotków/szczurków są stale rozwijające się metody symulacji i bogaty bagaż poprzednich doświadczeń (nie trzeba badać tego, co już zostało zbadane i opisane). Oczywiście przez kolejne dekady lat koszty takich symulacji będą znacznie wyższe, niż potraktowanie chemikaliami zwierzęcia (a czasem i potajemnie więźnia lub obłożnie chorego), ale skoro nie musimy przeprowadzać prób jądrowych, by symulować ich skutki, więc może i tutaj coś drgnie na korzyść naszych "braci mniejszych".

EDIT:
O, własnie na osiedlu ktoś wpadł na pomysł rozprawienia się z "kocim przedszkolem". Było 5 małych kotków, które staraniami wielu osób ładnie się odchowały. Na osiedlu jest trochę kotów, ale raczej nie rzucają się w oczy i walczą ze szczurami, których jest sporo. No i 4 kotki właśnie zdychają (jeden pod moim oknem), a jeden chodzi jak otępiały. Te co zdychają mają krwotoki wewnętrzne (krwawią przez skórę, oczy, co widać), więc któraś z antywitamin K. Zatem albo zjadły starą trutkę na szczury (wszystkie naraz), albo ktoś z właścicieli psów zrealizował swoje pogróżki, że trawniki są dla psów, a kociarstwo won (psy czasem dostawały po pysku od kotów). Oczywiście są trucizny szybko i w miarę bezbolesnie działające, ale kumaryna jest tania, więc "po co wydawać państwowe pieniądze" :]Adrian Olszewski edytował(a) ten post dnia 12.11.09 o godzinie 12:28
Maciek G.

Maciek G. Sto wiorst nie
droga, sto rubli nie
pieniądz , sto gram
n...

Temat: Doświadczenia na zwierzętach...

EDIT:
O, własnie na osiedlu ktoś wpadł na pomysł rozprawienia się z "kocim przedszkolem". Było 5 małych kotków, które staraniami wielu osób ładnie się odchowały. Na osiedlu jest trochę kotów, ale raczej nie rzucają się w oczy i walczą ze szczurami, których jest sporo. No i 4 kotki właśnie zdychają (jeden pod moim oknem), a jeden chodzi jak otępiały. Te co zdychają mają krwotoki wewnętrzne (krwawią przez skórę, oczy, co widać), więc któraś z antywitamin K. Zatem albo zjadły starą trutkę na szczury (wszystkie naraz), albo ktoś z właścicieli psów zrealizował swoje pogróżki, że trawniki są dla psów, a kociarstwo won (psy czasem dostawały po pysku od kotów). Oczywiście są trucizny szybko i w miarę bezbolesnie działające, ale kumaryna jest tania, więc "po co wydawać państwowe pieniądze" :]Adrian Olszewski edytował(a) ten post dnia 12.11.09 o godzinie 12:28

Opis wygląda na warfarynę. Na to są odtrutki. Ale kosztowne.
A to jest zwyczajne barbarzyństwo...



Wyślij zaproszenie do