Temat: Pomaganie jest... beznadziejne?
Jestem wolontariuszką. Pracuję z osobami starszymi oraz niepełnosprawnymi (ruchowo i intelektualnie); można to określić mianem moderowania działań, służących ekspresji artystycznej. Śpiewam z podopiecznymi, współorganizuję spektakle, imprezy okolicznościowe (wigilie, Dni Seniora) itp.. Za free.
Daje mi to sporą satysfakcję i przyjemność.
Ludzie się angażują pomimo ograniczeń, spowodowanych chorobą bądź zaawansowanym wiekiem. Są spontaniczni, szczerzy, bezpośredni i autentyczni. Żadnego wyrachowania - za to ogromna radość - która jest dla mnie ważniejsza, niż wdzięczność, bo ją w sobie zawiera.
Warto zatem pomagać, wychodząc naprzeciw potrzebom innym, aniżeli socjalne.
Ja tylko takiej pomocy udzielam, wychodząc z założenia, że każdy człowiek powinien być w stanie zaspokoić potrzeby bytowe i wyręczanie państwa w tej sferze jest wzmacnianiem patologii.
Świadomie też unikam form pomocy, polegających na zajmowaniu się dziećmi z tzw. "środowisk trudnych", choć na taką pomoc jest ogromne zapotrzebowanie. Wyręczanie problematycznych rodzin, odciążanie samotnych matek itp. jest szkodliwe i zbyteczne.
Dzieci to w większości przypadków faktyczni żywiciele rodzin patologicznych, bo zsumowany socjal daje całkiem sensową kwotę, dzięki której matki czy ojcowie takiej gromadki tracą motywację trudzenia się pracą zarobkową.
Dlatego też uważam za wysoce szkodliwą inicjatywę wyborczą Dudy, który przyobiecał samotnym matkom kwoty na dzieci. Takie podejście wspiera indolencję oraz rozbija rodziny - bo bardziej opłacalne jest tworzenie rodziny rozbitej, niż pełnej.
Samotna matka licznych dzieci z różnych ojców, z których np. jeden odbywa areszt, otrzymuje sporo benefitów z naszych podatków. Wiedzie jej się częstokroć lepiej, niż pracującym małżeństwom z jednym dzieckiem. To choroba.
Ale wracając do tematu - w mojej wieloletniej praktyce wolontariuszki przekonałam się, że ludzie zagrożeni ubóstwem/ubodzy chcą pomocy materialnej, każdą inną traktując jako uboczny, a nawet zbędny dodatek.
Przykład: byłam wolontariuszką sympatycznej skądinąd "artystki z Bożej łaski", która w zaawansowanym wieku odkryła w sobie potrzebę komponowania i malowania (pomagałam jej dopasować akompaniament do pieśni, organizowałam sztalugi i płótna). Jednakże kobieta przy każdym spotkaniu oczekiwała, że jej może telefon doładuję, że jej owoce czy rybkę kupię (bo ona taka biedna, a ryby takie drogie). Były to subtelne, ale jednoznaczne sugestie.
Ani razu ich nie spełniłam, choć kg. jabłek by mnie nie zubożył.
Jednakże konsekwentnie wstrzymuję się od finansowych form pomagania.
Wyjątkiem jest "bakszysz" dla dzieci w krajach arabskich, ale to zupełnie inna bajka ;)
Ten post został edytowany przez Autora dnia 02.05.15 o godzinie 09:40