Temat: Absurdy poprawności politycznej w Wielkiej Brytanii
Małgorzata G.:
Krzysztof Choromański:
A ten obraz "typowego brytyjczyka"? - chyba w książkach wyczytałeś, bo rzeczywistość jest jakby inna.
Szczególnie widoczna na krakowskim rynku i w pubach...
Taki mały offtop.
Przypominam, że mówimy o chłopcu i jego niewinnym pytaniu wynikłym z ciekawości. Ten chłopiec ma nauczkę: "z daleka od wszelkich INNYCH".
Dokładnie. Poczuje, że za samą tylko ciekawość (7 latek rasista......) można zostać ukaranym. Gdy nieco podrośnie zrozumie, co się naprawdę stało. A gdy wejdzie w okres buntu nastolatka może zechcieć odreagować na "brązowym koledze" fakt, że "przez niego" został ukarany i przyczepiono mu łatkę rasisty. Być może
właśnie wychowano rasistę.
I może do tego przywyknie, a może stanie się tak bardzo "ugrzeczniony na pokaz", że skończy się jak z przemiłym z twarzy, wiecznie uśmiechniętym panem Breivikiem, który swoim dżentelmeńskim zachowaniem, opanowaniem i powściągliwością oszukał nawet tamtejszą lożę masońską, uchodzącą za jedną z najbardziej "ą" i"ę". Ten zaiste dał popis opanowania i powściągliwości słów i czynów.
Nawet władze komunistyczne wiedziały, że niechęć i frustracja społeczeństwa musi mieć swój wentyl. Jak zacznie się ją dusić i dławić, to ona to w sobie "przełknie", ale to zawsze jest groźne. Nie wszyscy są równie odporni psychicznie na "urawniłowkę" i kiedyś to doprowadzi do nieszczęścia.
Samochody i sklepy płonęły już w tolerancyjnej Francji, Ameryce, teraz w Wielkiej Brytanii...
W XX wieku nikt nie bronił ludziom przemieszczać się. Nastąpiło znaczne rozluźnienie obyczajów. Konserwatyzm stawał w odwrocie. Można było naprawdę poczuć się wolną jednostką po ostatnich latach wojen i prześladowań. Ludziom to jednak było o wiele za mało. Dziś mówi się powszechnie o imigrantach, o gejach, wymusza się inne oznaczenia toalet i nazywa 7 letnie dzieci rasistami. Niby przywykamy do różnorodności, ale czy to jest trwałe? Do czego może doprowadzić, jeśli przekroczy się o jedną granicę za daleko? Przy okazji - dla zapewnienia równości na siłę, zaprzegnięto aparat prawny i opresyjny.
Co osiągnięto? To, że ci, którzy wcześniej mogli sobie żyć spokojnie, bo chociaż byli obiektem kpin (np. geje, imigranci), to nie traktowano ich z taką niechęcią. Nie "pchając się" innym przed oczy (jak nie czynią TYSIĄCE osób, które są w jakikolwiek sposób "inne", nie tylko geje, nie tylko samotnicy, nie tylko romantycy i tak dalej), nie wywoływali oburzenia na przymus akceptowania ich zachowań.
Teraz, chociaż mogą i dokonują publicznych "coming outów", a inni są karani za swoje negatywne odczucia, chociaż mamy nakaz akceptacji i tolerancji, niechęć wzbiera po cichu, co widać na forach internetowych, gdzie ludzie dają upust frustracji. I to nie tylko ci z konserwatywnych krajów, wystarczy znać nieco angielski i wyjść poza domenę .pl
Tymczasem nawet fora chce się zamykać i cenzurować, by dalej budować utopię. Utopię, bo nie da się zmusi ludzi do polubienia czegoś, czego nie lubią. Może z czasem przekonają się sami, zobaczą, że to nie gryzie i nie boli, ale nie, gdy ich kark zgina się na siłę paragrafem i groźbą zostania przestępcą i poddania ostracyzmowi w szkole czy pracy.
Stwarza to wrażenie, że... tolerancja jest dla tych, którzy są bardziej krzykliwi.
Z drugiej strony, nie sposób odmówić racji Frederickowi, że w takich tyglach kulturowych pewne zachowania są konieczne, właśnie po to, by się nie pozabijać. Ale czy mimo wszystko konieczna jest aż taka tresura? Czy naprawdę korzyści z tego są tak znaczne i wymierne? Czy naprawdę to nie jest fasadowość i niechęć nie znajduje odzwierciedlenia w innych, "prywatnych sytuacjach", np. zatrudnienia bądź zwyczajnej międzyludzkiej pomocy?
Bo jeśli tak jednak jest, to korzyści osiągamy nie za duże. Zmuszamy do "opanowania odruchów" na co dzień, sprawiając wrażenie kulturalnych i opanowanych. A jednocześnie w przypadku wielu ludzi wzrasta wewnętrzna, tłumiona niechęć, która odbija się akurat tam, gdzie zadaje większe straty, bo np. w procesie zatrudniania do pracy, czego żaden przepis i żaden urząd nie zweryfikuje, chyba że zarządzi się... parytety ("nigdy nie przyjmę świadka Jehowy", "nigdy nie zatrudnię geja", "żaden żyd nie będzie u mnie nawet sprzątał", "ateista w pracy? nigdy!"). Obawiam się, obym był złym prorokiem, bo dopóki mnie nikt krzywdy nie robi, to nic do innych i ich stylu życia nie mam, że to się kiedyś odwróci wszystko o 180 stopni. Natura jest przewrotna.
Adrian Olszewski edytował(a) ten post dnia 21.02.12 o godzinie 12:01