Temat: Chrońmy dzieci przed... religią?
Skrótowo bo wracam do pracy, domu itp.
Mikołaj Gołembiowski:
>
Dokładnie tak samo, jak z natury świata makroskopowego miały wynikać prawa mechaniki, termodynamiki, magnetyzmu itd. Nauka nigdy nie objaśniała własnych podstawowych praw, jedynie PRZY POMOCY praw wyjaśnia zjawiska, a wyniki obserwacji i eksperymentów ŚWIADCZĄ ZA nimi. Natomiast religia przedstawia problemy wydumane (eksperymenty jak na razie nie świadczą na rzecz istnienia Boga) a ich rozwiązanie jest ostateczne i wykluczające jakiekolwiek dalsze dociekania.
>
Dlatego nie należy (o czym wspomniałeś w poniższym poście) brać Boga naukowo.
Jego istnienie bądź nieistnienie jest niefalsyfikowalne (chyba że ktoś wiezy w firmament niebieski i siedem sfer). Niejako z definicji
wiara wyklucza jakiekolwiek dowodzenie na rzecz subiektywnego przeświadczenia, "bo tak jest". I nie ma szans na dowiedzenie nieistnienia (i w odwrotną stronę to samo) bytu transcendentnego/kreatora/obserwatora/demiurga/whatever
Nie ma racjonalności w zachowaniach kwantowych obiektów.
Zgadzam się. Nie podejrzewam elektronów o posiadanie mózgów, nie uznaję więc ich za istoty racjonalne.
Toi czysty chwyt erystyczny. Racjonalność w fizyce ma trochę inne, szersze znaczenie. Obiektami kwantowymi rządzi indeterminizm i to jest właśnie "nieracjonalność zachowań" obiektów kwantowych (by nie mówić o zlokalizowanych cząstkach)
Z definicji. Dla przykładu - właśnie suma po historiach i eksperyment z dwiema szczelinami.
Już Panu ktoś powiedział, że eksperyment z dwiema szczelinami dowodzi korpuskularno-falowego charakteru elektronu. Natomiast Pan z uporem maniaka rysuje Pan obraz elektronu jako bytu wyłącznie korpuskularnego, który ma "dwie drogi do wyboru". Naprawdę, sposób, w jaki referuje Pan te różne poglądy, skłania mnie do stwierdzenia, że bierze Pan za dobrą monetę rożne przenośnie stosowane w celu przybliżenia laikom skomplikowanego obrazu świata wyłaniającego się ze współczesnych teorii fizycznych. Ciekaw jestem, czy po lekturze Dawkinsa zacząłby, Pan na serio głosić tezy o "samolubnym charakterze" genów...
Być może Pan nie zauważył, ale (podpieram się co prawda marnymi czytadełkami dla laików, bo nie było mi dane studiować fizyki), ale przez cały czas twierdzę, że dowodzi nie tylko tego ale wielu innych ciekawych rzeczy.
Uważam, że twierdzenie korpuskularno-falowym charakterze obiektów mikroskopowych to właśnie zgrabne wytłumaczenie dla laików. A tak naprawdę, to my, na potrzeby eksperymentów stwierdzamy, że czasem elektron zachowuje się jak cząstka a czasem jak fala i uzywamy jednej z jego właściwości wtedy kiedy nam wygodnie. To szalone uproszczenie na potrzeby dyskusji, bo, na boga he he he, do tej pory nie wiemy, czym elektron tak na prawdę jest. Bo nie możemy "zobaczyć"
jednocześnie jego falowej i cząsteczkowej natury - albo albo. I kiedy dokonujemy pomiaru/kolapsu funkcji falowej, staje się on zlokalizowanym obiektem w klasycznym niekwantowym ujęciu. A istnieje tendencja do tego, by samą funkcję falową traktować nie tylko jako byt matematyczny, ale bardziej właśnie jako realny obiekt.
Natomiast Pan z uporem maniaka rysuje Pan obraz elektronu jako bytu wyłącznie korpuskularnego,
Cytując na temat eksperymentu z dwiema szczelinami:
"Eksperyment pokazuje także aktywną rolę każdej
fali, która składa się na superpozycję stanu cząstki. Wszystkie te
fale mogą aktywnie interferować ze sobą nawzajem. Zdolność
do interferencji kwantowych stanów cząstek to absolutny klucz
do mikroskopowego świata i przyczyna rozmaitych dziwacznych
zachowań i zjawisk niemających odpowiednika w klasycznym
świecie."
"...każdy foton
znajduje się w superpozycji dwóch stanów: jeden stan odpowiada
fali przechodzącej przez jedną szczelinę, drugi stan — fali przechodzącej
przez drugą szczelinę."
A w kwestii korpuskularnego charakteru cząstek - każdy pomiar
lokalizuje cząstkę sprowadzając ją do naszego, "realnego" świata. I o tym właśnie się mówi, gdy wspomina się o schizofreniczności obiektów kwantowych.
Cytując:
"Ceną kwantowej schizofrenii jest izolacja. Tak długo, jak mikroskopowa
cząstka pozostaje odizolowana od zewnętrznego
świata, może ona robić różne rzeczy równocześnie."
Teza Marksa o "opium ludu" jest głębsza, niż Panu się wydaje.
Użyłem barwnego porównania
Dla mnie intelektualiści przedstawiają fałszywy obraz religii.
Nie lubię tego wyrażenia, bo najczęściej towarzyszy frazesom typu "zabijanie jest złe", ale
UWAŻAM, że systemy religijne to ewolucyjny wytwór, stanowiący zbiór norm stabilizujących społeczeństwo. Poprzez odwołanie do postaci potężniejszej i mającej we władzy nasze losy (to uproszczenie tu na potrzeby) pozwala ujarzmic wszelkie "wynaturzenia", które mogłyby zagrażać spójności grupy i jej potencjałowi ewolucyjnemu.
Poszanowanie norm społecznych musi się opierać na autorytecie, którego nie jesteśmy w stanie przemów, ani przed nim uciec - wtedy uzyskuje owa kodyfikacja na tyle skuteczną moc sprawczą, że potrafi ująć w karby nasze zachowania i "wyrównać", bo to, co się wyróżnia ponad stan jest ewolucyjnie skazane na porażkę (ilość mutacji które odnoszą "sukces" jest szalenie niska w porównaniu do tych, które skazują byt/organizm na zagładę. I to jest zrozumiałe i naturalne, bo, mimo pańskich zarzutów, nie wspominam nic o "świadomnych/samolubnych genach itp", a wręcz przeciwnie, uważam, że rządzi tym ślepy traf).
I, wracając do meritum - należy odróżnić wiarę od systemów religijnych.
I, nie należy postrzegać systemów religinych jako z założenia złych, po pierwsze - mają charakter silnie stabilizujący, państwotwórczy, kodyfikacyjny.
A wiara - to coś zupełnie innego.
A jeżeli chodzi o kwestie istnienia boga - jak wspomniałem - każde dowodzenie w jedną bądź drugą stronę jest z definicji skazane na porażkę