Temat: Człowiek z plastiku.
Dwa dni temu popełniłem na innym forum, takim węższym, dla dyrektorów i właścicieli firm, tekst pt. "Homo tandeticus". Do tej pory nie doczekał się tam żadnego komentarza - chyba za trudny. Zatem spróbujmy tutaj. Myślę, że najlepiej pasuje do tego wątku.
"Homo tandeticus
W trakcie dyskusji w sąsiednim wątku („Cudzymi oczami… widać co innego?”) ukułem określenie „człowiek tandetny”, przedstawiając go jako dominującego obecnie w Polsce i całej cywilizacji zachodniej (okcydentalnej, łacińskiej), będącej od jakiegoś czasu w fazie schyłkowej. Zachęcony przez Iwonę Bartczak niniejszym pozwolę sobie temat nieco rozwinąć z nadzieją, że owocnie on Państwa zainteresuje.
Zacznijmy od naszego podwórka i od samego początku. Z naszego punktu widzenia na przynależność do cywilizacji zachodniej trzeba spojrzeć przez pryzmat naszego peryferyjnego położenia względem centrum w/w cywilizacji. Zanim przyłączyliśmy się w X wieku do cywilizacji zachodniej byliśmy na obrzeżach ówczesnego świata, świata nowopowstałej i dopiero się kształtującej cywilizacji okcydentalnej, której centrum znajdowało się w Rzymie i Państwie Franków. Czy możemy mieć pretensję do naszych przodków o to, że w decydującym momencie byli na obrzeżach, a nie w centrum wydarzeń? W żadnym razie. Po prostu nie znaleźli się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu, a zadecydowały o tym czynniki od nich niezależne, w tym geograficzne i klimatyczne. Zatem start mieliśmy utrudniony i szanse nierówne. Na marginesie można zauważyć, że alternatywnie mogliśmy przyłączyć się do cywilizacji bizantyńskiej, słabszej od zachodniej, jak się z czasem okazało. Na początku też bylibyśmy na peryferiach, a potem… Tego się nigdy już nie dowiemy.
Owo bycie na peryferiach wiąże się z pewnymi zjawiskami psychospołecznymi, o których już wspominałem, a które można byłoby zamknąć w pojęciu „kompleksu neofity” czy też „kompleksu ubogiego krewnego”. Podałem wtedy przykład polskiego przywiązania do katolicyzmu, momentami wręcz absurdalnego i dla Polski szkodliwego. Wskazałem też na ulegających germanizacji polskich Ślązaków oraz ulegających polonizacji Rusinów i Litwinów, co wiązało się również ze zmianą religii. Trzeba w tym miejscu podkreślić, że zawsze w pierwszej kolejności wynarodowieniu ulegały elity społeczne, czyli w owym czasie warstwy uprzywilejowane (dynastia panująca, możnowładcy, a potem cała szlachta). To one jako pierwsze przechodziły do kultury, która jawiła im się jako wyższa, ale robili to przede wszystkim ze względu na przywileje, które chcieli dostać lub utrzymać. Najdłużej przy starej narodowości, starym języku, starej religii i starej kulturze trwały warstwy najniższe, czyli przede wszystkim chłopstwo. Charakterystyczną cechą neofitów i ludzi z pogranicza kulturowego/cywilizacyjnego była chęć udowodnienia, że są wystarczająco katoliccy (schrystianizowani Polacy), niemieccy (zgermanizowani Słowianie Zachodni i Prusowie) , polscy (spolonizowani Rusini i Litwini), czy też, odnosząc się do sytuacji obecnej Polaków, europejscy, której to potrzeby tak wyostrzonej nie mają ludzie z centrum danej cywilizacji/kultury. Warto przy tym zauważyć, że ów pęd do nowego, subiektywnie lepszego, łączył się z niechęcią, a niekiedy wręcz pogardą dla starego. Tu z kolei wychodziło zjawisko, które można byłoby określić mianem „kompleksu zdrajcy”. To widać także teraz wśród wielu współczesnych Polaków, którzy im bardziej chcą być europejscy, tym bardziej wstydzą się polskości.
W tej sytuacji pojawia się kluczowe pytanie, czy bycie na peryferiach w pewnym momencie dziejowym jest swoistym wyrokiem i skazuje daną społeczność na wieczne kompleksy i konsekwencje z nich wynikające? Otóż nie. Istnieje bowiem możliwość swoistego przesunięcia się z obrzeża do centrum cywilizacji/kultury, a nawet jej zdominowania, o czym dowodnie świadczą przykłady Anglii i USA w ramach cywilizacji zachodniej oraz Prus w ramach kultury niemieckiej. Trzeba zatem w tym momencie zadać pytanie, czy i my mieliśmy szansę dokonać takiego przesunięcia w ramach cywilizacji, do której od wieków przynależymy? Moim zdaniem, tak, i to przynajmniej dwa razy.
Pierwsza okazja pojawiła się już na początku naszej państwowości, a mianowicie za panowania Bolesława I Chrobrego. Używając terminologii SWOT, można powiedzieć, że przeważały wtedy u nas mocne strony, z których najmocniejszą był sam Bolesław, a przez moment pojawiła się również gigantyczna szansa w otoczeniu, którą był cesarz Otton III i jego koncepcja porządku świata, w której Bolesław miał odgrywać jedną z kluczowych ról. Niestety, przedwczesna śmierć Ottona i zmiana na tronie cesarskim spowodowała, że w jednej chwili wielka szansa zmieniła się w wielkie zagrożenie. Z tymże wielkim zagrożeniem Bolesław całkiem dobrze sobie poradził, ale to nie wystarczyło na zmianę pozycji cywilizacyjnej. Warto w tym miejscu zauważyć, że według dzisiejszych norm Bolesław I Chrobry był okrutnikiem, wiarołomcą i zwyrodnialcem. Ale to nie był zwykły okrutnik jakich było wielu w owym czasie. To był jednocześnie wizjoner, wytrawny polityk i dobry dowódca wojskowy, po prostu wybitny przywódca.
Druga okazja pojawiła się za czasów jagiellońskich. Wtedy sytuacja w otoczeniu była wyjątkowo korzystna. Na zachodzie mieliśmy rozdrobnione i walczące pomiędzy sobą państwa niemieckie. Na południowym-zachodzie mieliśmy zależne od cesarstwa Królestwo Czech, które chciało się uniezależnić od wpływów niemieckich, a szukając poparcia także w Polsce mogło stać się wartościowym sojusznikiem, szczególnie pod względem militarnym (husyci), co zresztą okresowo miało miejsce. Z południowego-wschodu spoglądało na nas tradycyjnie przyjazne nam Królestwo Węgier. Na wschodzie mieliśmy bardzo osłabione przez Mongołów i Litwinów księstwa ruskie, z których część była składową I Rzeczypospolitej. Na północnym wschodzie dopiero w fazie płodowej była przyszła potęga Moskwy. Podobnie na północy było ze Szwecją. Jedynym poważniejszym zagrożeniem był Zakon Krzyżacki, który jednak można było zupełnie rozbić już w XV wieku. Potęgą, która wtedy dynamicznie rosła było Państwo Osmańskie, ale ono było daleko, a i stosunki z nim w XVI wieku mieliśmy całkiem dobre. Nie ulega zatem wątpliwości, że w otoczeniu przeważały szanse i to naprawdę duże. Na dodatek, po unii z Litwą, Polska miała potencjał, żeby je wykorzystać. Niestety, tak się nie stało, co było wynikiem naszych słabych stron, z których na pierwsze miejsce wysuwa się demokracja. Owa demokracja z czasem przerodziła się w anarchię i to akurat w okresie, kiedy w Europie coraz bardziej dominował absolutyzm. Jak wiadomo, w XVIII wieku skończyło się to upadkiem I Rzeczypospolitej i warto w tym miejscu podkreślić, że to nie tyle Prusy, Rosja i Austria dokonały rozbiorów Polski, co po prostu Polska się rozpadła. Od tamtej pory, z krótkim wyjątkiem okresu międzywojennego, właściwie walczymy już tylko o przetrwanie, będąc eksploatowaną kolonią, to jednych, to drugich, a zatem o żadnych realnych próbach pozytywnego przesunięcia cywilizacyjnego nie mogło być mowy. Aż do teraz. W tym miejscu warto zrobić dygresję nt. słynnej polskiej tolerancji z czasów I Rzeczypospolitej, którą się tak chwalimy, podkreślając, że u nas nie było wewnętrznych wojen religijnych. Tylko, czy aby na pewno jest to powód do dumy? Wojny religijne w Europie okresu reformacji i kontrreformacji były efektem buntu społecznego przeciwko narastającej patologii, w tym przypadku patologii w Kościele Rzymskokatolickim. Skłonność do buntu przeciwko patologii bez wątpienia jest pozytywną cechą społeczeństwa. Czyż zatem negatywnie nie powinniśmy ocenić braku tej skłonności? Czy naprawdę powinniśmy się chwalić naszym brakiem zdecydowania, naszym brakiem silnego przywiązania do wyznawanych wartości, po prostu naszą nijakością? Nie przeszliśmy wtedy na protestantyzm i uważam, że był to dziejowy błąd.
Efekty przeszłości kolonialnej z ostatnich ponad dwustu lat są doskonale widoczne (kompradorskie rządy i gospodarka, niewolnicza mentalność społeczeństwa będąca efektem nie tylko różnych okupacji, ale i naszej specyficznej pańszczyzny, oderwanie od podstawowych wartości, ułomna demokracja) i jeszcze długo będzie trzeba się z nimi zmagać. Szczególne znaczenie mają te dwa ostatnie zjawiska, których trzeba się koniecznie wyzbyć, jeśli mamy skorzystać z szans w otoczeniu, które bez wątpienia są.
Ale jak skorzystać z tych szans, skoro, jak pisałem wcześniej, nie ma z kogo brać dobrego przykładu? Otóż te postkolonialne konsekwencje nie byłyby takie straszne, gdybyśmy właśnie mieli z kogo wziąć dobry przykład. Polacy szybko bowiem przyswajają obce wzorce (szkoda, że nierzadko zupełnie bezrefleksyjnie), a zatem straty moglibyśmy szybko nadrobić ku czemu mamy potencjał. Problem polega na tym, że w około mamy dogorywającą cywilizację zachodnią, co szczególnie widać w Unii Europejskiej. Patologicznie socjalistyczna, z marnotrawstwem i pasożytnictwem znacznych rozmiarów, z poprawnością polityczną posuniętą do granic absurdu, oderwana od podstawowych wartości etycznych oraz reguł ekonomicznych UE zdecydowanie nie jest dobrym przykładem do naśladowania, raczej wymaga gruntownej reformy. Ale czy jest realna szansa na gruntowną reformę tworu, którego włodarze nie wyciągnęli żadnych wniosków z kryzysu z lat 2007-2009, który przecież był nie tylko kryzysem finansowym, nie tylko kryzysem gospodarczym jakich wiele, ale przede wszystkim był efektem kryzysu podstawowych wartości, na bazie których, choć nie tylko, zbudowano zachodni dobrobyt? Proponowałem już Państwu dokonanie analitycznego porównania obecnej sytuacji UE z sytuacją Imperium Zachodniorzymskiego od III do V wieku oraz sytuacją I Rzeczypospolitej w XVII i XVIII wieku. Propozycję tę podtrzymuję.
Jeśli zatem na nasze zaszłości nałożymy wady globalizacji oraz kryzys cywilizacji zachodniej, co do której chyba już nawet nie ma pewności, że nią jest (być może przegapiliśmy niewyraźny moment, w którym zmieniła się już ona w nową cywilizację – cywilizację McDonalda?), to po prostu marnie to wszystko wygląda. Już kilkakrotnie użyłem pojęcia „podstawowe wartości”, które wcześniej, w komentarzu w sąsiednim wątku, przypisałem do wielu kultur. Warto zatem sprecyzować o co dokładnie chodzi. Otóż chodzi o elementarną uczciwość i przyzwoitość, o przestrzeganie ustalonych zasad, o prawdomówność, o dotrzymywanie słowa, o szacunek dla drugiego człowieka, dla jego czasu, pracy i wysiłku, o szacunek dla pracy w ogóle, o poczucie wspólnotowości, o działanie na rzecz wspólnego dobra, a w końcu o rodzinę. A jak to wszystko teraz wygląda, czyli w świecie zdominowanym przez człowieka tandetnego? Żeby nie rozbudowywać nadmiernie i tak już długiego tekstu, ograniczę się jedynie do świata biznesu. Przecież każdy z nas wie, że już od dawna cały marketing, szczególnie ten z obszaru B2C jest oparty na manipulacji i oszustwie. W relacjach B2B jest trochę lepiej, ale przecież nie dlatego, że tam ludzie są uczciwsi, tylko dlatego, że odbiorcy są bardziej obeznani ze zjawiskiem, a zatem nieco lepiej potrafią się przed nim bronić. Jakość towarów i usług już od dawna nie ma charakteru pierwszoplanowego, ponieważ ludzie i organizacje koncentrują się na czymś zupełnie innym – na oszukiwaniu i na bronieniu się przed oszukiwaniem. Jeszcze nie tak dawno to było nie do pomyślenia, a ten kto oszukiwał, nie przestrzegał zasad i produkował tandetę był po prostu wykluczany. Teraz to ci, którzy są uczciwi i chcą wykonywać dobrą robotę muszą chronić się w niszach… Trzeba w tym miejscu wskazać, że coraz powszechniejsze nieuczciwość i nietrzymanie się jasnych zasad skutkuje coraz powszechniejszym brakiem zaufania. Czy zastanawiali się kiedyś Państwo ile to kosztuje? Czy zastanawiali się Państwo ile dodatkowych czynności trzeba wykonać, ile dodatkowego czasu stracić, ile dodatkowych pieniędzy wydać tylko dlatego, że ludzie są nieuczciwi i przez to nie mają do siebie zaufania? W skali kraju, nie mówiąc już o skali świata, to są olbrzymie koszty. Przecież jeszcze nie tak dawno nie potrzebowaliśmy całych zastępów prawników i innych doradców, nie potrzebowaliśmy gór papieru zapisanego różnego rodzaju klauzulami zabezpieczającymi, nie potrzebowaliśmy zatrudniać masy ludzi do wykonywania czynności bezsensownych, albowiem wystarczyło… dane słowo i skoncentrowanie się na tym, żeby to co robimy było po prostu dobre. Tak, tak kiedyś było również w Polsce. Proponowałem już Państwu zapoznanie się z biografią biznesową Kazimierza Szpotańskiego. Podtrzymuję tę propozycję i dokładam jeszcze Karola Adamieckiego. Zachęcałem też to przeprowadzenia prostej rozmowy o wartościach z jakąś starszą osobą, taką wychowywaną jeszcze w okresie międzywojennym. Jeśli jeszcze macie Państwo wątpliwości odnośnie tego co napisałem, to ona je rozwieje. Często się mówi, że starsi ludzie łatwo padają ofiarami oszustów, ponieważ są niedołężni, ale to jest tylko jedna przyczyna i nie dotyczy wszystkich starszych ludzi. Jest jeszcze druga, a mianowicie zupełny inny system wartości w jakim ci ludzie zostali wychowani. Dla nich jest po prostu niewyobrażalne, że ktoś może do nich tak po prostu przyjść, mówić gładkie słowa, ładnie się uśmiechać i jednocześnie bezczelnie ich okraść/oszukać. Niestety dla współczesnego człowieka tandetnego to już norma.
Pamiętać trzeba również o tym, że w warunkach ułomnej demokracji mamy do czynienia z obiegiem zamkniętym. Tandetne elity kształtują tandetne społeczeństwa, a tandetne społeczeństwa wybierają tandetne elity i koło się zamyka. To oczywiście skutkuje tandetnym państwem i niewydolnością jego instytucji. Możemy to wyraźnie zaobserwować na przykładach rozwiązywania przez UE tzw. kryzysu greckiego czy też radzenia, a trafniej, zupełnego nieradzenia sobie z problemem imigracyjnym. W Polsce wyrazistym przykładem niewydolności instytucji państwowych była sprawa katastrofy smoleńskiej. To co się przy jej okazji okazało było dla wielu szokiem, a dla mnie tylko potwierdzeniem tego, co już wiedziałem z racji pracy w dwóch instytucjach państwowych. Jedni doszukiwali się w tym tragicznym wydarzeniu ingerencji osób trzecich (domniemany zamach), drudzy byli zdumieni, że w pułku odpowiedzialnym za loty rządowe był tak katastrofalny bałagan, że fałszowano wyniki kontroli, że piloci nie mieli uprawnień, że prokuratura prowadziła śledztwo w sposób katastrofalny itd., a ja się dziwiłem, że do tej katastrofy doszło tak późno, ponieważ to, jak funkcjonują instytucje naszego państwa widziałem na własne oczy i nie potrzebowałem nagrań pewnego ministra, żeby wiedzieć, że to państwo istnieje tylko teoretycznie.
W świetle powyższego zasadnym wydaje się pytanie, czy homo tandeticus w naszym rodzimym wydaniu jest w stanie wykorzystać szanse, które pojawiają się w otoczeniu w perspektywie długoterminowej i mam tu na myśli perspektywę strategiczną rzędu kilkudziesięciu lat? Moim zdaniem będzie z tym poważny problem, ale nie chciałbym definitywnie zamykać problemu, ograniczając się do zgłoszenia wątpliwości. Czyż nie jest znamienne, że w polityczno-kulturowym środku Polski, w staromiejskiej części Warszawy stoi pomnik Zygmunta III Wazy – króla wyjątkowo nieudolnego i marnego? Czyż nie jest znamienne, że prawie nikt w Polsce nie słyszał o Kazimierzu Szpotańskim, o którym już wspominałem, za to niemal wszyscy w polskim biznesie słyszeli o różnych amerykańskich „guru” przedsiębiorczości, którymi się zachwycają? Czyż nie jest znamienne, że niemal nikt w Polsce nie słyszał o Karolu Adamieckim, za to niemal wszyscy w polskim biznesie słyszeli o różnych amerykańskich „guru” zarządzania? Czy nie jest znamienne, że na polskich studiach ekonomiczno-menedżerskich studenci na pewno usłyszą o Taylorze i Fayolu, ale już nie o wspomnianym Adamieckim?
Na stronie głównej Business Dialog możemy się zapoznać z następującą myślą: „Ludzie chcą sukcesów bez ryzyka, pieniędzy bez wysiłku i relacji bez zobowiązań. Więc dostają seks bez miłości, dyplom bez wykształcenia i życie bez sensu.” Tak, ta myśl idealnie nadaje się na motto współczesnego człowieka tandetnego, człowieka nijakiego, człowieka, którego życie jest bez sensu. Czy zatem nasz rodzimy homo tandeticus, otoczony, pod pewnymi względami jeszcze bardziej tandetnymi Europejczykami jest w stanie wykorzystać szanse w otoczeniu? Czy to, że jesteśmy otoczeni społeczeństwami jeszcze bardziej przyzwyczajonymi do wygód, jeszcze bardziej leniwymi, jeszcze bardziej zatomizowanymi i jeszcze bardziej przesiąkniętymi zgubną poprawnością polityczną jest szansą samą w sobie? Czy jesteśmy w stanie stworzyć więcej nisz będących alternatywą dla tandety i sprawiać aby miały one coraz większy zasięg i wpływ na rzeczywistość? Czy jesteśmy w stanie, wspólnie z innymi, na poważnie zreformować Unię Europejską, czy też lepiej zacząć się rozglądać i współtworzyć projekty alternatywne? Jak spowodować u ludzi większą odporność na manipulację przy tak wielkim, nigdy wcześniej w historii ludzkości niespotykanym, zalewie informacji?
Na koniec dodajmy pewne usprawiedliwienie dla człowieka tandetnego. Jakiż ma być ten homo tandeticus skoro jego głównymi wyzwaniami są zrobienie zakupów w galerii handlowej czy wybranie dobrego miejsca na wakacje (to drugie czasem go przerasta), skoro już niemal wszystko robi za niego mityczne państwo, które w warunkach demokracji, zwłaszcza ułomnej, siłą rzeczy same musi się stawać coraz bardziej tandetnym? Czy można to jeszcze odwrócić i wyrwać się z tego zaklętego kręgu? Czy bez radykalnych wydarzeń jesteśmy w stanie wygenerować odpowiednich przywódców? W komentarzu do sąsiedniego artykułu napisałem, co o tym sądzę, a co Państwo sądzicie?"